by nie poleciały gdzieś dalej, a potem przesunął się na inne miejsce i zaczął zbierać kolejne.
W końcu nie mógł znieść tego, że niedokończone słowa tekstu wiszą w chłodnym powietrzu.
– „Co ci nie przeszkadza?” – wyrecytował przez zaciśnięte zęby.
– „Nie przeszkadza mi szare niebo…” – zaśpiewał Leaky.
Crane wcisnął do kieszeni kolejną porcję kart i zgarbiony przesunął się po dywanie ku kolejnej ich grupie. Kiedy zgarniał je do kupy i ściskał w dłoniach, malowane na nich twarze patrzyły na niego idiotycznie.
– „Co z nim robię?” – spytał wściekły, że pamięta stary rytuał.
Szóstka Pucharów, as Buław, Głupiec…
– „Malujesz je na niebiesko…”
Chryste, pomyślał Scott; czuł łzy, które zbierały mu się w oczach.
– „Jak mam na imię?” – spytał obowiązkowo zacinającym się głosem.
– „Sonny Boy”.
– Mam wszystkie – odezwał się Mavranos, podnosząc dwie garści pełne kart.
Nie patrzył ani na Scotta, ani na starego człowieka.
– Dobra – rzekł Crane spokojnie. Podniósł się. – Połóż je na stole. Przyszpilę te, które mamy, a potem możemy poszukać reszty.
Arky podszedł do stołu i położył swoje karty na zielonym suknie, a Crane wydobył z kieszeni kurtki te, które sam zebrał. Z kieszeni dżinsów wyjął scyzoryk wyciągnięty ze ściany tunelu pod Flamingo, otworzył ostrze i przycisnął jego szpic do wierzchu najwyższej karty. Potem, przypomniawszy sobie tę noc, kiedy umyślnie dźgnął się w nogę, uderzył mocno pięścią drugiej ręki w trzonek noża i przebił karty.
Łódź nie poruszyła się, deszcz nie zabębnił o iluminatory, a spod wody jeziora nie odezwały się żadne głosy.
Nóż tkwił prosto, czubkiem ostrza dosięgnął drewna pod zielonym suknem.
– Jest ich jeszcze trochę po kątach – powiedział Mavranos cicho.
– Zbierzmy je. – Crane kucnął obok rzeźbień sterburty, czuł na sobie wzrok doktora Leaky’ego, swojego ojca.
Spojrzał w tamtą stronę i spostrzegł, że stary człowiek w fotelu na kółkach patrzy na niego błagalnie.
– „Co przyjaciele zrobią dla ciebie?” – spytał Scott miękko.
Jego ojciec uśmiechnął się i otworzył usta.
– „Przyjaciele mogą mnie opuścić…”
– To wszystko, co tutaj było – odezwał się Mavranos, idąc do stołu z kolejną garścią kart.
– A z tymi – rzekł Crane, prostując się – są chyba wszystkie. Policz je Arky, dobra?
W gardle rodził mu się szloch i odczekał do momentu, aż był pewien, że będzie w stanie mówić normalnie.
– Nie sądzę, żebym mógł to zrobić.
– Nie ma sprawy.
Mavranos wziął od Scotta karty, a Crane spojrzał ze złością na swojego ojca.
– „Pozwolisz, żeby co z tobą zrobili?” – spytał.
– „Pozwolę im wszystkim opuścić mnie”.
– Siedemdziesiąt osiem – powiedział Arky, którego głos brzmiał nieco niepewnie.
– Zgadza się – rzekł Crane.
Wyjął z kieszeni kurtki drugą talię i położył ją obok tej zebranej. Wyciągnął nóż ze stołu i zaczął ciąć karty, piłować je i siekać.
Zdawało mu się, że czuje pod nożem poruszenie i opór – muskularną elastyczność sprzeciwu i wściekłość na stalowe ostrze, które gwałciło kartonowe płaszczyzny, drapało i perforowało przemocą malunki – ale po kilku minutach karty zamieniły się w stos nieregularnych strzępków. Odstąpił od stołu.
– „Co będziesz miał nadal?” – zapytał obojętnie. – „Nadal będę miał ciebie…” – zaśpiewał jego ojciec. Sądzę, że tak, pomyślał Crane z gorzką bezradnością… przynajmniej część mnie; tę, która jest ciągle pięcioletnim chłopcem.
Zebrał kawałki kart.
– Chodźmy na dziób-powiedział do Mavranosa. – Rzucę je do jeziora, jak ludzkie popioły.
– Pośpieszmy się – odparł Arky. – Naprawdę chciałbym być już daleko stąd, wiesz?
Przed wejściem na pokład Scott zatrzymał się, ponieważ w obliczu wszystkich tych lat, które miały nadejść, w powietrzu wisiały nie dokończone słowa tekstu.
– „Jak się nazywam?” – szepnął.
– „Sonny Boy”.
Półgodziny później stara grzechoczącapółciężarówkajechała przez pustynię autostradą nr 95 na północ, w kierunku McCul-lough Rangę.
– I kiedy weszliśmy z powrotem do środka – mówił Crane, kończąc opowieść dla Nardie i Diany – on nie żył.
Scott obejmował Dianę, a 01iver był przyciśnięty do okna po lewej stronie.
– I mimo to… – Crane westchnął głęboko i ścisnął ramię Diany. – I mimo że nie mógł być martwy dłużej niż minutę, to kiedy go dotknątem, był tak zimny jak woda z jeziora. Przeciąłem pas fotela na kółkach, a potem wyszliśmy na zewnątrz i wrzuciłem nóż do wody. Kiedy nóż…
– Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedziała Diana.
– Nie sądzę, żeby w ogóle musiało być ci przykro – odparł Scott. – Nie sądzę, żeby mnie miało być przykro.
Ołiver poruszył się i Crane pomyślał, że zamierza coś powiedzieć, ale chłopiec wyglądał nadal przez okno.
– I-ciągnął Scott-kiedy nóż miał właśnie uderzyć o taflę wody – ni ebyło tego widać wyraźnie z powodu słońca, które błyszczało na falach – to, przysięgam, wysunęła się z niej ręka i złapała scyzoryk! A potem zanurzyła się z powrotem, niemal nie marszcząc powierzchni jeziora.
To zwróciło uwagę Olivera. Obrócił głowę.
– Ręka? – zapiszczał. – Jakby złapał go ktoś żywy pod wodą?
– Nie wiem, czy żywy – odparł Crane.
– Nadal twierdzę, że to był żółw – skomentował Mavranos z przedniego siedzenia.
Nie odrywając wzroku od drogi, pociągnął łyk ze swojej puszki coorsa.
– Widziałem żółwia, który wyciągnął w górę szyję i złapał nóż pyskiem.
– Podoba mi się wersja Arky’ego – odezwała się Nardie.
– A co z… Siegelem? – spytała Diana.
Crane potrząsnął głową.
– Kiedy opuściliśmy łódź, nadal tam stał. Nawet na nas nie spojrzał. A potem wszyscy usłyszeliście huk.
– Sądzę, że raport będzie taki, iż Art Hanari, kimkolwiek on niegdyś był, popełnił samobójstwo na parkingu – stwierdził Mavranos.
– Ostatnia ze śmierci – rzekła Diana, a Scott wiedział, że myślała o Scacie, którego miano wypisać ze szpitala za tydzień lub dwa.
– Miejmy nadzieję, że przynajmniej na długi czas – zgodził się Crane.
Pomyślał, żeby skrzyżować palce na szczęście, ale zamiast tego splótł dłonie.
A stara półciężarówka gnała przed siebie, oświetlana przez poranne słońce. Wszechobecne na pustyni kaktusy byłyciężkie od kremowych kwiatów, gałęzie cholla ocieniały kwitnące łubi-ny i wiesiołki, a w górach pustynne, wielkorogie owce skakały zręcznie do świeżych strumieni, by pić do syta.
***
[1] T.S. Eliot, Jałowa ziemia [1] Synu, widziałem piękny statek żeglujący Kilem do góry, a masztami w dół, w niebiesiech, I solidne wieżyczki strzelnicze do góry nogami w powietrzu… Lord Alfred Tennyson, Idylle królewskie
Wszystkie cytaty z Jałowej ziemi w tłum. Czesława Miłosza, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989. (Przypisy pochodzą od tłumacza).
Читать дальше