Cała czwórka jego towarzyszy patrzyła na niego z niezrozumiałą trwogą.
– Włożyłeś ponownie sztuczne oko? – jąkała się Diana, spoglądając na asfaltową nawierzchnię. – Sądziłam, że… nie powinieneś…
– Wyrosło mu nowe – powiedziała Nardie martwym głosem.
– Ty i Scott znajdujecie się teraz oboje… na szczycie waszych fizycznych możliwości… z wyjątkiem rany w boku, którą Król ma zawsze.
– Jezu – powiedział Mavranos cicho.
Diana ściskała nadal łokcie Crane’a, a teraz szarpnęła go za nie.
– Podejdź tu, Scott.
Odeszli oboje kilkanaście kroków i stanęli przy zwieńczeniu donicy zakurzonej sekwoi.
– Wyrosło ci, kurwa, nowe oko? – spytała. – Czy to prawda?
– Tak. – Crane oddychał gwałtownie.
Nie umieram, pomyślał na próbę.
– Scott – powiedziała Diana z spokojnym naleganiem. – Co się tutaj dzieje?
– Sądzę… sądzę, że dopiero ma się stać – odparł niepewnie; w gardle czuł drżenie nadciągającego wybuchu śmiechu lub szlochu. – Wydaje mi się, że ty i ja jesteśmy o krok od… stania się Królem i Królową.
Oboje oddychali szybko.
– Co? Dzisiaj? Co to znaczy? Co zrobimy?
Crane rozłożył bezradnie ręce.
– Nie wiem. Pobierzemy się, będziemy płodzić dzieci, pracować, uprawiać ogród…
Diana wyglądała niemal na złą. -…nosić specjalne podkoszulki z jakimś nadrukiem… Scott wyszczerzył się do niej, ale wziął głęboki oddech i ciągnął poważnie:
– Jeśli jesteśmy zdrowi i płodni, ty i ja, to i kraj stanie się taki. Kraj i my będziemy czymś w rodzaju zależnych od siebie lalek voodoo.
Pomyślał o tępym, stałym bólu w zranionym boku.
– Światłami ostrzegawczymi dla siebie nawzajem.
Rozczesał palcami jej jasne włosy.
– Możemy tracić tę niezwykłą młodość z nastaniem zim, ale jestem pewien, założę się o to, że każdej wiosny odzyskamy przynajmniej większą jej część. Mam nadzieję, że upłynie dużo dobrych chwil, zanim te zimy zaczną się stawać zbyt surowe.
– Nie uważasz, że to jest… nieśmiertelność?
– Nie. Jestem pewien, że częścią naszego zadania jest umrzeć pewnego dnia, by inna Królowa i Król przejęli władzę. Może nasze dzieci. Za jakieś dwadzieścia lat pojawią się inne walety, które trzeba będzie obserwować, i zawsze będą choroby, a w końcu wiek starczy. Jedyny sposób na zdobycie nieśmiertelności polega na tym… no cóż, by stać się Saturnem i zjeść swoje dzieci.
– Do tej pory nie byłam zbyt dobrą matką – powiedziała Diana drżącym głosem – ale to już minęło.
I-*
– Myślę także, że będziemy – w wizjach, marzeniach i halucynacjach – mieć do czynienia z istotami, których obrazami są karty – z Archetypami, kierującymi potajemnie ludźmi. Może nawet będziemy mogli zostać… dyplomatami, wpływającymi na nie w jakiś sposób, by przyjmowały wzory odpowiadające mniejszemu bałaganowi na świecie. Mój ojciec nie ośmielił się stawać z Archetypami twarzą w twarz, więc wszedł w formalny układ z kartami i używał ludzi jak zapałek, którymi podpalał różne rzeczy. Jest tutaj moc, której mój ojciec używał tylko w ułomny sposób – tak, jakby posiadał wielki samochód, ale uruchamiał jego silnik jedynie po to, żeby gotować na jego masce.
Posłał jej uśmiech pełen przestrachu.
– Myślę, że musimy się nauczyć, jak go prowadzić.
– Boże – rzekła cicho. – Sądzę, że możemy spróbować.
Wrócili do pozostałych.
– Pośpieszmy się – zawołał Crane do Mavranosa. – Niedługo wzejdzie słońce i wtedy on zacznie.
Arky podniósł swój sztormiak i obaj ze Scottem odeszli ulicą w kierunku ciemnych łodzi.
Kiedy weszli na pomost przystani, zostali przywitani okrzykiem.
– Hola, chłopaki! – odezwał się młody człowiek, stojący na pokładzie łodzi mieszkalnej Leona.
Crane rozpoznał go – to był Stevie, Amino Kwas, który prowadził bar.
– Jeżeli chcecie pograć w pokera, to się spóźniliście. A jeśli rozglądacie się za cudzymi aparatami fotograficznymi albo sprzętem wędkarskim – wyszedł z cienia, pozwalając, by dostrzegli rewolwer, który wycelował w nich niedbale – to wybraliście niewłaściwą łódź.
– Przyszedłem pogadać z właścicielem – powiedział Crane. – Mam nadzieję, że niebawem wstanie.
– Jezu! – Oczy Steviego zrobiły się nagle wielkie i Amino Kwas wyciągnął przed siebie broń na całą długość ramienia. – Wy jesteście tymi dwoma facetami, którzy byli w niedzielę w łodzi na jeziorze Mead! To ty zabiłeś naszego Króla!
Mavranos odsunął się szybko w bok, podnosząc zawiniętą strzelbę, a Crane sięgnął w kierunku rewolweru za pasem, ale w tym samym momencie z cienia za plecami Steviego rozległ się jakiś głęboki głos:
– Stać”!
Wszyscy zamarli w napięciu.
– Rzuć broń, Stevie! – ciągnął Leon głosem Hanariego. – Szybciej!
Przez chwilę wyciągnięta dłoń Amino Kwasa trzęsła się tylko i Crane oczekiwał, że Leon strzeli młodemu człowiekowi w plecy. Potem, z cichym przekleństwem na ustach, Steve wyrzucił broń za reling.
Mavranos obniżył strzelbę i wypuścił głośno powietrze przez swoje powiewające wąsy.
Leon wyszedł naprzód w jaśniejące światło dnia; uśmiechał się spod bandaża na czole. Scott zauważył ponownie wybrzuszenie w szytych na miarę spodniach i domyślił się, że ojciec ma wszczepiony w ciało jakiś implant. Jego pojęcie o cielesnej doskonałości?, zastanowił się Crane.
– Ty jesteś Scott Crane – powiedział Leon tonem zimnej satysfakcji.
Przy udzie, lufą w dół, trzymał automatyczny pistolet dużego kalibru.
– Zdaje się, że wiesz co nieco o tym wszystkim, co ty i ja zrobiliśmy podczas gry w 1969 roku. Załatwiłeś kandydata tych facetów na Króla?
Roześmiał się.
– No dobra, dzięki za zaoszczędzenie mi kłopotu. Po co… przyszliście?
Crane był rad, że nikt go nie rozpoznał jako nieszczęsnej Latającej Zakonnicy. Spojrzał poza plecy Leona na jezioro, w którym z magicznej czterdziestki piątki zabił Króla Amino Kwasów, i przypomniał sobie miejsce, które stanowiło fizyczny totem Króla.
– Zamierzam przejąć Flamingo – powiedział.
Leon roześmiał się szorstko.
– Och, doprawdy? Jesteś rybą, synu, a nie waletem.
Nagle zaogniona twarz Leona pobladła, a jej właściciel spojrzał w kierunku nadal ciemnej, zachodniej strony nieba; później jego pistolet powędrował w górę – celował dokładnie w środek korpusu Scotta.
– Stevie! – warknął Georges. – Podejdź do niego i zajrzyj mu w oczy!
Amino Kwas zawahał się, a potem powlókł się po pokładzie do Scotta i spojrzał mu w twarz.
– Hmm – powiedział. – Są niebieskie… jego oczy, tak? I przekrwione…
– Przekrwione, to dobrze – rzekł Leon ostrożnie. – Poświeć w nie zapalniczką – nie oparz go – i powiedz mi, jak się zachowują jego źrenice.
Nowe oko zostało oślepione przez płomień, ale Scott utrzymał powieki w stanie przymrużenia. – Obie źrenice zwęziły się szybko – powiedział Stevie. Leon rozluźnił się i zaczął się ponownie śmiać – najwyraźniej z ulgą.
– Przepraszam, panie Crane – odezwał się. – To tylko dlatego, że kiedyś… znałem kogoś innego o pańskim imieniu. Moja stara przyjaciółka, która nazywała się Betsy, martwiła się z jego powodu, ale ona stawała się paranoiczką.
Pomachał pistoletem w kierunku Mavranosa.
– Stevie, tamten facet ma strzelbę, czy co tam, zawiniętą w płaszcz. Mógłbyś mu ją zabrać?
Читать дальше