– Dwieście do ciebie.
Scott podniósł wzrok sponad swoich ogryzionych paznokci. Leon mówił do niego.
– Och – odparł Crane. – Przepraszam.
Podniósł czterysta dolarów z jednego ze swoich stosów pieniędzy i rzucił je do puli.
– Podwajam – powiedział.
– Nie obejrzałeś swoich zakrytych kart! – odezwał się Newt z rozdrażnieniem. – Przebijasz w ciemno?
– Tak – przyznał Crane.
W to piątkowe popołudnie ulice przystani jachtowej blokowały samochody combi o obciążonych pakunkami bagażnikach dachowych, a młodzi opaleni mężczyźni oraz kobiety w kusych kostiumach kąpielowych zapełniali trotuary, pili piwo z pokrytych rosą puszek lub prowadzili warczące skutery pomiędzy powolnymi strumieniami dymiących pojazdów.
Ferie wielkanocne, pomyślał Crane, idąc wolno ulicą. Buty na wysokich obcasach niósł pod pachą i czuł, jak gorąca nawierzchnia drogi przeciera pod stopami jego nylony. Wszyscy mogliśmy mieć ferie.
– Ahoy, Pogo! – dobiegł go okrzyk, który wybił się ponad tło klaksonów, śmiechów i rozmów.
Crane obejrzał się, osłaniając oczy przed słońcem, i uśmiechnął się ze zmęczeniem.
Arky Mavranos szedł w jego stronę swoim dawnym, energicznym krokiem i chociaż był blady, to zdawał się także uroczyście szczęśliwy.
– Dzisiaj wyglądasz naprawdę gównianie – powiedział Mavranos cicho, kiedy zbliżył się do Scotta.
Ruszyli razem w stronę Lakeview Lodge, przy czym Arky szedł ostentacyjnie o jard czy dwa obok Scotta i pozwalał, by przypadkowi piesi przechodzili między nimi.
– Udało ci się – rzekł Mavranos.
– Sprzedałem mu to – przyznał Crane. – Kupione i zapłacone.
– To dobrze.
– A jak tobie poszło? – spytał Scott w chwili, gdy znaleźli się sami na rozsłonecznionym przejściu dla pieszych.
– Obaj nie żyją – odparł Arky miękko. – Snayheever i Pogue. Pogue’owi nie udało się tego spierdolić. Opowiem… ci o tym, opowiem wam wszystkim… trochę później.
Odkaszlnął i splunął.
– Może nie dzisiaj, dobra?
Scott rozumiał, że cokolwiek się stało, wiele kosztowało Mav-ranosa.
– Dobra, Arky – wyciągnął rękę i ścisnął przyjaciela za łokieć.
Mavranos odsunął się od niego.
– Tylko bez twoich pedalskich sztuczek.
– Poważnie, Arky, dziękuję ci.
– Nie… dziękuj mi. – Mavranos odwiązał apaszkę i rzucił ją do donicy z kwiatami, obok której przechodzili. – Magia Pogue’a to była… przypadkowość, nieład, chaos. I kiedy… umarł, woda się uspokoiła. Była to zmiana fazowa; taka jak ta, która kazała komarom Winfree’ego odstawiać chorały z Dziewiątej Symfonii Beethovena, z krokami tanecznymi Busby Berkeley.
Crane zerknął na przyjaciela i zastanowił się, czy jest zbyt zmęczony, żeby zrozumieć, co tamten do niego mówi.
– Chodzi ci o to, że myślisz…?
Arky dotknął guza poniżej ucha.
– Przysięgam, że jest już mniejszy, zauważalnie mniejszy, niż był wówczas, gdy tu jechałem.
Crane śmiał się, mrugał gwałtownie i potrząsał ręką przyjaciela.
– To wspaniale, człowieku! Cholera, nie potrafię ci powiedzieć…
A potem zaczęli się ściskać na środku chodnika i nawet Arky ignorował pohukiwania oraz kocią muzykę przechodniów.
Objęci ramionami weszli w drzwi Lakeview Lodge, przepchnęli się przez hol i pognali bez tchu do ciemnego baru.
Diana i Nardie odepchnęły się od stolika, przy którym czekały; chociaż mrużyły przemęczone oczy i poruszały się jak ludzie, którzy nadużyli ostatnio ćwiczeń fizycznych, to śmiały się, gdy podchodziły chwiejnym krokiem, by objąć Scotta i Mavra-nosa.
Wszyscy usiedli i Arky zamówił coorsa – a potem drugiego, dla Nardie. Scott i Diana zażyczyli sobie wodę sodową.
– Sprzedałeś mu to – powiedziała Diana do Scotta, kiedy kelnerka odeszła w stronę baru.
– W końcu tak-nie dbając o to, jak wygląda jego makijaż, Crane potarł twarz dłońmi; prawy oczodół piekł go. – Myślę, że mam zapalenie opony pajęczej.
– Czy to coś związanego ze Spiderem* Joe? – spytał Mavranos.
– To część mózgu – wyjaśnił Crane spoza swoich dłoni. – Zostaje zainfekowana, kiedy masz, hmm, zapalenie opon mózgowych. Oczodół mojego sztucznego oka jest po prostu… w ogniu.
Opuścił ręce i oparł się o ściankę boksu.
– Mam w torebce płyn fizjologiczny i gumową gruszkę. Jak tylko opowiemy sobie wszystko, pójdę to toalety i przemyję oczodół.
Diana ścisnęła go za ramię.
– Nie – powiedziała z naciskiem – pójdziesz do lekarza. Czyś ty oszalał? Mój Boże, zapalenie opon mózgowych? Za kilka minut jadę do Searchlight, by odebrać w końcu biednego Olivera. Mogę cię podrzucić do szpitala…
– Do lekarza pójdę jutro – odparł. – O świcie muszę być z powrotem tutaj, nad jeziorem. Jak tylko słońce wstanie, mój ojciec będzie chciał zacząć przejmować ciała, a ja muszę zobaczyć, jak to się skończy. Chcę także unieszkodliwić i zakopać dwie talie kart, jeśli mogę, jeśli… załatwi go zatruta kostka cukru.
Zerknął na nią zdrowym okiem.
– Jutro – powtórzył. – Nie wcześniej.
Zjawiły się zamówione napoje i Crane pociągnął głęboki łyk chłodnej, ale nie przynoszącej ulgi wody sodowej. Odetchnął. – A zatem – powiedział.-Wzięłyście panie swoją kąpiel? Diana puściła ramię Scotta i oparła się, mając nadal zmarszczone czoło. Nardie wypiła jedną trzecią swojego piwa.
Spider (ang.) – pająk.
– W końcu tak – odparła z drżeniem.
Opisała fantomy, które usiłowały je powstrzymać; to, jak ona i Diana walczyły z nimi, a w końcu rozpędziły dzięki zjedzeniu żetonu jing-jang z Moulin Rouge.
Mavranos otarł z wąsów piwną pianę i uśmiechnął się krzywo do Scotta.
– Dziwny rodzaj sakramentu.
Nardie podniosła szklankę Diany z wodą sodową.
– A potem weszłyśmy wreszcie do jeziora – powiedziała miękko – i zanim dotarłyśmy do miejsca, w którym mogłyśmy się w nim całkiem zanurzyć, woda dookoła stóp Diany musowała w ten sam sposób!
Zakręciła szklanką, w której zawirowały pęcherzyki powietrza i uniosły się z sykiem ku powierzchni.
– I przez sekundę, zanim nie rozwiał ich wiatr, były tam – ledwo widoczne w świetle słońca, nie? Płomienie wokół jej kostek!
– Wygląda mi to na elektrolizę – powiedział Mavranos.
Arky zaglądał do szklanki z piwem i Crane domyślał się, że w jakiś sposób jest on bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć przyrodniego brata Nardie, tam, na zaporze, i nie ma odwagi spojrzeć jej w oczy.
– Rozdzielałaś wodę na wodór i tlen, Diano. Pamiętam, jak stary Ozzie mówił, że jezioro Mead to ujarzmiona woda; może uwolniłaś ją.
– Tak – odparła Diana – z pomocą was wszystkich. Musowanie nie ustawało niemal przez cały czas, kiedy byłam w wodzie, i czułam… lub słyszałam czy widziałam cały jej dziki przestwór. Czułam obecność łodzi mieszkalnej, wirującej gdzieś na północ ode mnie, oraz drżenie zapory.
Nardie wysączyła swoje piwo i pomachała w stronę barmana pustą szklanką.
– A zatem – zwróciła się do Mavranosa konwersacyjnym tonem – zabiłeś mojego brata?
Arky puścił swoją szklankę z piwem i Crane pomyślał, że to dlatego, iż Mavranos obawia się, że mógłby ją zgnieść w garści; gdy jego przyjaciel skinął głową, oczy miał zamknięte.
– Tak – odparł. – Ja… w istocie, zepchnąłem go z zapory po stronie odpływu. Snayheevera także – zabiłem ich obu.
Crane patrzył teraz na Nardie i widział, że jej oczy rozszerzyły się na moment, a kąciki ust opadły. Potem Dinh przywołała na twarz zmęczony uśmiech i poklepała grzbiet jednej z pokancero-wanych dłoni Mavranosa.
Читать дальше