– Boże – odezwał się Crane, starając się, by brzmienia jego głosu nie zabarwiła doznana nagle ulga – czy to źle? Jeśli twój brat spierdoli wszystko tak, że mój ojciec nie będzie mógł wykonać w tym roku swojej sztuczki, to ja nie stracę ciała. A my wszyscy będziemy mogli wrócić do domu, co? I będę miał dwadzieścia lat, by wymyślić, co mam zrobić, kiedy w końcu… nadejdzie jego godzina.
Nardie spojrzała na niego.
– Tak, to racja-stwierdziła. – Ale nie będziesz miał żony. Ray-Joe znajdzie Dianę i zabije ją, jak mówi ten facet. Mój brat nie chciał nigdy na swoją Królową kogoś takiego jak ona, a przez sam fakt pozostawania przy życiu, Diana stanowi wielki problem, kapujesz?
– Telefon służy do tego, by dzwonić do obsługi pokoi – rzekł Snayheever, wskazując na pogryziony aparat stojący na szafce obok łóżka. – Zamawiasz… jedzenie, rozmaite dania z karty i jesz je. Tym, czego nie powinieneś robić, jest jedzenie telefonu.
Skinął zdecydowanie głową.
– On spróbuje zjeść mnie, nie powinienem się dziwić. Zawsze mam psa. Teraz warczy, jak noc długa, na końcu łańcucha.
Spojrzał na Dianę.
– Twój syn przyszedł tutaj, jakbyś powiedziała, ponieważ chce się pożegnać z matką – rzekł cicho. – Nie zobaczymy się już więcej.
Kiedy Diana podeszła ponownie do Snayheevera, lekceważąc okrzyk Mavranosa, jej czy były wilgotne. Objęła Dondiego, a Crane wiedział, że myślami jest przy Scacie i Oliverze.
– Żegnaj – powiedziała chwilę później, gdy puściła go i odsunęła się.
– To nie jest łatwe – stwierdził Snayheever – być synem.
Zwrócił swoje gorejące spojrzenie na Scotta.
– Wybaczam ci, tato.
Crane spojrzał na brudny, poplamiony bandaż na końcu jego dłoni i skinął głową, dając do zrozumienia, że jest wdzięczny za słowa przebaczenia.
Potem Snayheever odwrócił się i, kuśtykając, wyszedł na korytarz.
Mavranos, z ręką nadal w parcianym worku, podszedł do drzwi i zamknął je.
– Lotta omamia ludzi, łażąc wokoło – rzekł cicho; odwrócił się do Nardie. – Twój brat jest na zaporze, tak? I jeśli rozbroi mechanizm starego, to zacznie się rozglądać za Dianą?
– Zgadza się.
Arky westchnął i dotknął apaszki na swojej szyi.
– Jeden dzień więcej – stwierdził. – Sądzę, że pojadę na tamę. Czy ktoś chce się zabrać na południe?
Diana spojrzała na niego z powagą.
– Dziękuję ci, Arky. Chciałabym…
Mavranos machnął ręką, zbywając ją.
– Nikomu z nas nie podoba się w istocie to, co robimy. Po drodze zatrzymam się w sklepie zoologicznym i kupię sobie złotą rybkę, tak, na szczęście. Co z podwiezieniem?
– Tak – odparła Diana. – Nardie i ja musimy pojechać się ochrzcić.
Crane okrążył ciężkim krokiem łóżko i podniósł swoją torebkę.
– Dajcie mi pół godziny na ułożenie kart, to także z wami pojadę.
Nardie i Diana kupiły wczoraj parę dużych puszek czerwonej farby oraz pędzle i przemalowały suburbana Mavranosa.
Trzęsąc się teraz na przednim siedzeniu gnającej przed siebie półciężarówki, Crane usiłował trzymać głowę pod takim kątem, pod którym widziane pęknięcia przedniej szyby nie zbierały jaskrawej czerwieni z maski. Nie miał ochoty patrzeć na to, co wyglądało jak metalicznie czerwony pająk, migoczący na horyzoncie.
– Wizje, sny i gadki szalonego faceta – powiedział Mavranos z oburzeniem, zerkając przed siebie i kietując autem palcami jednej dłoni. – Prawdopodobnie my wszyscy także jesteśmy szaleni. Popatrz tylko, co zrobiły z moją półciężarówką, mamusiu.
Wolną ręką podniósł puszkę piwa i pociągnął z niej pienisty łyk.
– Znałem kiedyś faceta, który twierdził, że jest Marsjaninem. Powiedział mu o tym jego telewizor. Ma to tyle samo sensu, co i to wszystko. Biedny stary Joe Serrano, powinienem go teraz przeprosić.
Diana poruszyła się na tylnym siedzeniu.
– To nie jest marsjańskie nazwisko – zaprotestowała – tylko meksykańskie. Kogo on chciał oszukać?
Crane zaczął się śmiać, a wkrótce śmiali się wszyscy; Mavra-nos włożył puszkę piwa pomiędzy uda, by złapać kierownicę oboma rękami.
ROZDZIAŁ 49. Witaj, Kopciuszku!
Na Boulder Beach, nadal blisko przystani jachtowej, Arky zjechał z szosy i zatrzymał się w zatoczce postojowej, by pozwolić wysiąść Nardie i Dianie. Plaża leżała zaledwie sto stóp dalej, za rzędem kolorowych wozów kempingowych i przyczep o trzepoczących markizach; na tle odległych poszarpanych brązowych gór wznoszących się na przeciwległym brzegu, jezioro wydawało się niebieskie.
– Po południu będzie po wszystkim – powiedziała Diana; stała na żwirze pobocza drogi i pochylała się do otwartego okienka Crane’a. – Po tym, gdy dokonamy naszych ablucji, pójdziemy na przystań. Jest tutaj hotel, jak mówi Scott, Lakewiev Lodge. Spotkamy się w barze.
Pocałowała Scotta, a on zanurzył palce w jej blond włosach i wpił się namiętnie w jej usta.
– A jutro – rzekł, kiedy wreszcie pozwolił się jej odsunąć
– pobierzemy się. Głos miał ochrypły.
– Tak zrobimy – potwierdziła. – Arky, Scott, uważajcie na siebie, słyszycie? My także będziemy ostrożne. Potrzebni są pan i panna młoda, druhna i drużba. Wszyscy czworo.
Mavranos skinął głową, a potem zdjął nogę z hamulca, dodał gazu i zawrócił auto w stronę autostrady.
– Wysadzić cię na przystani? – spytał głośno z powodu pędu powietrza, które wpadało przez otwarte okna.
– Jasne, to wystarczająco blisko. Już dużo łatwiej chodzi mi się w tych butach.
– Obserwując cię, nie powiedziałbym tego.
– Widziałbym w nich ciebie!
– Chciałbyś, Pogo – Mavranos pociągnął kolejny łyk piwa.
– Przez telefon – ona chciała, żebyś porzucił Dianę i odszedł z nią? h*»-
– Tak… – Crane zadrżał w swojej sukience. – Wyperswadowałem to sobie.
– Ględzenie porzuconej dziwki.
– Tak… zgadza się.
Crane poruszył się na swoim miejscu.
– Arky, ja…
– Nic nie mów. Być może nosisz sukienkę, ale to nie znaczy, że możesz mnie pocałować.
Scott uśmiechnął się, czując makijaż w zmarszczkach twarzy.
– Dobra. Bądź tam po południu.
Mavranos skręcił w prawo, w kierunku przystani jachtowej, a kiedy zatrzymali się na czerwonym świetle, Crane wysiadł i obciągnął na sobie sukienkę. Zastukał w czerwoną maskę w ten sposób, w jaki gracz w kości mógłby wykonać nimi swój rzut, a potem światła zmieniły się i krostowata półciężarówka, grzmiąc silnikiem, pognała przez skrzyżowanie.
Scott poszedł wolno wzdłuż opadającego nabrzeża w stronę błyszczących białych łodzi, zacumowanych przy pomostach i stojących na slipach, i nie był nawet świadomy szyderczych pohukiwań, które dobiegały z przejeżdżających samochodów. Owiewany chłodną bryzą szedł w świetle słońca i czuł zapach wody jeziora, spalin oraz szałwi; myślał o wszystkich tych ludziach, którzy nie żyli – o Susan, Ozziem, grubasie – a prawdopodobnie martwy był także Al Funo, jeśli zważyć na to, jaki los, według jej własnych słów, zgotowała mu Diana. A jutro w nocy oni sami – Scott, Arky, Diana i Nardie – mogą znaleźć się w czarnej wodzie, w głębinie, w której żyją Archetypy. Zastanawiał się, czy duchy są w stanie porozumiewać się ze sobą w jakiś niejasny sposób; a jeśli tak, to o czym by rozmawiały?
– Witaj, Kopciuszku! – dobiegło wołanie z przodu.
Podniósł wzrok i ujrzał jednego z Amino Kwasów, który machał do niego z pokładu łodzi mieszkalnej. Crane przyśpieszył kroku.
Читать дальше