Mimo to była dla niego miła i czuła. Byłoby nie fair manifestować chłód w takiej chwili, byłoby to niewybaczalne. Wstali, ubrali się i wrócili do Torusa D. Kolację jedli przy wspólnym stoliku z innymi i był to idealny pretekst, aby się od siebie oddalić. Ale w następnych dniach uzmysłowiła sobie, że podświadomie unika Franka i znajduje rozliczne powody, aby nie znaleźć się z nim sam na sam. Zaskoczyło ją to i zirytowało. Uznała swoje zachowanie za żenujące, bo wcale tego nie chciała. Niejako w formie zadośćuczynienia, kiedy potem raz czy dwa znaleźli się sami i kiedy on rozpoczął grę wstępną, znowu się z nim kochała, starając się wypaść jak najlepiej. Pragnęła uwierzyć, że poprzednim razem po prostu popełniła jakiś błąd albo miała zły nastrój. Ale znowu było tak samo, zawsze pojawiał się ten maleńki błysk triumfu, jakieś nie wymówione: “zdobyłem cię”, które tak bardzo ją drażniło. Czuła się “zbrukana”, jak gdyby postąpiła niezgodnie z niepisanym kodeksem cnotliwych amerykańskich purytanów.
W rezultacie unikała Franka jeszcze bardziej, aby zapobiec okazji do zbliżenia, co zresztą on dość szybko zauważył. Pewnego popołudnia spytał ją, czy chce iść na spacer do biomy. Kiedy odmówiła, tłumacząc się zmęczeniem, na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, ale już po chwili znów przybrał swą zwykłą maskę obojętności. Maja poczuła się paskudnie, ponieważ sama do końca nie rozumiała swego zachowania.
Aby choć w części wynagrodzić mu gorycz odrzucenia, zachowywała się wobec niego niezwykle przyjaźnie, oczywiście tylko wtedy, gdy nie byli sami i była “seksualnie” bezpieczna, W dodatku raz czy dwa zasugerowała, chociaż nie wprost, że ich randki były dla niej jedynie sposobem przypieczętowania przyjaźni i że postępuje tak również z innymi mężczyznami. Wszystko to jednak starała mu się przekazać jedynie w półsłówkach i możliwe, że nieodpowiednio to zrozumiał. Kiedy wreszcie pojął jej intencję, na jego twarzy odbiło się ogromne zdziwienie, które natychmiast przekształciło się w grymas zakłopotania. Pewnego razu, gdy jako pierwsza odchodziła z grupy, zauważyła, że Frank rzuca jej zimne, niemal wrogie spojrzenie. Od tej chwili zachowywał się wobec niej z rezerwą i nadzwyczaj powściągliwie, chociaż nigdy nie domagał się żadnych wyjaśnień; nigdy też nie próbował z nią o tym porozmawiać. Doszła do wniosku, że na tym właśnie polegał problem: on po prostu nie chciał z nią w ogóle na ten temat dyskutować.
Cóż, może miewał romanse z innymi kobietami, na przykład z Amerykankami? Trudno powiedzieć. W każdym razie stał się wobec niej naprawdę bardzo skryty, jakby demonstracyjnie. I to było… bardzo dziwne.
Maja postanowiła na razie powstrzymać się od kolejnych romansów, mimo że na myśl o seksie wciąż odczuwała lekki dreszczyk. Hiroko nie myliła się: w zamkniętym systemie wszystko było zupełnie inne. Frank miał po prostu pecha (o ile w ogóle przejmował się tą sprawą), służąc jej w tej kwestii za królika doświadczalnego. Uznała, że wszystko mu wynagrodzi, jeśli będzie dla niego dobrą przyjaciółką. Starała się tak bardzo, że raz, prawie miesiąc później, posunęła się trochę za daleko — była tak miła, że Frank pomyślał, iż znowu go uwodzi. Należeli przecież do tego samego zespołu, do późna rozmawiali w grupie, ona siedziała blisko niego, a gdy spotkanie się skończyło, najwyraźniej zleją zrozumiał i poszedł za nią do łazienek Torusa D, przemawiając w sposób czarujący i naprawdę podniecający, tak jak kiedyś w leśnej biomie. Maja zirytowała się na siebie, nie chciała, by uznał ją za kobietę niestałą. Chociaż doskonale wiedziała, że mężczyzna może zrozumieć jej zachowanie zupełnie opacznie, postanowiła jeszcze raz się z nim kochać, po prostu dlatego, że tak było najprościej, ale także dlatego, że jakaś cząstka jej samej bardzo tego pragnęła.
Kiedy już była całkowicie zdecydowana, nagle ogarnęła ją wściekła złość na samą siebie i doszła do wniosku, że to musi być ostatni raz, coś w rodzaju podarunku pożegnalnego. Powinna sprawić, by było to coś wyjątkowego, wspaniałe wspomnienie, do którego mógłby wracać. Kiedy się kochali, złapała się na tym, że jest bardziej namiętna niż kiedykolwiek przedtem, ponieważ naprawdę chciała go zadowolić i ponieważ to miał być ostatni raz. A potem, tuż przed orgazmem, spojrzała mu w oczy i poczuła się tak, jakby patrzyła w okna pustego domu.
I to był naprawdę ostatni raz.
( v. V oznacza prędkość, delta zaś zmianę. W przestrzeni kosmicznej jest to miara zmiany prędkości, niezbędnej do przemieszczenia się z jednego miejsca w inne, a więc pośrednio również określenie wielkości energii potrzebnej do tego przemieszczenia.
Wszystko się porusza. Aby oderwać się od powierzchni Ziemi (nieustannie się poruszającej) w celu wejścia na orbitę wokół niej, (v musi wynosić około 10 km/s; aby opuścić orbitę ziemską i skierować się na Marsa należy nadać statkowi prędkość ucieczki z A v minimum 3,6 km/s, natomiast gdy chcemy się znaleźć się na orbicie marsjańskiej, a potem wylądować na Czerwonej Planecie, wartość (v powinna wynosić tylko około l km/s. Wynika więc z tego, że najtrudniejszą część całego zadania stanowi opuszczenie Ziemi, ponieważ grawitacja naszej ojczystej planety jest znacznie większa niż Marsa. Wzniesienie się na tę ostrą krzywiznę czasoprzestrzeni wymaga ogromnej energii, bowiem by nadać ciału nowy kierunek, najpierw trzeba pokonać ogromną siłę bezwładności.
Historia również kieruje się zasadą bezwładności. W czterech wymiarach czasoprzestrzeni każda cząsteczka (lub zdarzenie) ma własny kierunek. Próbując to pokazać matematycy rysują na diagramach proste, które nazywają “liniami świata”. W dziejach ludzkości pojedyncze linie świata tworzą niezwykle gęstą plątaninę — wychodzą z mroków prehistorii i ciągną się przez otchłań czasu, tworząc sieć wielkości samej Ziemi, krążącej wokół Słońca po długiej zakrzywionej orbicie. Ta sieć splątanych linii świata jest właśnie historią. Spoglądając w przeszłość, bez trudu można przewidzieć kształt przyszłości — jest to kwestia prostej ekstrapolacji. Prawdziwym wyzwaniem jest jednak odpowiedź na pytanie, jaką wartość musi osiągnąć (v, aby wyzwolić się od ciążenia historii, jakie i jak wielkie siły trzeba wytworzyć, by uniknąć tej przytłaczającej bezwładności i obrać całkowicie nowy kurs?
I właśnie z tego względu najtrudniejszą częścią podróży jest pozostawienie za sobą Ziemi.
Kształt Aresa był odwzorowaniem struktury rzeczywistości: próżnia między Ziemią a Marsem zaczęła się wydawać Mai podobna do długiego łańcucha cylindrów połączonych ze sobą pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Dookoła Torusa C znajdował się tor do biegu z przeszkodami; przy każdym złączu Maja zwalniała i napinała mięśnie nóg, ponieważ czekała ją ciężka przeprawa przez dwa dwudziestodwuipółstopniowe łuki, po czym nagle dostrzegała przed sobą całą długość następnego cylindra. W gruncie rzeczy taki właśnie był teraz cały ich świat: równie wąski i ciasny. Za to zamieszkujący go ludzie, jakby pragnąc zniwelować tę ograniczoność, zaczęli stawać się coraz więksi.
Nadal trwał proces zrzucania antarktycznych masek; co rusz ktoś ujawniał jakąś nową, nieznaną dotychczas cechę, co sprawiało, że wszyscy, którzy to dostrzegli, czuli się o wiele swobodniej. Wywoływało to reakcję łańcuchową, gdyż również oni porzucali narzucone przez program schematy zachowań i manifestowali swoje prawdziwe uczucia. Pewnego niedzielnego poranka grupka katolików, która liczyła około tuzina osób, świętowała Wielkanoc w baniaczku. Wprawdzie na Aresie przeżywali właśnie pełnię lata, ale na Ziemi był kwiecień. Po nabożeństwie zeszli do jadalni D na przekąskę. Maja, Frank, John, Arkady i Sax siedzieli przy stole, popijać kawę i herbatę. Wszyscy prowadzili ożywione rozmowy z osobami z sąsiednich stolików, więc początkowo tylko Maja i Frank usłyszeli, co John powiedział do specjalizującej się w geologii Phyllis Boyle, która celebrowała wielkanocną mszę.
Читать дальше