Frank nie powiedział jej nigdy, czy taki regulaminowo usankcjonowany autorytet ułatwia czy utrudnia mu pracę. Czasami rozmawiał z nią o biomie, o drobnych problemach technicznych albo o nowinach z domu, ale częściej po prostu chciał z nią spacerować w milczeniu po wąskich dróżkach, przedzierając się przez gąszcz sosen, osik i brzóz. Frank zawsze traktował Maję z nietypową dla siebie serdeczną zażyłością, jak gdyby byli starymi przyjaciółmi albo też jakby bardzo nieśmiało i subtelnie się do niej zalecał.
Pewnego dnia, gdy Maja zastanawiała się nad tym, przyszło jej do głowy, że “wiosenny” start Aresa może być przyczyną pewnych kłopotów. Statek stanowił dla kolonistów ich mezakosmos; wokół była wiosna i wszystko wydawało się tak urodzajne, płodne, kwitnące i zielone. Powietrze pachniało kwiatami, od czasu do czasu owiewał ich lekki wietrzyk, a dni stawały się coraz dłuższe i coraz cieplejsze, toteż wszyscy chodzili tylko w podkoszulkach i szortach. Stanowili setkę zdrowych ssaków, które wspólnie jadły, ćwiczyły, brały prysznic i spały w sąsiadujących ze sobą kwaterach. Nie mogło być inaczej: temu wszystkiemu musiał towarzyszyć seks.
Cóż, dla Mai nie było to nic nowego, doskonale znała to fantastyczne przeżycie, jakim jest kosmiczny seks. Najistotniejsze tego typu doświadczenia zdobyła podczas drugiej bytności na Nowym Mirze, kiedy ona, Grigorij, Jeli i Irina wypróbowali każdą możliwą w nieważkości pozycję, a było ich naprawdę sporo. Teraz jednak sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, byli starsi i mieli pozostać ze sobą już do końca życia. “W zamkniętym systemie naprawdę wszystko jest zupełnie inne” — mawiała często Hiroko o różnych sprawach. W NASA dominował pogląd, że podczas lotu koloniści powinni utrzymywać ze sobą wyłącznie braterskie stosunki: z tysiąca trzystu czterdziestu dziewięciu stron opracowania pod nazwą: “Stosunki międzyludzkie podczas lotu na Marsa”, tylko jedną stronę poświęcono erotyce. I zdecydowanie odradzano tam seks. Tekst sugerował, że podróżnicy stanowią coś w rodzaju szczepu braci i sióstr, w którym śródplemienne łączenie się w pary powinno być postrzegane jako tabu. Rosjanie często naigrawali się z tego głośno, za to Amerykanie przybierali świętoszkowate miny. “Nie jesteśmy jakimś tam plemieniem — mawiał Arkady. — Stanowimy cały świat”.
A więc była wiosna. Ponadto na pokładzie statku znajdowały się pary małżeńskie, a niektóre z nich zachowywały się dość ostentacyjnie. I do tego jeszcze w Torusie E był basen, a także sauna i jacuzzi. Ze względu na pruderię Amerykanów, w mieszanym towarzystwie wkładano kostiumy kąpielowe, ale w gruncie rzeczy nie robiło to żadnej różnicy. Natura była silniejsza. Maja słyszała od Nadii i Iwany, że w baniaczku w cichych godzinach nocnych odbywają się schadzki; wielu kosmonautom bardzo się podobała nieważkość. W parkach i w leśnej biomie liczne zakątki służyły jako tajemne miejsca spotkań dla tych, którzy woleli bardziej konwencjonalne doświadczenia. W końcu parki zostały zaprojektowane przecież po to, aby podróżnicy mogli oderwać się choć na chwilę od codziennych obowiązków. Poza tym każde z nich miało dla siebie jedno prywatne, dźwiękoszczelne pomieszczenie. Dzięki temu jeśli jakaś para zachowywała się dyskretnie, mogła spotykać się do woli, nie stając się przy tym tematem plotek. Maja była absolutnie przekonana, że na statku dzieje się o wiele więcej niż ktokolwiek mógłby podejrzewać.
Wyczuwała to. Inni bez wątpienia również. Szepty w parkach, częsta rotacja miejsc przy stolikach w jadalni, szybka wymiana spojrzeń, dyskretne uśmieszki, dłonie niby przypadkiem muskające ramiona czy łokcie, gdy jakaś para mijała się w przejściu. Tak, tak, bez wątpienia zaczęły ich łączyć uczucia znacznie bardziej intymne niż mogłoby się z pozoru wydawać. Jednak cała ta sytuacja miała też strony ujemne. Pojawił się znany już z Antarktyki lęk przed konsekwencjami nieudanego związku, lęk, który dodatkowo potęgowała świadomość, że teraz istnieje ustalona raz na zawsze, ściśle ograniczona liczba potencjalnych partnerów. Kolejny nieudany związek teoretycznie przybliżał w jakimś sensie samotność.
Maja miała w tej kwestii jeszcze dodatkowy kłopot. Wiedziała, że każdy Rosjanin, z którym się bliżej zaprzyjaźni, będzie przez resztę uważany za takiego, który “sypia z szefową”. Podchodziła więc do tej sprawy ostrożnie, pamiętając swoje doświadczenia z przeszłości, kiedy sama nawiązywała intymne stosunki z dowódcami i szefami. Poza tym, żaden… Hmm, z pewnością darzył ją sympatią Arkady, ale on jej się w ogóle nie podobał, przynajmniej nie pod tym względem. A inni… Jelego znała już wcześniej, był tylko przyjacielem, Dmitri w ogóle ją nie obchodził, Wład był za stary, Jurij nie w jej typie, Aleks był tylko zastępcą Arkadego… i tak dalej.
No cóż, pozostawali jeszcze Amerykanie i przedstawiciele pozostałych nacji, ale w tym wypadku pojawiała się dodatkowa komplikacja. Inna, obca kultura, któż może wiedzieć, jacy są? Toteż Maja wciąż powstrzymywała się od nawiązania romansu, choć sporo o tym myślała. Od czasu do czasu po przebudzeniu się rano albo po zakończeniu pracy ogarniał ją przypływ pożądania. Rzucała się wtedy na łóżko albo zastygała pod prysznicem. Czuła się bardzo samotna.
Aż pewnego późnego ranka, po szczególnie męczącym locie problemowym, kiedy prawie udało im się “uratować”, ale potem i tak “zginęli”, natknęła się w leśnej biomie na Franka Chalmersa. Odpowiedziała radośnie na jego powitanie, po czym weszli jakieś dziesięć metrów między drzewa i tam się zatrzymali. Ona była w szortach i krótkiej podkoszulce, bosa, spocona i zarumieniona od szalonej symulacji. On również był w szortach i koszulce z krótkim rękawem, bosy, spocony i zakurzony po pracy na farmie. Nagle wybuchnął nerwowym śmiechem, wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia dwoma palcami.
— Wyglądasz dzisiaj na szczęśliwą — rzucił z szybkim uśmiechem.
Przywódcy dwóch części ekspedycji. Równi sobie. Dotknęła jego ręki i tak się zaczęło.
Zeszli z dróżki i zanurzyli się w zwarty gąszcz sosen. Zatrzymali się, pocałowali i… Ostatni raz kochała się bardzo dawno temu, więc teraz wszystko wydało jej się wręcz niesamowite. Frank potknął się o korzeń i zaśmiał pod nosem. Ten cichy konspiracyjny śmiech wywołał u Mai dreszcz, prawie strach. Osunęli się na sosnowe igliwie i tarzali jak para studentów, kochających się w podmiejskim lasku. Roześmiała się; zawsze lubiła szybki początek, lubiła po prostu rzucać się na mężczyznę jeśli tylko miała na to ochotę.
Na chwilę dała się ponieść namiętności. Kiedy już było po wszystkim, odprężona zapatrzyła się w złocisty odblask na igliwiu. Z jakiegoś niewiadomego powodu nagle poczuła się skrępowana; nie wiedziała, co powiedzieć. Nawet kiedy się kochali, miała wrażenie, że Frank coś ukrywa, było w nim coś dziwnego. I co gorsza, wydawało jej się, że pod tą jego rezerwą wyczuwa coś w rodzaju triumfu, jak gdyby coś wygrał, a ona przegrała. Ten pełen fałszu amerykański purytanizm, to poczucie, że seks jest czymś złym i że mężczyźni muszą w jakiś sposób oszukiwać kobiety. Więc sama również zamknęła się w sobie, rozzłoszczona afektowanym, głupim uśmieszkiem na jego twarzy. Wygrana i przegrana, jakież to dziecinne.
I w dodatku byli współszefami, dotąd równymi sobie. Przecież… Czyżby on traktował to, co zaszło między nimi, jako swoją przewagę…
Rozmawiali przez chwilę o jakichś błahostkach i nawet kochali się jeszcze raz, ale nie było już tak samo, jak za pierwszym razem. Maja była dziwnie roztargniona. W miłości tak wiele spraw wymykało się racjonalnej analizie. Maja przeważnie wyczuwała w psychice swoich kochanków jakieś dziwne reakcje, których nie potrafiła zrozumieć ani nawet wyrazić. Jednak zawsze albo podobało jej się to, co z nimi przeżyła, albo nie; co do tego nie miała nigdy żadnych wątpliwości. Gdy spojrzała na Franka Chalmersa po pierwszym zbliżeniu była niemal pewna, że coś jest nie w porządku. I bardzo ją to zaniepokoiło.
Читать дальше