Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bezsilni tego swiata
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2004
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Ale przyzna pan, Stenie Arkadiewiczu, że gdyby włożyć w to trochę pracy… gdyby pan się nim jednak zajął…
— Praca nie ma tu nic do rzeczy. Nie mogę zrobić dobrego muzyka z dobrego archiwisty! Ja w ogóle nikogo z niczego nie robię. Do diabła, przecież wyjaśniłem to panu na początku! Ja tylko mówię: oto najlepsza droga, i byłoby dobrze, gdyby nią poszedł…
— Jeśli potrzebne są dodatkowe zajęcia, jesteśmy gotowi podnieść honorarium do niezbędnych…
— Nic pan nie zrozumiał, Firago. Nie słucha mnie pan. Ile ma pan lat, czterdzieści?
— Czterdzieści dwa.
— Niech pan sobie zrobi jeszcze jedno dziecko. Wtedy być może wyjdzie z niego muzyk. A teraz jestem zajęty. Do widzenia. Robercie, proszę rozliczyć się z panem Firago.
I wyszedł, wściekle kręcąc głową, rozwiązując w biegu nienawistny, elegancki krawat. Robert stanął niemal na baczność, demonstrując w ten sposób maksymalny szacunek. To nie było konieczne, ale miało robić — i zazwyczaj robiło — odpowiednie wrażenie na klientach. Na panu Firago również. Gwałtownie zerwał się z miejsca, okrągły i różowy jak nadmuchany balonik, i nawet próbował skłonić się pospiesznie oddalającemu się mistrzowi. Pan Firago był biznesmenem, co znaczy, że nie mógł być kompletnym osłem, ale widocznie nie potrafił zrozumieć, że istnieją rzeczy, których nie da się kupić. Gdyby włożyć trochę pracy. Gdyby dołożyć wszelkich starań. Gdyby dołożyć wszelkich niezbędnych starań i włożyć bardzo dużo pracy…
— Myśli pan, że nie uda mi się go przekonać? — zapytał zatroskany. — Gdybym na przykład dołożył wszelkich starań?
— Nie radziłbym — rzekł Robert z całym zatroskaniem, na jakie było go stać. — Można przegiąć. Na razie ograniczmy się raczej do tego, co już zostało osiągnięte. A potem zobaczymy.
To był sprawdzony patent, który nigdy nie zawodził. Najważniejsze to stworzyć w umyśle klienta perspektywę, cała reszta zacznie się dokonywać sama z siebie.
— To znaczy, myśli pan, że może za miesiąc, dwa…?
— Raczej za pół roku, rok — powiedział Robert, wyjmując z drukarki wydruk faktury.
— Cóż… — Perspektywa została zarysowana, proces można uznać za rozpoczęty. — Zapewne ma pan rację. Gotów jestem zaufać pańskiej kompetencji. Poinformuje mnie pan, kiedy należy zacząć działać?
— Jeszcze nieraz się zobaczymy — obiecał Robert. — Będziemy teraz w ścisłym kontakcie. Zapewne będą potrzebne dodatkowe konsultacje. I to niejednokrotne. Zawsze się tak dzieje… Oto pański rachunek. Jak panu wygodniej, czekiem czy gotówką?
Panu Firago wygodniej było gotówką. I to nie wiadomo dlaczego markami niemieckimi. A zaliczkę płacił w funtach angielskich. Widocznie w ten sposób udawało mu się coś zaoszczędzić. Pewnie należał do ludzi, którzy stale na czymś oszczędzają i urywają ćwierć procenta. To był jego modus operandi, który płynnie przeszedł w modus vivendi. Zapewne dzięki temu dobrze prosperował. Zapewne był bogatym człowiekiem (mercedes, mordziasty kierowca — ochroniarz, portfel szczelnie wypchany kartami kredytowymi i walutą), a przy tym wcale nie był idiotą.
— Niech mi pan pozwoli — powiedział, podając Robertowi tęczowy papierek (chyba dwieście marek). — Jako wyraz wdzięczności… w ramach szczególnego podziękowania…
Robert zerknął przelotnie na banknot i wymownie zaciskając wargi, zaczął patrzeć na twarz pana Firago, ale nie w jego oczy, lecz na rumiane, poruszające się nerwowo wargi. Ta niezręczna sytuacja trwała jakieś dziesięć sekund.
— Oczywiście! Wszystko rozumiem! — Pan Firago podniósł ręce, (w jednej portfel, w drugiej
banknot). — Zrozumiałem aluzję! Wszystkie pieniądze z jednego okienka, bardzo słusznie, bardzo rozsądnie. Przepraszam za nietakt. Zapomnijmy o tym, dobrze?
Zapomnijmy? Robert uśmiechnął się w myślach. O nie.
— Dobrze — powiedział. Wyczuł w swoim tonie mimowolną pogardę, pańską wyniosłość i pospiesznie dodał: — Nie ma sprawy. Zdarza się.
I wtedy w twarzy pana Firago, w rumianym ryjku porcelanowego prosiaczka, coś się nieuchwytnie zmieniło. Cały uległ pewnej przemianie, jakby się wyprostował i stał się wyższy. Robert, zdumiony i czujny, przygotował się do wysłuchania dumnej tyrady (w obronie zbrukanej czci i godności), ale pan Firago zniżył głos i nieoczekiwanie zapytał:
— Czy przypadkiem nie przeszkadzamy teraz maestro? Czy nie za bardzo tu hałasujemy?
Słówko „hałasujemy” zabrzmiało w jego ustach absolutnie niespodziewanie, jakby nie na miejscu, zresztą już samo pytanie wydało się Robertowi jakby z innej bajki, jakby Smoktunowski przemówił nagle w stylu Jurija Nikulina.
— Nie sądzę — powiedział zakłopotany. — Nie sądzę, żeby nas w ogóle słyszał… Ale oczywiście nie należy przy nim wrzeszczeć dodał na wszelki wypadek.
— Ależ uchowaj Boże! Przeciwnie! A jak tutaj w temacie pluskiew?
— Jakich pluskiew?
Pan Firago zmieniał się w oczach. Gdzie podział się ten różowy balonik o prosiaczkowatych manierach? Przed Robertem stał teraz zakłopotany i uważny dżentelmen, wprawdzie z pewną skłonnością do tycia, ale jednocześnie bardzo elegancki i nawet wyniosły.
— Mam na myśli urządzenia podsłuchowe — wyjaśnił rzeczowo.
— Jak tu u was wygląda?
— Nie wiem — powiedział Robert, już trochę zły. — O co właściwie panu chodzi?
— O to, że chciałbym porozmawiać z panem o dość poufnych sprawach. Można? Czy lepiej nie ryzykować?
Robert pomyślał przelotnie, że tatulek ma atak manii prześladowczej, połączonej z manią wielkości, ale pan Firago szybko rozwiał te podejrzenia.
— Serdeczne pozdrowienia od Hermana Tichonowicza — powiedział, zniżając głos jeszcze bardziej i patrząc Robertowi prosto w oczy, źrenice w źrenice, dokładnie tak samo, jak robił to w swoim czasie Herman Tichonowicz. I chociaż Herman Tichonowicz w swojej roli wypadł znacznie bardziej przekonująco, panu Firago też wychodziło to całkiem nieźle.
Tak, pomyślał Robert, czując nieprzyjemny chłód w dołku. Zaczyna się. Minął kwartał i nic się nie zmieniło. Nie popuszczą, rubel za wejście, ćwiartka za wyjście…
— Dziękuję — powiedział, starając się, by jego głos brzmiał w miarę spokojnie. Widocznie jednak z jego głosem lub twarzą coś się stało, bo pan Firago uśmiechnął się nagle nie bez wyrafinowania i ciągnął:
— Herman Tichonowicz prosił, żebym się dowiedział, jak posuwa się praca nad rękopisem. Minęły już trzy miesiące, to sporo czasu, można napisać powieść.
— Nie jestem powieściopisarzem — rzekł Robert, z trudem przezwyciężając pragnienie oblizania warg. Suchych warg kleistym językiem. Co za ohyda.
— Oczywiście — przyznał pracownik Hermana Tichonowicza, w niedawnej przeszłości tatulek. — To się rozumie samo przez się, nikt nie ma co do tego wątpliwości. A jednak… To nie ja, to Herman Tichonowicz się interesuje. Kiedy można spodziewać się rzeczonego rękopisu?
Aż się prosiło, żeby powiedzieć: „Czekaj tatka latka”, ale to już byłoby zbyt żałosne, małostkowe i złośliwe. Oraz bezradne.
— Wolałbym rozmawiać na ten temat osobiście z Hermanem Tichonowiczem — rzekł Robert.
— To naturalne! Ale skoro już tu jestem, to co mam przekazać?
— To właśnie proszę przekazać — rzekł Robert twardo. — Słowo w słowo.
— Mój Boże, niechże się pan tak nie denerwuje! — wykrzyknął pan Firago. — Nie chce pan, to nie. Oczywiście, to właśnie przekażę.
Słowo w słowo. Naprawdę, Robercie Walentynowiczu, aż się pan zmienił na twarzy. Ależ niech pan sobie spokojnie pracuje, nam się wcale nie spieszy. Nikt pana nie popędza. Najważniejsze, żeby praca posuwała się naprzód…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.