— Mmm! Mariszka! (Chrup, chrup). Co za grzanki! Boskie…!
— A to co takiego? Befsztyki?
— Nie gadaj! Befsztyki!
— To nie befsztyki, stary. To siekwołnat.
— Cooo?
— Siekana wołowina naturalna. Wybacz, stary.
— Słuchajcie, nie jedzcie na razie. Przecież jeszcze nie ma Boba!
— Daj spokój, jakbyśmy chcieli czekać na Boba… Bob to człowiek podległy: jak go puszczą, to przyjdzie. Nie wcześniej…
— Zakąszaj, proszę ci. Błagam cię, Wadim, nie upijaj się. Poczekaj…
Dzyń, dzyń, dzyń, nożem w brzeg kieliszka. To Tengiz. Zdecydował, że już pora i zabrał się do działania.
— Uwaga! Panie i panowie! Ladies and gentlemen ! Uwaga! Co to, przyszliście się tu nażreć? Przestańcie się napychać, do licha! Najpierw sprawa!
— Otóż to! (To Wadim. Już wstawiony, już przeholował). Otwieram sprawę Wadima Christoforowa, ksywka Resulting Force. Proszę! Oto stoję przed wami, nagusieńki…
— Milcz, na Boga! Oddaj szklankę! W ogóle nie umiesz pić, ty pierdoło…
— Tak! Ale za to umiem się upijać!
— Cicho! Zamknąć się wszyscy, do licha! Zaczynamy. Wszyscy znają okoliczności sprawy? Sądzę, że wszyscy…
— Wowa nie zna.
— Wowa się obejdzie. Zwracam się do dziadków: wszyscy są zorientowani?
Dziadkowie byli zorientowani. Wszyscy. Niektórzy słyszeli tę historię niejednokrotnie — od Wadima i od siebie. Wszyscy wszystko rozumieli. I nikt nie wiedział, co należy zrobić.
— Mam pytanie do Dimy — odezwał się Bogdan. — Czy oni objawiali się jakoś ostatnio?
— A skąd ja mam wiedzieć — powiedział Wadim, po pijacku rozciągając słowa. — Podsłuchują mój telefon, sukinsyny…
— Kiedy widziałeś ich po raz ostatni? — nalegał cierpliwie Bogdan.
— W innym życiu — zachichotał histerycznie Wadim.
— Odczep się od człowieka — wtrącił się zatroskany Matwiej. Coś się tak przyssał? On nic więcej nie wie. Wyłączył się.
— Widzę, widzę — powiedział Bogdan i zamilkł.
Nic z tego nie wyjdzie, pomyślał. Albo jesteśmy obojętni, albo bezsilni. Bezsilni tego świata… Ale jak się tak zastanowić, to ja mu nawet zazdroszczę. Naprawdę. Polują na niego, czegoś się po nim spodziewają, komuś jest potrzebny, komuś przeszkadza, jest dla kogoś użyteczny. Pleciuga, cienias, troki od kalesonów, a jednak reprezentuje jakąś wartość i to chyba niemałą… A ja jestem pusty i nikomu niepotrzebny. Jak butelka po piwie…
Wadim tymczasem upijał się na tempo. Matwiej chwytał go za ręce, zabierał szklanki, odsuwał butelki — nic nie pomagało. Wydawało się, że Wadim postawił sobie jeden jedyny cel — uchlać się do nieprzytomności, jak najlepiej i jak najszybciej. Prawdopodobnie tak właśnie było. Możliwe, że był już zmęczony trzeźwością.
— Wszyscy, którzy są wam drodzy, zasługują na to, co najlepsze… — głosił Wadim, nikogo nie słuchając i niczego nie słysząc. Po prostu wash and go … Słyszeliście o takim gościu, który się nazywa Erast Bonifatjewicz? Gdybym miał pod ręką dwururkę, obiłbym sukinkotowi mordę… — śmiał się, kasłał śmiechem, dławił się śmiechem, chwiejąc się i podrygując niczym balonik na wietrze.
— Oddaj szklankę, mówię!
— Odczep się od niego, jak pragnę!
— Zamknij się. Nie widzisz, co on wyprawia…? Siedzieć mi tu!
— Uwooolnić Wadima Christoforowa!
W tym momencie odezwał się zegar stojący (ponura czarna wieża, połyskująca lakierem i miedzianymi winietkami) — zachrypiał i uderzył, głucho, ze szlachetną, powstrzymywaną mocą. Wszyscy od razu zamilkli, jakby nagle przemówił najstarszy między nimi i w gruncie rzeczy tak właśnie było: ten starodawny zegar niemiecki przywieziono w ramach reparacji z Weimaru. Miarowo odpracował swoje „chrrr-bammm!” osiem razy pod rząd, westchnął i umilkł. Jura Wariograf wygłosił tradycyjnie, z demonstracyjnym drżeniem:
— Przysięgam, aż chciałoby się wstać…!
Wszyscy popatrzyli po sobie i wszystkim zrobiło się dobrze.
…Wszystkim, prócz Wadima oczywiście, któremu w żadnym razie nie mogło się już zrobić dobrze. Mogło mu się zrobić wyłącznie niedobrze i tak mu się właśnie zrobiło. Matwiej i Mariszka zaprowadzili go pospiesznie gdzie trzeba, a pozostali znowu zaczęli gadać, głównie po to, żeby zagłuszyć męczące odgłosy, dobiegające z łazienki.
— Belzebul!
— Co, nieszczęście ty moje?
— Przestań kłamać!
— Nigdy! Prawdziwych żuków już nie ma. Znalazłem jeszcze tylko rohatyńce, Oryctes nasicornis . Pod Јugą było ich całkiem sporo. Ale jelonka rogacza nie widziałem w naturze ani razu. Wszystkie zniknęły na zawsze. Kruszczyca złotawka, Cetonia aurata , też stała się rzadkością. Zwykłą szczypawkę trudno spotkać w ogródku…
— A w Japonii żuków jest do diabła i trochę. Mają całe hodowle.
— Też mi porównanie! Japonia przegrała wojnę. Państwa totalitarne powinny przegrywać wojny, to im świetnie robi na rozwój gospodarczy.
— My też przegraliśmy wojnę.
— Zgadza się. Ale po pierwsze, później, a po drugie, my też się rozwijamy.
— Jakoś nie widać.
— Widać, widać. Ale żuków już nie odzyskamy. Najwyżej zaczniemy kupować w Japonii. Ale nie ma tego złego: pojawiły się za to zdumiewające karaluchy…!
— Hej, wy tam! Tylko nie o karaluchach!
— Słuchajcie, dzieci, czy my tu będziemy paplać, czy zajmować się sprawą…?
— …Otwiera żona. Ręce opuszczone, usta otwarte…
— Niezłe. Ale mnie bardziej spodobało się to o nowym Rosjaninie: wychodzi z Ermitażu i mówi: „Całkiem, całkiem. Żadne cuda, ile jak czysto…”
— „Maszka, żoneczko moja kochana! Urodziłaś? Ile? Trojaczki? któreś jest moje?”
— …Popatrz na Rewizora z punktu widzenia urzędnika. Historia i tym, jak drobny krętacz oszukał przyzwoitych ludzi…
— …Słuchaj, tak się zastanawiam, co by było, gdyby carowi Mikołajowi starczyło rozumu, żeby dać Puszkinowi od razu stopień kamerhera zamiast kamerjunkra?
— …Przy okazji, dopiero na stare lata się dowiedziałem, że Olga, jak się okazuje, była siostrą Tatiany…
— Boże! A do tej pory myślałeś, że kim była?
— No, nie wiem, stary. Przyjaciółką. Serdeczną. „Powiedzcie, dziewczęta, przyjaciółce waszej…”
Potem pojawiła się Mariszka, potargana i stropiona. Od razu, nie siadając, nalała sobie wody
mineralnej i chciwie wypiła.
— No, no — powiedziała i opadła na najbliższe krzesło. Andriej powiedział niezłą francuszczyzną:
— Monsieur Christforoff va s’animaliser.
Ci, którzy zrozumieli, nie skomentowali; ci, którzy nie zrozumieli, nie skomentowali tym bardziej. Belzebul zapytał rzeczowo:
— Położyliście go?
— Matwiej przy nim został — odpowiedziała Mariszka. — Chłopcy, on tak długo nie pociągnie, trzeba coś zrobić, słowo daję. Bogdan, nie chciałbyś się nim zająć?
— Nie — powiedział Bogdan tak ostro, że wszyscy od razu zamilkli i teraz patrzyli tylko na niego. Nawet Tengiz. Nawet podopieczny Wowa.
— Przepraszam, ale czy możesz mi powiedzieć, dlaczego? — zapytała Mariszka bezradnie. -Przecież teraz to właśnie twój klient!
— Wybacz, ale wolałbym nie udzielać wyjaśnień — powiedział Bogdan takim tonem, jakby chciał zakończyć rozmowę. I rozmowa została zakończona.
— Czego się dowiedziałeś? — zapytał Tengiz, przenosząc ciężkie spojrzenie na Nieustraszonego. — Dowiedziałeś się w ogóle czegokolwiek?
Читать дальше