Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bezsilni tego swiata
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2004
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Niewątpliwie były to „struktury ochronne”: potężne chłopy o jednakowych, stożkowatych czaszkach, wystrzyżeni na zero, z wojowniczym barami i długimi jak u goryli łapskami. Byli do siebie podobni tylko w ogólnych zarysach, może trochę z zachowania, ale nic poza tym. Ten, który usiadł naprzeciwko Tengiza, był przystojniakiem: smagły, jasnowłosy, z czarnymi brwiami, ze szczupłą twarzą ascety i amanta filmowego jednocześnie. Drugi nie miał już tak atrakcyjnego wyglądu: pysk jak rumiany dwupudowy ciężarek, boki i brzuch o mało nie rozepchną marynarki… Nie tyle potężny, ile gruby — jasnowłosy knur, mięso z tłuszczem, humanitarna ślepa uliczka ewolucji…
Zamówili czanahi w garnuszkach i zostali obsłużeni w takim tempie, jakby w kuchni już od rana czekano tylko na nich: oho, zaraz przyjdą Knur z Pięknisiem, to trzeba od razu… żeby nie czekali ani minuty… Tengiz przyglądał się, jak zawzięcie jedzą, jak rwą lawasz i gryzą pęczki zieleniny — łapczywie, z zapałem, na tempo, jakby wykonywali dobrze znaną i lubianą pracę… Czekał, aż skończą z czanahi i wezmą się do czebureki , jeszcze gorące, i puszkowe piwo tuborg, wezmą się tak samo łapczywie, z takim samym zapałem i zręcznością, w takim samym milczeniu… Przygotowywał ich, doprowadzał do stanu gotowości, ostrożnie, tak żeby ani oni sami, ani — nie daj Boże — przypadkowi obserwatorzy nic nie zauważyli, a gdy nastąpiła odpowiednia chwila, wyłączył Knura, jednocześnie włączył Pięknisia, jako bardziej inteligentnego i nadającego się do użycia. Piękniś zaczął mówić od razu, chętnie i tak szybko, jakby od dawna to w nim dojrzewało, jakby już bardzo długo czekał na taką właśnie możliwość, by wielosłownie, nawet wyszukanie, odpowiednio modulując głos, opowiedzieć dobremu człowiekowi o tym, co go boli.
Jego przemowa okazała się nadspodziewanie prawidłowo skonstruowana, dość inteligentna, niemal bez wulgaryzmów i zupełnie bez specyficznych, pozbawionych smaku i sensu przekleństw. Opowiadał o jakichś mało istotnych sprawach, o beznadziei swojego obecnego życia, o dżungli bytu, o kłopotach z potencją, które pojawiły się w pewnym momencie, pewnie z powodu napięcia nerwowego — ale Tengiz przerwał mu bezlitośnie i zapytał niedbale, czy pan jest teraz u siebie. Okazało się, że nie, na miejscu go nie widziano, ale przecież, z drugiej strony, proszę tylko pomyśleć, skąd on, Piękniś, może to wiedzieć, przecież jest w firmie człowiekiem niewiele znaczącym, na posyłki, wie pan, jak to się mówi, „popchnęli nas i upadliśmy, podnieśli nas, to wstaliśmy”. Właściwie jeszcze pana nie widział, można powiedzieć, ani razu, jeśli nie liczyć przypadku, gdy meldował mu o tapetach… O jakich znowu tapetach? O tapetach zmywalnych, całych w smoki, cudnie pięknych, boskich, japońskich… a może chińskich? Dobrze, powiedział Tengiz, to nieistotne. Gdzie siedzi pan, jak się do niego dostać? Okazało się, że pan siedzi na pierwszym piętrze, za białą salą, ale nie można tam tak po prostu wejść, trzeba się najpierw zapisać u sekretarki… Jego sekretarka jest zawsze na posterunku, niesłychanie, jak to mówią, pieprzona baba, przepraszam za wyrażenie…
Pogrążony w sobie Knur nagle wynurzył się z tymczasowego niebytu (rozbudzony widocznie mocnym słówkiem) i zapytał ochryple, z niechęcią:
— Coś się tak rozszczebiotał? Słowiczek niedorobiony.
Tengiz tylko popatrzył na niego spode łba i Knur się wycofał. Napił się piwa w milczeniu, jakby nabrał powierza i zanurkował. I znowu go nie było. Można byłoby spokojnie pracować dalej, ale, niestety, Piękniś już się wyczerpał. Zresztą i tak nic nie wiedział. „Ja i Kola dyżurujemy na parkingu. Nasza sprawa to samochody. Podjechać, odjechać. Zadzwonić, obejrzeć. Pilnować. A w domu, w środku właściwie nigdy nie bywamy. Musiałby pan pogadać z kimś z urzędników. O, tam siedzą dziewczyny z biura…”
Tengiz odpuścił mu. Odpuścił im obu, a oni od razu wstali, starannie ustawili krzesła na miejscu, pożegnali się niezgrabnym ukłonem i poszli sobie, pijąc po drodze piwo z puszek, ogromni, ciężcy, pozbawieni talentu… Trzeba przyznać, że Piękniś wyglądał całkiem nieźle: przystojny, elegancko sportowy — przyjemnie popatrzeć. Ale jako człowiek wyraźnie nijaki i tępy jak kolano pokojówki.
Zresztą, Bóg z nimi…
Dziewczyny z biura z łoskotem i brzękiem przewróciły na swoim stole dzbanek z sokiem; sok zalał natychmiast cały stół, zaczął spływać na podłogę, sztućce poleciały na wszystkie strony, dziewczyny zerwały się z miejsca, zanosząc się śmiechem, ratując sukienki i torebki. Kelner Maradona już do nich biegł, z pełną gotowością do usłużenia i obsłużenia, rzecz jasna absolutnie się nie gniewając, a dziewczyny rozejrzały się, zobaczyły wolne miejsca i ze szczebiotem przefrunęły do Tengiza, najwyraźniej nie rozumiejąc nic z tego, co się stało, i już całkowicie gotowe do użycia.
Ale i tak poczekał, aż Maradona przeniesie im z rozgromionego stolika napoczęte chaczapuri , poda nowy dzbanek soku i sprzątnie resztki uczty „struktur ochroniarskich”. A one tymczasem chichotały i „szczebiotały, szczebiotały, szczebiotały, idiotki przeklęte” (zupełnie jak w ulubionym dowcipie Andrieja Juriewicza o wrażeniach nowożeńca). Wydawałoby się, że zupełnie nie zwracają uwagi na Tengiza, ale on wiedział, że badają go uważnie i profesjonalnie i zastanawiają się, czy jest wart uwagi, czy to tylko „przydrożny chłopek”. Nie czekał, aż dokonają wyboru, tylko wziął je w obroty, aż im żebra zatrzeszczały, i w ciągu dziesięciu cichych, intymnie poufnych minut po kolei opowiedziały mu wszystko, co wiedziały, i wszystko, czego mogły się tylko domyślać, i wszystko, o czym słyszały, a w co nie do końca wierzyły…
Kolorowe niczym tropikalne motyle i tak samo bezmózgie. Absolutnie nijakie, a imię ich brzmi nikt. Upajająco wspaniałe samiczki, plugawo — boskie naczynia do zrzutu nadmiaru działalności życiowej organizmu, zanurzonego w rozkoszy… Kociaczki. Upajająco pachnące, jadowite kociaczki. Rozkoszne dwunogie maszyny do wielokrotnej kopulacji… Zamknął oczy, żeby odpędzić urok, i od razu się uwolniły, ucichły przestraszone, jakby wsłuchując się w echa własnego, bezmyślnego i niebezpiecznego szczebiotania. Kurze móżdżki. Nadal niczego nie rozumiały, ale poczuły blady strach, zaczęły się bać, chłód wdarł się w wycięcia sukienek i zmroził je, pokrył gęsią skórką rozkoszne atłasowe ciała… Nie umawiając się i nie dojadając ledwie napoczętego chaczapuri , zerwały się z miejsc i z determinacją pobiegły do wyjścia, wymachując kolorowymi torebkami na długich paskach, omal nie przechodząc w paniczny bieg, nie widząc i nie słysząc nic wokół siebie, nie zauważając zaskoczonych spojrzeń przeżuwających współpracowników i nie słysząc ich żartobliwych pytań i trawienno-toaletowych aluzji…
Nie miał zamiaru ich zatrzymywać. Dowiedział się już wszystkiego, czego chciał. Albo prawie wszystkiego. Ujmijmy to tak wiedział wystarczająco dużo, ponieważ wszystkiego nie wie nawet Ajatollah.
Patrzył przez ulicę na sympatyczny dom bogatego człowieka. Pana i władcy. Mógłby pójść od razu, teraz. Zrobić wszystko samemu. Ostro. Na raz-dwa. Wyobraził sobie wszystko po kolei: jak wchodzi, gdzie skręca, po jakich schodach idzie, co mówi i do kogo… Obraz, jaki zobaczył, wydał mu się całkiem prawdopodobny, nawet wiarygodny. Już. Teraz. Nie ubierając się — kurtkę zostawić tutaj, w szatni (powiedzieć, że zaraz wrócę). Skończyć z tą sprawą, rozdeptać gada i może uda się zdążyć na piętnastą trzydzieści do poradni na Barmalejewej… Pochwycił spojrzeniem Maradonę i przywołał go — chciał zapłacić. Wody z głębin pięciu tysięcy metrów jednak nie dopił. Nie dał rady. Woda jak woda, co ci ludzie w niej widzą?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.