Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bezsilni tego swiata
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2004
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Pew, ślepego zabójcę ze Stevensona. Przestraszyłem się okropnie, aż do mdłości, no i go wpuściłem. Okazało się, ze się znają i to najwyraźniej od dawna. Rozmawiali o czymś bitą godzinę, omawiali jakieś idiotyczne ankiety, razem je wypełniali, kłócili się na temat odpowiedzi na kretyńskie pytania („Mieszkał pan przez większość życia w dużym mieście? Tak, nie…” „Regularna dbałość o higienę zębów? Tak, nie…” „Gimnastyka: regularna, nieregularna, umiarkowana, aktywna…”) Prawie ich nie słuchałem, tylko wpatrywałem się w agenta jak zahipnotyzowany. Patrzenie na niego bez drżenia, niemal fizycznego, było niemożliwością, ale patrzyłem, niemal nie słysząc i prawie nie rozumiejąc Potem zaczęły się pojawiać nazwiska, przeważnie nieznajome, ale nagle przemknęło coś znanego: Kostomarow, Chan… (Jaki Chan? Tengiz?) I wtedy czcigodny Agre wstał majestatycznie i powiedział: „Poproszę pana do siebie!” (jakby do tej pory nie byli u niego, tylko na klatce schodowej). Poszli do komórki i jeszcze dobrą godzinę gadali lam o czymś, od czasu do czasu podnosząc na siebie głos, aż wreszcie wyłonili się stamtąd, agent ubezpieczeniowy z przodu — z zadowoloną miną i już nie taki straszny jak na początku, a czcigodny Agre za nim — z wykrzywioną twarzą i lampką koniaku w dłoni. Potem, siedząc na swoim miejscu pracy, przez pół godziny po wyjściu agenta pociągał ten koniak w milczeniu, jakby dochodził do siebie po silnym stresie. A gdy ośmieliłem się zapytać, o co właściwie chodzi i kto to był, odpowiedział: „To anioł śmierci” i znowu zajął się swoją lampką. Uwierzyłem mu. Prawie. Ponieważ nie uwierzyć było trudno, a uwierzyć — absolutnie niemożliwe…
Przytoczyłem ten epizod, żeby uświadomić wam jedno: nie będziecie mieli ze mnie większego pożytku. O jego kontaktach nie dowiecie się niczego interesującego, tak jak ja nie dowiedziałem się o tych kontaktach nic przez dziesięć lat przykładnej służby.
Co się zaś tyczy jego klientów, to dziesiątki dziesiątków przewinęło się przed moimi oczami. Wszyscy zostali oficjalnie wprowadzeni do odpowiednich plików, a pliki te mogą być udostępnione w dowolnym momencie — na żądanie, powiedzmy, służb podatkowych. Dziesiątki dziesiątków, przede wszystkim mam i babć ze swoimi pociechami… Wśród nich trafiali się również ojcowie i dziadkowie, ale to wariant bardzo rzadki, niemal egzotyczny. Chciwe rodzicielskie oczy w chciwym oczekiwaniu na cud teraz, od razu, najlepiej w trakcie seansu… Dziecięce oczy, pełne lęku, który szybko i wzruszająco zostaje zastąpiony zalęknioną ciekawością, by wreszcie ustąpić miejsca rzeczowości, i oto stoi przed tobą sapiący w skupieniu chłopiec, pochłonięty czymś bardzo zajmującym, porywającym, cudownym… na przykład podarowanym właśnie zestawem „zrób to sam”… I zawsze udręczony okrzyk: „Ale dlaczego nie można dziewczynki?!”
On sam nie wie, dlaczego nie umie pracować z dziewczynkami. Z dziewczynkami, z dziewczętami, z matronami… Powiedział kiedyś (nie mnie, ale w mojej obecności), że widzi ludzi jakby na wylot: żyły, skomplikowaną strukturę komórkową, nici nerwów, kolorowe, o bogatych odcieniach, pogmatwane tkanki, ale kompletnie nie widzi kobiet: są dla niego niczym terakotowe, grafitowe, szmaragdowe, malachitowe naczynia — nieprzezroczyste, a przy tym niezrozumiale, niemal bosko piękne… Można się nimi zachwycać, nie sposób z nimi pracować. A jednocześnie rodzice dziewczynek są niewiarygodnie, wybitnie, zdumiewająco, nieprawdopodobnie wręcz natrętni!
Trzeba mu przyznać, że jest skromny. Nie ma o sobie zbyt wysokiego mniemania. Za swój największy, niewybaczalny grzech uważa lenistwo i kompletną nieumiejętność zajmowania się tym, co go nie interesuje. Gdy upominam go, że należałoby wreszcie popracować, odpowiada mi cytatem z Eklezjasty. „W dni szczęścia korzystaj z niego, w dni nieszczęścia — rozmyślaj… „, ale w rzeczywistości wcale tak nie myśli. Po prostu nawiedzające go ataki twórczego otępienia męczą go jak egzema — na to się nie umiera, ale nie sposób wyleczyć do końca.
Wiem, że nie lubi rozmyślać o swojej egzemie. Nudzi go myślenie o niej. Od dawna (przynajmniej tak mi się wydaje) nudzi go samo życie. Od czasu, gdy przeżył dwudziesty drugi atak zawodowej impotencji i nagle zrozumiał, że te ataki po prostu będą się powtarzać. To chyba jedyna rzecz, która niepokoi go naprawdę.
Zapewne sam już nie pamięta, kiedy stało się to po raz pierwszy i ostateczny. Musiało to przypominać odkrycie w sobie nasion śmierci — nagle zaczynasz rozumieć, uświadamiasz sobie po raz pierwszy, że jesteś śmiertelny i że nie będziesz już zbyt długo czekał na śmierć, powiedzmy, jakieś piętnaście, dwadzieścia lat… A przecież dopiero wczoraj miałeś się za nieśmiertelnego, a więc prawie nim byłeś! Czym jest dwadzieścia lat życia w porównaniu z nieśmiertelnością? Czym są skąpe dawki… pojedyncze eksplozje… szczęśliwe paroksyzmy natchnienia, które stały się tak obrzydliwie rzadkie, w porównaniu z tą triumfalną świadomością potęgi, która rozsadzała cię jeszcze tak niedawno, jakieś dziesięć lat temu… poczucie nieograniczonej wszechmocy… poczucie Boga w piersi, właśnie tutaj, pod samym dołkiem, pod obojczykami, gdzie od niedawna nie ma już żadnych odczuć, prócz, rzecz jasna, tępego bólu, jeśli przyjdzie ci do głowy, jak za dawnych lat, gonić odjeżdżający autobus…
Widzę, jak gorzko zazdrości ludziom, którzy mogą realizować swój profesjonalizm w dowolnym momencie, kiedy tylko zapragną. Zazdrości malarzom. Muzykom. Akrobatom. Jeśli akrobata zechce zrobić salto w tył — napina mięśnie, przykuca, podrzuca ciało, przekręca się w powietrzu i znowu jest na nogach, stoi mocno i pewnie, jak wkopany. Albo muzyk uderza w klawisze i rodzi się melodia, której przed chwilą jeszcze nie było, a która nagle zaczęła istnieć… A najważniejsze, ze uczynił to w momencie, w którym tego zapragnął. Przyszło mu do głowy… Zachciało mu się… Niejednokrotnie (z różnych powodów) powtarzał przy mnie: „Już wiem, dlaczego tak wielu ludzi tak chętnie zajmuje się rąbaniem drewna — przynajmniej od razu widzą efekt swojej pracy…” To nie jego słowa, to cytat, tylko nie pamiętam skąd.
Współczuje twórcom różnej maści, ponieważ tworzenie to wynajdywanie, powoływanie do istnienia czegoś, co przed tobą, bez ciebie i mimo ciebie nie istniało. Wynajdywanie wciąż od nowa — na przykład wynalezienie wiedzy o siedzącym przed tobą człowieku, który nic nie rozumie, tylko wytrzeszcza oczy i nawet mu do głowy nie przyjdzie, że wszystko już się zdarzyło, że widzisz przed sobą nie jego wytrzeszczone oczy, nie marne ciało, lecz jego istotę, jego duszę. Jego teraźniejszość i przyszłość, na wiele lat naprzód, amen…
Jak widzicie, powoli zbliżam się do rzeczy najważniejszej: do jego pracy. Podchodzę jakby po rozkołysanej, niepewnej spirali, zbliżam się i nie mogę się zbliżyć, ponieważ nie wiem, jak najdokładniej o niej opowiedzieć.
Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Sam chętnie i bez jakiegokolwiek przymusu opowiada o swojej pracy wszystkim, którzy go o nią spytają. Czasem wydaje mi się, że sam próbuje zrozumieć to, czym się zajmuje; właśnie próbuje, stara się, usiłuje — przeważnie niezręcznie, czasem nie bez finezji, a zawsze bez powodzenia.
Uważam za godne uwagi i dość dziwne, że choć chętnie zgadza się na wywiady z dziennikarzami, odmawia różnym opiniotwórczym pismom. „Wiadomości Moskiewskie” — zdecydowanie nie. „Prawda” — nie. „Kommiersant” — nie, nie i jeszcze raz nie. „Moskiewski Komsomolec” — raczej nie… „Argumenty i Fakty” — chyba tak, chociaż… nie, przepraszam, jednak nie… Za to coś takiego jak „Logos i Kosmos „— z przyjemnością! „Głos Niewiadomego” — tak, tak, jutro o dwunastej. „Czarna Aura” — proszę bardzo!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.