— Nazywacie Celestię światem. Ma ona dzielnice, poziomy… Filozof kiwnął głową.
— Celestią to jakby Ziemia — ciągnął dalej Krawczyk. — Poszczególne zaś poziomy czy dzielnice, gdyby miały własne rządy, prezydentów itd., można by nazwać krajami. Z tym że na Ziemi występują między krajami, choć nie zawsze, również i różnice językowe.
— Przepraszam. Użył pan znów nie znanego mi słowa. Co to znaczy „językowe”?
— Słusznie. Zapomniałem zupełnie o tym, że w Celestii znany jest tylko język angielski.
— Język angielski?
— Tak nazywa się język, którym w tej chwili rozmawiamy. Język — to znaczy zbiór słów, wyrażeń, określeń i zwrotów, za pomocą których porozumiewamy się między sobą. Na Ziemi obok języka angielskiego istnieje wiele innych języków. PQ prostu tę samą myśl można wyrazić za pośrednictwem innych wyrazów, budowanych inaczej w zdania, inaczej odmienianych itd. Rozumiesz mnie?
— Nie bardzo.
— Dam więc przykład. Zdanie: „Ziemię zamieszkuje 40 miliardów ludzi” powiem w moim języku ojczystym. Słuchaj!
Krawczyk powtórzył to samo zdanie po polsku.
— Zrozumiałeś, co powiedziałem? — zapytał.
— Nie — wyszeptał z ogromnym zdziwieniem filozof. — Ale po cóż tyle tych… języków… Porozumienie między ludźmi mówiącymi różnymi językami musi być bardzo trudne.
— Kiedyś tak było. Dziś już nie. Obecnie na Ziemi niemal każdy człowiek zna przynajmniej pięć języków. W tym obowiązkowo specjalny ogólnoświatowy język, stworzony jeszcze w XX wieku.
— Bardzo to ciekawe — zdziwił się Horsedealer. — Muszę i ja nauczyć się tego ogólnoświatowego języka. Jeśli jeszcze zdążę… — powiedział ze smutkiem.
— Dlaczego tak mówisz? Filozof uśmiechnął się blado.
— Stary jestem. Niedługo już, może nawet w tym roku, rozłożą mnie w zakładach Morgana na substancje proste. A żal byłoby teraz umierać — westchnął. — Teraz…
Krawczyk pokręcił przecząco głową.
— Nie myśl, że nie zdaję sobie sprawy ze stanu twego zdrowia — odparł. — Wiele objawów wskazuje na to, że jest on bardzo poważny. Zostaniesz jednak u nas na jakiś czas i zajmą się tobą nasi lekarze. Przypuszczam, że masz przed sobą jeszcze przynajmniej pięćdziesiąt lat życia.
Słowa te wywarły tak silne wrażenie na starcu, że Andrzej przez chwilę obawiał się, iż filozof zemdleje.
— Pięćdziesiąt lat życia? — wyjąkał wreszcie. — Przecież ja już mam pięćdziesiąt siedem lat. Co pan opowiada? To niemożliwe! Nikt w Celestii nie dożył nigdy siedemdziesięciu lat, a pan mówi o stu siedmiu — pokręcił przecząco głową. — Byłoby cudem, gdybym przeżył jeszcze dwadzieścia.
— W Celestii, i to tej dawnej, tak — odparł Krawczyk. — Na Ziemi przeciętny człowiek żyje sto pięćdziesiąt lat.
— To fantastyczne! To wprost nie do uwierzenia. Czy ludzie zawsze na Ziemi żyli tak długo? — zapytał przychodząc wreszcie nieco do siebie.
— Nie. Jeszcze sześć wieków temu przeciętna długość życia wynosiła niewiele ponad trzydzieści lat. W końcu XX wieku średnia ta podwoiła się, w niektórych zaś, bardziej rozwiniętych krajach przekroczyła siedemdziesiąt pięć lat. Przeciętna ta stale się zwiększa.
— Profesorze! Idziemy zwiedzać Astrobolid. Czy pan zostaje?
Horsedealer i Krawczyk nie zauważyli, iż całe towarzystwo wstało już od stołu i teraz wśród ożywionej rozmowy podążyło ku windzie.
— No więc jak, profesorze? — ponowił pytanie Dean.
— Nie wiem… — odrzekł Horsedealer spoglądając pytająco na Krawczyka. — Nie wiem sam.
— Jeśli zostaniesz u nas na kuracji, to jeszcze zdążysz zwiedzić dokładnie nasz statek.
— Nie wiem, czy… — urwał Horsedealer.
— Stan zdrowia profesora wymaga radykalnych zabiegów — dorzucił Krawczyk widząc zdziwienie malujące się na twarzy młodego astronoma.
Propozycja, żeby filozof pozostał w Astrobolidzie, stawiała Roche'a w bardzo niewygodnym położeniu. Przecież przed odlotem Mallet specjalnie przykazał mu, by czuwał nad Horsedealerem i skłaniał do szybkiego powrotu. Rozumiał jednak, że zbrodnią byłoby wymagać od starca wyrzeczenia się kuracji koniecznej dla jego życia.
Stał więc, nie wiedząc zupełnie, co powiedzieć.
— Zastanowię się jeszcze — wybawił go z kłopotu Horsedealer. — Na razie zwiedzajcie statek beze mnie. No, do zobaczenia. A pan idzie także? — zwrócił się do stojącego jeszcze przy stole Sokolskiego.
— Nie. Ja zostaję. Chciałbym porozmawiać z tobą.
— Do zobaczenia — powtórzył Horsedealer patrząc w zamyśleniu na zamykające się drzwi dźwigu. Uświadamiał sobie coraz wyraźniej, że jego obecność w Celestii jest konieczna. Teraz zwłaszcza, gdy Morgan wyraził zgodę na wejście do rządu… „Czy Kruk nie stanie się powolnym narzędziem Agro i Morgana? — rozmyślał. — Czy wolno mi teraz… właśnie teraz; gdy każdy dzień decyduje o losach mego świata, myśleć wyłącznie o sobie?”
Sokolski widocznie wyczuł, jaką walkę wewnętrzną toczy z sobą filozof, bo rzekł podchodząc do niego:
— Możesz się komunikować z prezydentem przez radio. Zresztą przypuszczam, że leczenie nie potrwa długo. Najdalej za tydzień będziesz mógł wrócić. Sądzę zresztą, że Kruk jest dość rozsądny, aby nie popełnić jakiejś większej pomyłki, i wie, czego chce.
— Jest młody i niedoświadczony — rzekł z troską Horsedealer. — Boję się, aby ci, którzy wokół niego krążą, nie omotali go tak, jak to potrafią.
— Astrobolid niedaleko, w każdej chwili możesz wrócić — odparł Krawczyk. Choć przyznawał rację Horsedealerowi, jednak zdawał sobie sprawę, że jak najśpieszniejsze zastosowanie odpowiednich środków dla podtrzymania gasnącego w tym człowieku życia jest konieczne.
Sokolskiemu wydawało się, że najwlaściwiej będzie zwrócić uwagę filozofa w innym kierunku, tym bardziej że poruszane zagadnienia mogły mieć doniosłe znaczenie dla doradcy prezydenta Celestii.
— Przemiany, które teraz dokonują się u was, są nieodwracalne. Przed czterystu laty władcy waszego świata chcieli odwrócić koło historii. I cóż? Co najwyżej udało im się odroczyć swój upadek na kilka wieków i to tylko wskutek izolacji Celestii. Przewrót musiał się u was dokonać, choćbyście nawet nie spotkali Astrobolidu. Wskazuje na to cała wasza historia…
— Teraz Celestia pocznie odrabiać w szybkim tempie cztery wieki zastoju — dorzucił Krawczyk.
— Mówiliśmy właśnie o przyczynach ucieczki Celestii — podjął Horsedealer przerwany temat. — Ta sprawa interesuje mnie ogromnie… Więc tam, na Ziemi, przed wiekami… ponieśli klęskę ci, którzy chcieli panować nad światem. Czy to właśnie byli władcy Celestii?
Sokolski skinął głową w milczeniu.
— I dlatego uciekli? — pytał filozof.
— Nie — odrzekł Krawczyk. — Wówczas jeszcze nic im nie groziło. Wielu z nich zrozumiało, że nie powstrzymają fali przemian. Pojęli oni, że muszą zrezygnować ze swych wąskich osobistych interesów i ambicji na rzecz ogółu. Niektórzy brali nawet bardzo czynny udział w tworzeniu nowego ładu. Byli jednak i tacy, którzy nie chcieli tak łatwo zrezygnować ze swojej pozycji i planów. Nie było ich wielu. Podział przebiegał tam nawet przez rodziny. Dysponowali jednak znacznymi środkami technicznymi. Między innymi w ich władaniu znajdował się wielki sztuczny satelita CM-2, zwany Celestia. Postanowili oni zdobyć władzę siłą. Zamach się nie udał. Ofiar było jednak wiele… Zamachowcy mieli przeciw sobie wszystkich, nawet wielu swych krewnych. Byli jednak przygotowani na ewentualność porażki. W kilka dni po klęsce ostatnia grupa wylądowała w CM-2.
Читать дальше