— Owszem. Częściowo…
— Może powie pani, że zamiast mięsa wieprzowego wkłada pani do cudownej maszyny rulon planów? — dowcipkował Green.
— Tak, w istocie — uśmiechnęła się Kora. — Z tym tylko sprostowaniem, że plany przedkładane uniwerproduktorom niewiele mają wspólnego ze zwykłymi planami kreślonymi na papierze. Są to właściwie instrukcje zapisane w kryształach.
Green słuchał z widocznym przejęciem, notując sobie w pamięci słowa uczonej.
— Właściwie pierwsze udane próby syntezy prostszych białek miał) miejsce już w drugiej połowie XX wieku — ciągnęła dalej Kora. — Metody otrzymywania ich, choć stale doskonalone, były jednak bardzo skomplikowane i kosztowne, tak iż jeszcze w początkach XXII wieku masowa przemysłowa produkcja syntetycznych środków żywnościowych nie opłacała się. Dopiero przewrót w chemii wywołany odkryciem tzw. „granicznych sum pól energetycznych”, upraszczający wszelkie procesy chemiczne, otworzył szerokie perspektywy produkcji syntetycznej żywności. Dziś jesteśmy w stanie wytwarzać masowo niemal dowolne produkty żywnościowe, zarówno w postaci skondensowanych preparatów odżywczych, jak i zwykłych potraw, jakie konsumowali ludzie od tysięcy lat.
Przeszli do obszernej sali pełnej łagodnego światła i zieleni. Kilka stolików z przezroczystej plastycznej masy kryło się w cieniu obsypanych białym kwieciem drzew.
Przewodnicząca rady Astrobolidu poprosiła gości do dużego, okrągłego stołu, wspartego na błyszczącej rurze wystającej z podłogi.
Green nie mógł jeszcze wrócić do równowagi po rewelacjach Kory.
— Nie wiem, czy mógłbym się odzwyczaić od prostego befsztyka — mówił kiwając smętnie głową. — Cóż to za przyjemność — żywić się pigułkami.
— Masz słuszność — przytaknął siadając obok niego Andrzej Krawczyk. — Dlatego też odżywianie preparatami skondensowanymi stosuje się raczej w wyjątkowych okolicznościach. Poza tym nie tylko względy smakowe odstręczają od całkowitego przerzucenia się na pigułki. Odżywianie takie, stosowane przez dłuższy, kilkuletni okres, powoduje pewne nieodwracalne zmiany w uzębieniu i przewodzie pokarmowym, co nie jest zbyt wygodne ani przyjemne. Przejdźmy jednak od teorii do praktyki. No, Renę! Jaki dziś dajesz jadłospis?
Siedzący przy drugim stole inżynier gospodarczy Astrobolidu uśmiechnął się nieco zażenowany.
— Nie wiem, czy gościom naszym będą smakować ziemskie potrawy, choć usiłowałem znaleźć coś zbliżonego do jadłospisu z końca XX w. Guziki: pierwszy, drugi i trzeci — dania mięsno-jarzynowe; czwarty i piąty — zupy ekstraktowe; szósty i siódmy — soki; ósmy — lody; dziewiąty — pieczywo słodkie, i dziesiąty — owoce — wyrzucił z siebie szybko. — Guziki znajdują się pod blatem stołu — dodał.
— Wolniej, Renę! — zawołała Rita. — Wątpię, czy nasi goście będą mogli zapamiętać, co który guzik oznacza. Zresztą, te objaśnienia nic nie mówią o smaku.
— Najlepiej podać wszystko na stół i niech każdy wybiera, co woli — rzekł Andrzej naciskając kilka guzików.
Za chwilę poczęły ukazywać się w okrągłym otworze na środku stołu małe talerzyki z dymiącymi potrawami i szklanki pełne barwnego płynu. Po sali rozszedł się smakowity zapach gorących potraw.
— Bardzo to apetycznie wygląda — szepnął Green do siedzącego obol; Davida — ale nie wiem, czy się tym można najeść.
— Czy w ogóle można jeść, jeśli to wszystko sztuczne?
— Spróbować chyba nie zaszkodzi — odparł wydawca przysuwając do siebie talerzyk, na którym znajdował się jakiś brunatny kawałek przypominający befsztyk, a obok niego żółta i zielona papka.
— No to jedz. Ja poczekam.
Green nabrał na koniec widelca tajemniczej papki i odkrajał kawałeczek rzekomego mięsa. Przez chwilę żuł w skupieniu.
— Niezłe — zawyrokował wreszcie — choć trochę mało słone i jakby słodkie. Widząc, że Green zabiera się energicznie do jedzenia, David zdecydował się pójść w jego ślady.
Zjadłszy swoją porcję Green sięgnął po drugą, podobną. Zauważyła to Kora i uśmiechając się z lekka rzekła:
— Dziwią was z pewnością niewielkie porcje potraw. Jednak ich siła odżywcza ponad ośmiokrotnie przewyższa dawne potrawy pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. Tylko płynów wypijamy tę samą ilość, gdyż konieczne to jest dla cyrkulacji wody w organizmie. Za kilka minut poczujecie, jak te potrawy sycą.
— Czy wszystko to, co jemy, jest wytworzone syntetycznie? — zapytał Dean.
— Wszystko z wyjątkiem owoców.
— Czy owoców nie możecie państwo fabrykować sztucznie? — zaciekawił się David.
— Nie byłoby to celowe, wszędzie mamy dość drzew i krzewów. Utrzymują one zasadniczy proces krążenia tlenu i węgla w przyrodzie. Dziś na Ziemi, w okresie syntetycznej produkcji żywności, gdy niepotrzebne już są wielkie pola uprawne, miejsce ich zajęły lasy, gaje i ogrody, pełne owoców i kwiatów.
Dean patrzył z zaciekawieniem w twarz Kory.
— Co to są lasy? — zapytał.
— Jak wam to wytłumaczyć? — zastanawiała się. — To są większe skupiska drzew. Pamiętacie? Widzieliście je na pokazie filmowym. Ale dlaczego nie jesz? — zwróciła się do
Horsedealera siedzącego nieruchomo nad napoczętą porcją „pieczeni”. — Czy ci nie smakuje? Filozof podniósł na Korę wzrok utkwiony dotąd w przezroczystym blacie stołu.
— Dlaczego… oni… uciekli? — wyrzekł wolno, jakby zadając pytanie samemu sobie.
Dayid zakrztusił się przełykanym kęsem. Czerwony, mieniący się na twarzy nie mógł przez chwilę przyjść do siebie, wreszcie zachrypniętym głosem warknął:
— Że też nie masz pan innego tematu… Horsedealer spojrzał na niego zimno.
— Nie. Nie mam. Ja chcę… Ja muszę wiedzieć, dlaczego nasi przodkowie uciekli z Ziemi czterysta lat temu. Przecież po tośmy tu przybyli, aby wreszcie dowiedzieć się prawdy.
Dawid wzruszył ramionami.
— Mówiłem, żeby nie wysyłać tego wariata — syknął w stronę Roche'a.
Deanowi również wydawało się w pierwszej chwili, że wyskok starego filozofa nie jest zbyt fortunny. Jednak oburzył go obelżywy zwrot użyty przez Davida.
— Sądzę, że uwagi pańskie, panie David, są nie na miejscu — powiedział siląc się na spokój. -Profesor Horsedealer jest uczonym i choć nie miał dostępu do archiwum — dążył do poznania przeszłości Celestii drogą własnych, długoletnich badań. Cóż w tym dziwnego, że przykłada tak wielką wagę do sprawy, na którą strawił całe życie? Poza tym nie wiem, czy poznanie swej przeszłości musi koniecznie psuć apetyt? — dodał z ironią. — A zagadnienie to powinno ciekawić nas nie mniej niż profesora Horsedealera. Archiwum zawiera poważne luki, nie mówiąc o tym, że jest jednostronnym spojrzeniem na naszą przeszłość.
Rumieniec gniewu oblał twarz Davida. Opanował się jednak, tym bardziej że w duchu przyznawał Roche'owi rację, iż wystąpienie było nietaktowne. Zresztą z pomocą przyszedł mu Green usiłując zbagatelizować zajście.
— No cóż. Małe nieporozumienie. Nie gniewacie się chyba państwo? Już po wszystkim. Gdyby była brandy Summersona, to moglibyśmy wypić na zgodę. Ale a propos: ciekaw jestem, jakie wódki pija się na Towarzyszu Słońca… chciałem powiedzieć na Ziemi — poprawił się nie wiedząc, czy biblijną nazwą, która w jego umyśle łączyła się ciągle jeszcze z mglistym pojęciem piekła, nie uraził gospodarzy.
— Tu musimy, niestety, was rozczarować — odrzekła ze śmiechem Rita.
— Jak to? Czyżbyście, państwo, nie wiedzieli, co to jest wódka, koniak lub cocktail? — zdziwił się Green.
Читать дальше