W tym czasie kula kilka razy konwulsyjnie zadrżała, za każdym razem radykalnie zmieniając kształty. Ostatni, jaki przyjęła, przypominał wyposażony w gąsienice wagon towarowy, który właśnie holował sześć czy osiem innych białych przedmiotów z ich dotychczasowych miejsc w kierunku większej nie ukończonej konstrukcji.
— Gdybym nie widział tego na własne oczy — odezwał się Johann — nigdy bym w to nie uwierzył… Muszę podziękować ci za twój pomysł przyjechania tu tak wcześnie i zobaczenia, co się dzieje.
— To Bóg tu nas wezwał, bracie Johannie — odparła z prostotą Beatrice.
Wysiedli z łazika i stanęli obok siebie, nie przestając się przyglądać krzątaninie dziwnych obiektów w kotlinie. Stwierdzili, że białe, niezdarnie wyglądające przedmioty, wyposażone w zakończone czerpakami wysięgniki, wgryzają się w marsjański grunt i przenoszą wykopany piasek i żwir do czegoś, co przypominało pękate piece. Od czasu do czasu stojący w pobliżu wysoki, smukły, biały obiekt wsuwał długi wyrostek do któregoś pieca i wyciągał ze środka jakiś przedmiot, który później umieszczał na jednym ze stosów, jakich pełno było wokół dwóch wznoszonych konstrukcji.
Tylko mniejsza wyglądała, jakby była bliska ukończenia. Z wyglądu przypominała pudło na kapelusze ustawione na krótkich wspornikach. Johann zerknął na zegarek, a potem otworzył bagażnik łazika. Wyciągnął z niego narzędzia i tyle części, żeby móc zbudować z nich dwa przenośne trójnogi. Ostrożnie odkręcił obie kamery z gniazd w pojeździe, a potem zamocował je na trójnogach. Uruchomił też przenośny nadajnik i podłączył go do obu kamer w ten sposób, żeby wszyscy w Valhalli mogli na bieżąco obserwować, co dzieje się na płaskowyżu. Porozmawiał z wyrwanym ze snu Narongiem i upewnił się, że obrazy z obu kamer docierają do ośrodka łączności placówki.
W tym czasie Beatrice nie odrywała oczu od scen rozgrywających się w kotlinie. Kiedy Johann oświadczył jej, że czas wracać do Valhalli, była wyraźnie rozczarowana.
— Czy nie sądzisz, że powinniśmy zjechać na dół, bracie Johannie? — zapytała. — Żeby być pomiędzy aniołami, a nie tylko w pobliżu?
— Nie, nie sądzę — odparł zapytany. — Przypuszczam, że gdybyśmy mogli im jakoś pomóc, z pewnością otrzymalibyśmy jakiś znak, by to zrobić.
Beatrice obdarzyła go pełnym uznania uśmiechem.
— Masz rację, bracie Johannie — przyznała.
Nikt w Valhalli tego dnia nie pracował. Każdy siedział jak przyklejony przed jakimś telewizyjnym monitorem, jakich wiele rozmieszczono w różnych miejscach placówki. Na wszystkich ekranach rozgrywały się te same dziwaczne sceny. Po kilku godzinach na miejsce akcji wysłano zdalnie sterowane roboty z dodatkowymi kamerami, by zapewnić zarówno panoramiczny widok kotliny, jak i zbliżenia obu wznoszonych konstrukcji, nawet wówczas, gdyby któraś kamera uległa uszkodzeniu.
Na początku Johann osobiście nadzorował pracę centrum operacyjnego, rejestrując przesyłane obrazy i decydując, które mają być przekazywane do monitorów placówki. Siostra Beatrice nie zadowoliła się jednak tylko obserwacją. Ilekroć Johann unosił głowę lub rozmawiał z siedzącym obok niego dyżurnym technikiem łącznościowcem, widział ją, jak stoi po drugiej stronie szyby centrum.
Kiedy w końcu opuścił pomieszczenie, natychmiast podeszła do niego i zaczęła długo tłumaczyć, jak ważne jej zdaniem jest oglądanie na własne oczy wszystkiego, co robią aniołowie. Nie sposób było jej odmówić i Johann wyraził zgodę, by zajęła jedno z wolnych krzeseł za pulpitem sterowniczym. Postawił tylko warunek, że nie będzie dotykała żadnych przełączników ani decydowała w inny sposób o tym, które obrazy mają zostać przesłane do monitorów.
Późnym popołudniem praca przy mniejszym z dwóch urządzeń dobiegła końca. Wszystkie białe poruszające się obiekty koncentrowały teraz uwagę na większej konstrukcji. Małe białe pudło na kapelusze stało samotnie na dziwnych wspornikach, błyszcząc w promieniach zachodzącego słońca, o jakiś metr nad powierzchnią marsjańskiego gruntu. Obok niego było widać wąską, białą prostokątną płytę, wzdłuż której krawędzi biegła pojedyncza jaskrawoczerwona linia. Ustawiono ją bardzo szybko, gdy budowa pudła na kapelusze dobiegała końca. Jej płaszczyzna była zwrócona ku Valhalli, a w ustawianiu płyty brały udział dwa białe, podobne do żyraf obiekty.
Cel wzniesienia tego prostokąta stał się zrozumiały dopiero po zachodzie słońca, gdy zaczęły błyskać światła znajdujące się wokół płyty. Narong był pierwszą osobą, która odgadła prawidłowość rządzącą błyskami, i umiała trafnie przewidzieć, jaka będzie następna sekwencja błysków. Dokonawszy kilku obliczeń, wyjaśnił przebywającemu w centrum operacyjnym
Johannowi, że sekwencje osiągną swoje „logiczne zakończenie” po upływie nieco ponad godziny.
— Jak sądzisz, co to wszystko może oznaczać? — zapytał go mocno zaintrygowany Johann.
— Nie mam zielonego pojęcia — odparł Narong. — Może wszystkie przedmioty w ten sposób porozumiewają się ze sobą, a może tylko odmierzają upływ czasu.
— To z pewnością jakiś zegar — oświadczyła półgłosem siostra Beatrice. — Tylko odmierza czas nie dla nich, ale dla nas… Aniołowie porozumiewają się ze sobą w inny sposób. — Uśmiechnęła się do Johanna. — Jestem pewna, że kiedy sekwencje dobiegną końca, wydarzy się coś niezwykłego.
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią, nie starając się nawet ukrywać zdziwienia.
— Co się wydarzy? — zapytał Narong.
— Nie wiem — odrzekła Beatrice. — Będziemy musieli uzbroić się w cierpliwość, a wówczas zobaczymy.
Z zapadnięciem nocy krzątanina wokół drugiej konstrukcji ustała całkowicie i mrok rozjaśniało tylko przepowiedziane błyskanie świateł. Johann i Narong postanowili skorzystać z chwilowej przerwy i udali się do baru samoobsługowego, by w pośpiechu coś zjeść. Siostra Beatrice nie chciała im towarzyszyć, wolała pozostać na swoim posterunku w centrum operacyjnym. Obiecała obu mężczyznom, że zadzwoni do nich i powie, gdyby miało się dziać coś niezwykłego.
— To zdumiewająca kobieta — odezwał się Narong, gdy razem z Johannem szli do baru. — By uwierzyć w siłę jej wiary, trzeba widzieć ją na własne oczy.
— A nie mówiłem? — odparł Johann. — Poczekaj, kiedy usłyszysz, jak śpiewa. Jej głos jest jeszcze bardziej niewiarygodny… o ile to w ogóle możliwe.
Nie zdążyli jednak dojść do baru, gdy odezwał się brzęczyk telefonu Johanna. Uśmiechnąwszy się porozumiewawczo do kolegi, mężczyzna sięgnął po zawieszony u pasa mikrotelefon.
— Tak, siostro Beatrice? — powiedział. — Co się stało?
— Tu Anna, Johannie — odezwał się w słuchawce podniecony kobiecy głos. — Jestem teraz w poczekalni. Pociąg wrócił.
— Ten sam, który odjechał z Valhalli poprzedniej nocy? — chciał upewnić się Johann.
— Tak — odparła Anna. — Wrócili ze mną Yasin, Jaime i Torok, a poza tym cała obsługa pociągu… Dojechaliśmy tylko do kopuły BioTech City i kazano nam zawrócić. Yasin mówi, że musi jak najszybciej z tobą porozmawiać.
— W porządku — odrzekł Johann. — Przyprowadź go do mnie. Jestem teraz w barze. Kiedy Yasin i Anna ich odnaleźli, obaj mężczyźni kończyli jeść kanapki.
— To największa piaskowa burza w tym stuleciu, Asie — odezwał się Yasin, jeszcze zanim usiadł. — Zapewne w tej chwili dociera do BioTech City. Wszystko, co znajduje się na południe od tej osady, nie funkcjonuje albo jest w stanie kompletnego chaosu… W ogóle nie wpuścili nas do BioTech City, bo obawiali się, że może nie wystarczyć dla wszystkich żywności.
Читать дальше