Przełęcz była tuż. Ostatnie zbocze, nieco bardziej ożywiony świergot silników i nagła cisza.
Na wybrzeżu panował ruch. Fros stał w maleńkiej dingy mniej więcej w połowie drogi między plażą a stacją i pomagał zakładać grubą, szklaną linę trzem ludziom zanurzonym w wodzie po okienka kasków. Czwarty, z gołą głową, siedział na brzegu i odpoczywał.
Fros ujrzał nas i uniósł rękę. Następnie puścił linę i manewrował chwilę przy swojej osobistej aparaturze. Wreszcie usłyszeliśmy jego głos.
— Jesteście? — zawołał. — Przepraszam, zagapiłem się. Przełączyłem ogniwa na zasilanie. Budujemy falochron. Te hodowle, wiecie… — urwał.
Zeskoczyłem z łazika i wolnym krokiem ruszyłem w stronę skalnej baszty. Minąłem ją i szedłem dalej. Przełęcz zmieniała się stopniowo w grań. Niezbyt ostrą, ale stromą. Odszukałem palcami rączkę zaworu i zwiększyłem dopływ tlenu. Głęboko zaczerpnąłem powietrza. Wypatrzyłem przed sobą sterczący w stronę morza głaz, podszedłem i ulokowałem się na nim jak w fotelu.
Nade mną, na prawo, na lewo, wszędzie gdzie spoczął mój wzrok, widniały lądy i morza Drugiej. Planety, która obejmuje przybysza swoim płaszczem, jakby go zamykała w złożonych dłoniach. Planety posępnych barw, surowego fioletu. Błądziłem spojrzeniem po wąskiej, kamienistej plaży, oceanie, wspinającym się ku zenitowi, po pasmach górskich na przeciwległej, półkuli. I nagle, najzupełniej nieoczekiwanie dla samego siebie, odnalazłem w tym widoku piękno. Trochę dzikie, może ponure, ale wolne od fałszu i trafiające do każdego, kto opuścił Ziemię, aby Jej służyć.
Wyprostowałem się, ręce oparłem na biodrach. Ktoś, kto by mnie obserwował, mógł pomyśleć, że przybieram pozy gospodarza. Nie czułem się gospodarzem. Ni stąd, ni zowąd zadźwięczały mi w uszach słowa Dariego wypowiedziane w kabinie stacji bezpośrednio po burzy. „Świadomie utrzymujemy się w obszarze ekstrapolacji, tyle że rozszerzyliśmy jego granice. Chcemy iść w określonym kierunku dlatego, że tak wynika z naszego wyboru, a nie z braku innych możliwości”…
Dary. Jemu chodzi o czas. Mnie? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. W każdym razie o coś mi chodzi. Nieważne, że on, podobnie jak ja, przyszedł ze swoim wyborem na świat. On go potwierdził. Tym chociażby, że jest tutaj, że wkroczywszy w ten piękny i dziwaczny świat, przełamał bariery ograniczające myśl oraz poznanie pokoleń które wpisały się w jego kod genetyczny.
A ja? Jedno nie ulega wątpliwości. Jestem tu również. A poza tym pewne jest jeszcze, że nasze spotkanie nie było przypadkowe. Ani też ostatnie.
KONIEC