W tym momencie z wody wynurzyła się głowa archeologa. Pan Uranis uniósł dłoń i skinął zapraszająco na przyjaciela. W następnej chwili dziennikarz, który nie był niebezpieczny dla spragnionych ciszy i spokoju urlopowiczów, a zajmował się wyławianiem z podwodnych jaskiń starożytnych naczyń i sumeryjskich tabliczek jedynie dla przyjemności — zagłębił się w Morzu Egejskim.
Bolek wraz z Elii Pelosem, stojąc na brzegu zatoczki, obserwowali przez lornetkę unieruchomiony statek. Tuż za nimi zatrzymała się pani Pina. Ona z kolei przyglądała się głównie swojej córce, a ściślej mówiąc jej obandażowanej głowie. Przed chwilą mama Bolka założyła dziewczynie świeży opatrunek, stwierdzając przy okazji, że ranka goi się znakomicie i że właściwie wystarczyłby zwykły plaster. Jednak żeby przylepić plaster, należałoby przedtem przynajmniej w dwóch miejscach wygolić na głowie Eli śliczne długie włosy.
— Nie chcę być łysa — zaoponowała dziewczyna.
Na samą myśl o podobnej potworności Bolek zzieleniał.
— Nie! Nie! — krzyknął w pierwszym odruchu, wzbudzając wybuch niewczesnej wesołości Pelosa.
Teraz jednak młody Grek był już poważny, a nawet zatroskany. Właśnie zobaczył, że od burty „Egidy” odbija łódź pełna ludzi.
— Czego oni chcą? — burknął. — Nudzą się i nie darują nawet nieszczęsnym wyspiarzom, którzy przynajmniej przez miesiąc postanowili odpocząć od miasta i tłumów.
— Nie przesadzaj z tymi tłumami — powiedziała bez przekonania pani Uranis. — W końcu to jedna jedyna łódka…
— Tak, ale proszę tylko popatrzeć, kto w niej siedzi. Jak oni wyglądają! — rzekł krzywiąc się Bolek.
— No cóż… turyści — szepnęła pojednawczo Eli. — U nas w Grecji zawsze — ich pełno. Przyzwyczailiśmy się…
— Helo! Helo! — zabrzmiał od strony morza piskliwy głos. W łodzi wysoka kobieta zerwała się z ławki i machała w ich stronę wielkim kapeluszem, do którego przypięła długie kolorowe wstążki. Nagle zachwiała się i już, już wylądowałaby za burtą, gdyby w ostatniej chwili jeden z asystujących wycieczkowiczom marynarzy nie złapał jej wpół i nie usadził z powrotem na ławce.
— A to pech! — mruknęła babcia. — Gdyby się wykąpała, musieliby zawrócić. Nie wieźliby jej przecież dalej w przemoczonych ciuchach, bo mogłaby jeszcze, strach pomyśleć, nabawić się kataru.
Tymczasem łódź szybko zbliżała się do zatoczki.
— Pamiętajcie — przestrzegł Bolek ze śmiertelnie poważną miną. — Ani mru-mru o tym, co znaleźliśmy… i w ogóle, że tu jest jakaś podwodna jaskinia. Inaczej po powrocie do miasta narobią takiego szumu, że już jutro będziemy mieli tu pełno ciekawskich dziennikarzy.
— Dziennikarza już mamy — zauważyła pogodnie pani Milejowa.
Eli i Pelos zachichotali.
— No, wiesz, mamo! Tato na pewno nie piśnie ani słówka. Poza tym tu nie jest dziennikarzem, tylko odpoczywa i pomaga archeologowi — obruszył się Bolek.
A w razie czego zmieni przecież świat na taki, w którym przy brzegu nie będzie żadnego turystycznego statku.
Łódź przybiła do plaży. Pierwszy wyskoczył młody mężczyzna w eleganckim mundurze i w takiej samej czapce, jaką miał Vasilis Anatoleas. Nie ulegało wątpliwości, że także jest oficerem pełniącym służbę na „Egidzie”.
— Przepraszam za najazd — rzekł z uśmiechem płynną angielszczyzną. — Państwo już wiecie, co przydarzyło się „Egidzie”. Jesteśmy bardzo wdzięczni panom, którzy teraz oczyszczają nasze śruby. Pewna grupka pasażerów postanowiła wykorzystać przymusowy postój, aby zwiedzić jeszcze jedną wysepkę, przy której nigdy się nie zatrzymujemy. A ściślej mówiąc, chodziło im nie tyle o wysepkę, ile o was. Wyobrazili sobie, że tutaj znajduje się jakaś zasłużona baza ratownictwa morskiego. Niestety, nie mogliśmy im wytłumaczyć, że państwo chcielibyście mieć spokój i wcale nie życzycie sobie nieproszonych gości. Cóż, linia żeglugowa, do której należy „Egida”, chlubi się tym, że wola pasażerów jest dla niej święta. Dlatego nas tu macie…
— Czy wszyscy marynarze są tacy gadatliwi? — spytała obojętnym tonem babcia Miła. — Oficer, który przypłynął przed panem, także mówił i mówił. Prosił nawet, żebyśmy mu w Polsce znaleźli jakiegoś Kowalskiego. To tak, jakby się chciało odszukać w Grecji konkretną osobę wiedząc o niej tylko tyle, że ma czarne włosy…
— Niech pan nie bierze mamie za złe tego przyjęcia — pośpieszyła z interwencją pani Milejowa. — Chętnie pokażemy wam nasze gospodarstwo. Tylko że żadnej bazy rzeczywiście tu nie znajdziecie. Waszych pasażerów czeka rozczarowanie.
— Wcale się nie gniewam — odrzekł wesoło oficer. — A jeśli chodzi o gadatliwość, to zaraz się państwo przekonacie, że w porównaniu z turystami jesteśmy wręcz niemi.
Załoga szalupy kończyła właśnie przeprowadzać na brzeg swoich podopiecznych.
Było ich dziewięcioro. Pięciu starszych mężczyzn i cztery panie, również wiekowe, w fantazyjnych nakryciach głowy. Różniły się od siebie właściwie wyłącznie owymi kapeluszami, ponieważ poza tym wszystkie miały na sobie identyczne nieprzemakalne płaszcze, dostarczone im zapewne przez troskliwą załogę statku. Były opalone i rozradowane. A opalone i rozradowane twarze turystów, podróżujących w luksusowych warunkach od hotelu do hotelu, pozwalających się obsługiwać renomowanym biurom krajoznawczym i pływających w kabinach komfortowych statków, są w pewien sposób do siebie podobne.
— Och, jak cudownie! — wykrzyknęła pierwsza z przybyłych. — I jak dziko!
— Bardzo przyjemnie — rzekł z powagą dość tęgi mężczyzna zrzucając kaptur, co pozwoliło gospodarzom wyspy ocenić wspaniałość jego niepokalanej łysiny.
— Jakie śliczne dzieci! — rozczuliła się inna kobieta krzywiąc twarz w grymasie, który miał oznaczać skrajne rozanielenie. — Czy twoi rodzice są rybakami? — dama podeszła do Eli i pogłaskała ją po policzku. — Och, masz rozbitą głowę! — wykrzyknęła nagle z przestrachem, dostrzegłszy wreszcie bandaż, choć każdy normalny człowiek byłby go zauważył jeszcze z pełnego morza, tak ostro odcinał się bielą od śniadej twarzyczki dziewczyny. — Miałaś jakiś wypadek w czasie tego niedawnego strasznego sztormu? Biedne dziecko!
„Biedne dziecko” najpierw cofnęło się o krok, a następnie, stuliwszy głowę w ramiona, przybrało pozę sierotki okrutnie prześladowanej przez życie.
— Nie, psze pani — bąknęła Eli nieśmiało. Bolek omal nie przetarł oczu ze zdumienia. Chociaż „zdumienie” nie jest w tym wypadku właściwym słowem. Bardziej odpowiednim byłoby „osłupienie”. I to tak zwane skrajne osłupienie. — Nie — ciągnęła słodko-boleściwym głosikiem przeobrażona nie do poznania Eli. — Tylko połów się nie udał. Kiedy tato wraca bez ryby, zawsze potem pije wódkę. A jak jest pijany, to bije mnie styliskiem od podbieraka — fachowe wyrażenia sprawiały, że „zwierzenia” dziewczyny brzmiały przeraźliwie przekonująco.
— Och! — wykrzyknęła kobieta odskakując.
Od strony, gdzie stała żona złego rybaka, dał się słyszeć najpierw przeciągły jęk, a potem stłumione parsknięcie.
— Tak, tak — potwierdziła babcia Miła. — Takie jest życie…
— To tu mieszkacie? — zainteresował się z kolei łysy mężczyzna spoglądając na obozowisko, jakby nigdy dotąd nie widział namiotu. — Bardzo ciekawe… bardzo ciekawe…
— Tutaj śpią starsi — włączył się do gry Pelos. — My, dzieci, mamy swoje miejsca tam — wskazał zagłębienie wśród głazów leżących pod skałą. — Przykrywamy się sieciami. Kiedy Jest ładnie, to śpi się tam dobrze, ale kiedy pada deszcz… — rozłożył bezradnie ramiona.
Читать дальше