— Co do Kowalskich — mruknęła babcia Miła — to zapewne znalazłby się niejeden wśród naszych sąsiadów, znajomych, a może i dalszych krewnych. Ale żadnego Zbyskosa…
— Niestety, nie znamy — przerwał szybko pan Milej. — Jeśli jednak da nam pan adres, to po powrocie do Polski napiszemy do niego, że spotkaliśmy się tutaj, i przekażemy mu pozdrowienia. A teraz niech pan powie, czemu wasz statek się zatrzymał? I czemu opuścił pan pokład?
— Była burza — rzekł marynarz. — Taka maleńka burza, właściwie nie ma o czym mówić. Chociaż mieliśmy, jak zwykle, trochę kłopotów z pasażerami. Dziwna rzecz, że żołądki szczurów lądowych… przepraszam. Nie chciałem…
— Nie szkodzi — twarz babci rozciągnęła się w przymilnym uśmiechu.
— Tak, tak — zaśmiał się ojciec Bolka. — My, wie pan, prowadzimy podwodne poszukiwania, więc przy nas może pan śmiało mówić o szczurach lądowych, co panu tylko ślina na język przyniesie. Oczywiście, niczego nie znaleźliśmy — podkreślił z naciskiem, zerkając na gromadkę stojących obok obozowiczów — bo niczego nie szukaliśmy. Po prostu odpoczywamy z dala od ludzi.
— Doskonale to rozumiem — oficer westchnął z ulgą. — A jeśli chodzi o „Egidę”, to zatrzymaliśmy się, ponieważ mamy awarię. Nic poważnego, ale nie poradzimy sobie bez nurków. Tymczasem pech chce, że nie posiadamy na pokładzie ani jednego sprawnego aqualungu, nie wspominając już o nurkarskim skafandrze. „Egida” jest niedużym statkiem wycieczkowym, kursującym między Salonikami a Kretą. Po drodze odwiedzamy kilka historycznych wysp, bo wozimy zwykle obcokrajowców. Dzisiaj także mamy na pokładzie prawie wyłącznie turystów z Anglii. Niby taki morski naród, a kiedy zaczęło troszeczkę kołysać, to aż wstyd mówić… ale mniejsza z tym. No, więc ta maleńka burza przygnała skądsiś ławicę wodorostów, gęstą jak milion splątanych sieci rybackich. Nie widzieliśmy jeszcze czegoś podobnego! Wodorosty tak szczelnie oblepiły nam śruby i ster, że statek ani drgnie! Musieliśmy więc wyrzucić kotwicę. Potem, kiedy niebo pojaśniało, ujrzeliśmy na wyspie namioty i pomyśleliśmy sobie, że być może spotkamy kogoś, kto będzie miał ze sobą aqualungi. Na tym terenie zawsze roi się od płetwonurków. Wobec tego przypłynąłem… i od razu zauważyłem wasz sprzęt. Jest doskonały! Znam się na tym. Sam nurkuję, jak tylko mam trochę wolnego czasu.
Pewno, że doskonały — rzekł sobie w duchu Bolek. — Automaty z kosmosu nie podrzucałyby nam tandety…
— Serdecznie proszę, żebyście nam pożyczyli dwa komplety do nurkowania. Na godzinę, może nawet mniej — zakończył marynarz.
Panowie Milej i Uranis spojrzeli po sobie.
— Mój będzie za mały — powiedziała z nieco przesadnym żalem w głosie Eli.
— Obawiam się, bardzo się obawiam, że mój także — Pelos westchnął z ubolewaniem.
— Kobiece stroiki podwodne chyba was nie interesują? — rzekły zgodnym chórem obie mamy.
Archeolog nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Natychmiast zawtórował mu ojciec Bolka.
—’ Powariowaliście?! — spytała babcia, która patrzyła ze współczuciem, jak biedny marynarz cofa się obserwując rozszerzonymi oczami pokładających się ze śmiechu wyspiarzy.
— Nie powariowaliśmy… cha, cha, cha! Oczywiście, że wam pomożemy… — wykrztusił wreszcie pan Uranis. — Przepraszam… — spojrzał błagalnie na oficera.
— Co ich opętało? — spytała z niesmakiem babcia Miła. — Czy ta burza nie przygnała oprócz wodorostów także jakichś bakcyli, które szerzą spustoszenie w mózgach?
— Nasze mózgi są w najzupełniejszym porządku — zaprotestował jej syn łapiąc kurczowo powietrze. — Ale łgaliście wszyscy tak wspaniale! Panie Anatoleas… pan sam nurkuje, więc chyba pan nas rozumie? Ubiór nurkarski to coś takiego jak szczoteczka do zębów. Czyli jeden z tych przedmiotów, które pożycza się bardzo, ale to bardzo niechętnie.
Oficer stał chwilę niezdecydowany, po czym uśmiechnął się i skinął głową.
— Oczywiście, że rozumiem! Dla prawdziwego hobbisty rozstanie się z ukochanym sprzętem to rzecz po prostu straszna! Ale — zmarkotniał — w takim razie „Egida”…
— A czy oczyszczenie śrub i steru to takie skomplikowane zadanie, że mogą je wykonać jedynie kwalifikowani marynarze? — spytał pan Uranis. — Ręczę, że zrobimy to solidnie. Zgoda?
Marynarz nie wahał się ani przez chwilę.
— Naturalnie! Bardzo wam dziękuję! Popłyniecie naszą szalupą, a potem odwieziemy was na wyspę. No to — obejrzał się na morze — gdybyście, panowie, rzeczywiście byli tak uprzejmi…
— Zaraz jedziemy — rzekł ojciec Bolka ruszając w stronę skały, pod którą spoczywał sprzęt.
— Wszyscy — dodał z naciskiem Pelos. Archeolog potrząsnął głową.
— Nie wszyscy. Na wyspie zostają kobiety i trzeba się nimi opiekować — znalazł chytry wybieg. — Zresztą dwóch nurków wystarczy. Gdyby nas było więcej, przeszkadzalibyśmy sobie tylko.
— Świecie, świecie! — mruknął pod nosem Bolek,
— A czy po tej burzy woda nie będzie za zimna? — zatroszczyła się babcia. — Takie nurkowanie po obiedzie to gotowe nieszczęście.
— Nie będzie żadnego nieszczęścia — zapewnił ją pan Uranis. — Najwyżej zjemy trochę więcej na kolację. Zimna kąpiel znakomicie wpływa na apetyt.
— Dostaniecie obaj podwójną porcję mlecznej zupy.
Piętnaście minut później szalupa z dwoma nowymi pasażerami, odzianymi w kompletne stroje do nurkowania, podpływała już pod burtę „Egidy”. Przybysze ujrzeli nad sobą ciasno stłoczone głowy pasażerów, którzy po zwiedzeniu zabytków Krety, a przede wszystkim pałacu Minosa zbudowanego przez mitycznego Dedala, wracali do Salonik.
— Patrzcie, patrzcie! — wołano. — Nurkowie! Pewnie na tej wysepce znajduje się stacja ratownictwa morskiego.
— Dzielni chłopcy! — zauważył jakiś mężczyzna. — Od razu widać, że całe życie spędzają na morzu, walcząc ze sztormami, rekinami i wężami morskimi.
— Wężów morskich nie ma — mruknął ktoś inny.
— Kto wie, kto wie.
— Widzicie? Już biorą się do roboty! O, jak pięknie zszedł pod wodę! Panie kapitanie! Panie kapitanie!
— Słucham szanowną panią? — z pokładu dobiegł niski głos.
— Jak długo potrwa naprawa?
— Właściwie trudno mówić o naprawie. Wszystkie urządzenia statku działają bez zarzutu. Chodzi tylko o oczyszczenie z wodorostów steru i śrub napędowych. Sądzę, że nie zajmie nam to więcej czasu niż godzinę. W imieniu mojej linii najmocniej przepraszam za tę zwłokę. Proszę mi jednak wierzyć, że ani przez moment nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo.
— Niech pan nie przeprasza, tylko niech pan zaraz każde spuścić jeszcze jedną łódź. I niech marynarze zawiozą nas do tej stacji na wyspie! Chcemy ją zwiedzić! Za godzinę wrócimy.
— Szanowna pani, tam niestety nie ma bazy ratownictwa morskiego. Jest jedynie biwak, w którym mieszka grupka osób spędzających urlop na bezludnej wysepce. Dowiedziałem się właśnie, że…
— Biwak? Na bezludnej wyspie? Tym bardziej musimy tam popłynąć!
— No cóż, jeśli państwo nalegacie… — ustąpił z wahaniem kapitan.
— Ładna historia — mruknął do siebie ojciec Bolka, który czekał w łodzi, by przystąpić do usuwania wodorostów. Pocieszał się jednak myślą, że na wyspie przyjmie ciekawskich babcia Miła. Prawdopodobnie nie będzie nazbyt gościnna… a już w żadnym razie nie piśnie o znaleziskach. Oznaczałoby to koniec urlopu. Zaraz bowiem pojawiliby się koledzy Andreasa, gromady różnorodnych miłośników i kolekcjonerów sztuki greckiej, dziennikarze… Ci byliby najgorsi.
Читать дальше