To rzekłszy, kolos odszedł. Zeus patrzył za nim przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
— Może to i lepiej — zauważył. — Wolę dziękować pięknym dziewczętom niż ponurym olbrzymom. Tetydo, zbliż się. Chcę cię uściskać i ucałować.
Bolek ujrzał wreszcie boginkę, która tak niespodziewanie odezwała się za jego plecami, by ostrzec go przed podstępem Hery, i nie pozwoliła dotknąć świętego piorunu. Córka Nereusa ominęła chłopca i stanęła w ten sposób, żeby go zasłonić przed wzrokiem tryumfującego tyrana. Była smukła, zgrabna i poruszała się z niewysłowionym wdziękiem.
— Cześć ci, panie — powitała Zeusa melodyjnym głosem. — Ale nie dziękuj mi, proszę. Jeśli natomiast uważasz, że naprawdę oddałam ci przysługę, to uczyń mi łaskę i uwolnij Herę. Spójrz tylko, jak cierpi!
— Tak, tak! Okaż miłosierdzie Herze — podchwycili inni niebianie. — Jest przecież twoją żoną. Dość już tego dyndania w powietrzu. Nikomu nie przystoi znęcać się nad Olimpijczykami… nawet tobie.
— Mnie? Mnie przystoi wszystko! — zagrzmiał Zeus. Jednak spojrzał na zwisającą z nieba Herę. — I co, koteczku?! — ryknął. — Czy patrząc na nas z góry nie czujesz się królową?!
— Uwolnij mnie — wystękała nieszczęsna bogini. — Daję ci słowo, że nigdy już nawet nie pomyślę o zamachu stanu i zawsze będę cię słuchać!
— Cicho! Łżesz jak zwykle! Nawet jeśli cię uwolnię, to nie dlatego, żebym miał ci wierzyć. Dobrze jednak, niech będzie. Jeszcze ten ostatni raz zlituję się nad tobą. Ale pod jednym warunkiem. Będziesz mi podawać mój nektar zawsze punktualnie, bo nie będę codziennie czekał na niego pół godziny albo i więcej. Zrozumiano?!
— Tak, tak, mój mężu — załkała Hera. — Tylko wypuść mnie już, bo to bardzo boli!
Zeus zaśmiał się pogardliwie, po czym skinął piorunem. Nagle oswobodzona Hera spadła jak kamień na skalisty szczyt.
— Ale, ale, a gdzie ten śmiertelnik, który zakradł się tutaj, korzystając z zamieszania, jakiego narobiła ta lamentująca baba? Nie pozwolimy chyba, by wrócił na Ziemię i opowiadał, co tu widział?
Bolek dotknął palcami kieszeni, w której tkwiła piłka.
— Automacie Jeden-Jeden! Tym razem wolę nie sprawdzać, czy twoje zespoły bezpieczeństwa, jak nazywasz to urządzenie, przypadkiem się nie zepsuły — chłopiec mówił szybko, bo Zeus patrząc w jego stronę znowu unosił swój straszny piorun. — Świecie, świecie! Niech będę z powrotem na tej górze zwanej Gniazdem. Już!
Ciemność, jaka otoczyła posiadacza kuli z kosmosu, wydawała się tak gęsta, że odruchowo sięgnął do oczu sprawdzając, czy ktoś nie przewiązał mu głowy czarną przepaską. Ale już w następnym momencie ujrzał nad sobą gwiazdy, pod gwiazdami maleńkie światełka na morzu i lądzie, a tuż przed sobą krawędź przepaści. Wtedy odetchnął głęboko i otarł czoło. — Ufff… — mruknął. — Mitologia stanowczo lepiej wygląda w książkach. Cóż za wstrętne typy! Jacy kłótliwi! A już ten Zeus! Grecy musieli mieć niezłego bzika, żeby czcić takiego boga. Jakieś mrukliwe olbrzymy, jakieś zrzędzące babska, jedno wynosi się przed drugie i chce rządzić. Całkiem jak na Ziemi w dwudziestym wieku…
— Na Ziemi? — spytał w głowie Bolka głos z kosmosu.
Chłopiec zreflektował się:
— Na Ziemi? Co na Ziemi?
— Mówiłeś, że jeden wynosi się przed drugiego i każdy chce panować.
— A cóż to ciebie obchodzi? — burknął Bolek zły na siebie, że przed obcym automatem wyraził się tak niepochlebnie o swojej planecie. — Tam u ciebie z kolei nikogo nie obchodzi, co dzieje się dokoła niego. Nie wiem, co lepsze. Zresztą, od kiedy to zadajesz pytania?
— Pytania dotyczące Ziemi należą do zwykłego rozpoznania kosmicznego i są przewidziane w moim programie.
— Więc rób sobie rozpoznanie obserwując ludzi, którzy biwakują ze mną na Klio — rzekł pośpiesznie chłopiec myśląc, że jeśli konstruktorzy jego piłeczki poznają bliżej rodziców i państwa Uranisów, to obraz mieszkańców Ziemi, jaki uzyskają, nie będzie najgorszy. Przecież w gruncie rzeczy stanowili wcale sympatyczną gromadkę, w której nikt nie wynosił się przed drugiego i nikt nie chciał koniecznie rządzić.
— W obecnej sytuacji nie prowadzę żadnego rozpoznania — oznajmił Jeden-Jeden. — Nie mam kontaktu z macierzystym statkiem i jego załogą.
Bolek odpowiedział dziwnym pomrukiem, który czarna kulka mogła od biedy przyjąć jako wyraz ubolewania z powodu braku możliwości informowania mieszkańców kosmosu o wadach i zaletach ludzi. Aby umocnić to wrażenie, chłopiec dodał:
— Przepraszam, że tak z tobą rozmawiałem. Zdenerwowałem się trochę na Olimpie, to znaczy w owym świecie, który naprawdę miał taki Olimp, jaki wyobrażali sobie starożytni Grecy. Ci bogowie to ostatecznie tylko postacie z bajki, ale…
— Nie. Nie z bajki. Z innego wariantu czasoprzestrzeni — sprostowała łagodnie piłka. — Tam oni rzeczywiście istnieją. Wyjaśniłem już, że każdemu światu myśli odpowiada konkretne załamanie.
— To ile w końcu jest tych światów?! — nie wytrzymał Bolek. — A jeśli sobie wymyślę różową miskę pełną konfitury, po której łażą rozumne owady wielkie jak księżyc, ale podobne do widelców, i te owady będą myśleć oraz mówić wyłącznie wierszami, to okaże się, że i taki świat istnieje gdzieś naprawdę?
— Oczywiście. Nie wiem, czy istnieje teraz. Powstanie jednak w momencie, gdy go sobie wyobrazisz. Wtedy, rzecz jasna, będę cię mógł do niego przenieść.
Przez chwilę na skalnej platformie panowała zupełna cisza.
— Powinienem się wreszcie przyzwyczaić. — Bolek westchnął i zmienił temat: — Która godzina?
— Opuściliśmy Olimp tak, że powrót nastąpił dokładnie o tej samej porze, w której uprzednio wyruszyliśmy.
Chłopiec znowu coś zamruczał i podniósł do oczu swój wodoszczelny zegarek.
— Pół do dwunastej — zawołał przestraszony. — Tam na dole pewnie mnie już szukają! Chociaż nie — uspokoił się. — Pelos powiedziałby im, że zostawił mnie w Gnieździe… więc najpierw przyszliby tutaj. Ale tak czy inaczej, trzeba natychmiast wracać.
Schodzenie kamienistym piargiem było tak trudne i męczące, że w pewnym momencie Bolek pomyślał, czy nie zażądać od piłeczki przeniesienia go tam, gdzie znajdowałby się już w namiocie i zasypiał na swoim łóżku. Po zastanowieniu skrzywił się jednak i wzruszył ramionami.
— Nie. W końcu jakoś zejdę. A na razie mam już po dziurki w nosie tego skakania z jednego świata do drugiego. Zupełnie jakbym był monstrualnym konikiem polnym, żyjącym w kosmosie, i hycał z jednej gwiazdy na drugą.
W obozie panował spokój. Z namiotu państwa Uranisów padał nikły blask nocnej lampki. Pewno pani Pina nie śpi i siedzi przy Eli — pomyślał Bolek. — Biedna Eli…
Na wszelki wypadek przeszedł koło sąsiadów na palcach, wstrzymując oddech, i odsapnął dopiero u wejścia do własnego namiotu, który stał na Klio już od kilku dni, a równocześnie jeszcze dzisiaj w południe leżał zwinięty w mieszkaniu państwa Milejów. Chłopiec mimo woli pokręcił głową.
— Świecie, świecie — mruknął. — Ależ to wszystko dziwne!
— Świecie, świecie! — dobiegł go w odpowiedzi stłumiony głos taty. — Nie dość, że nosi cię po nocach, to jeszcze mamroczesz i prychasz jak kocur w marcu. Myślisz, że jeśli wyciągnąłeś z morza piękną nimfę, której przedtem nie udało ci się utopić, to możesz już sobie pozwalać na budzenie starego i zmęczonego życiem ojca?! Spać!
Читать дальше