Oczywiście, możliwość biernego udziału we wszystkich dyskusjach, poprzedzających podejmowanie ważnych dla ogółu decyzji, nie stanowi, istoty systemu informacyjnego. Przeciwnie raczej — jest warunkiem, bez spełnienia którego nie dałoby się go wprowadzić do praktyki społecznej. Przecież na dobrą sprawę przy tak gęstej sieci środków masowego przekazu, jaką dysponowano już na początku wieku dwudziestego pierwszego, realizacja tego warunku zależała tylko od dobrej woli sfer rządzących, nie wymagała wieloletnich, żmudnych prac sztabu uczonych — cybernetyków. Autorom „Buntu Cybernetyków” chodziło o coś znacznie większego. O prawdziwe rządy większości, nie w kilku opasanych granicami krajach, ale na Ziemi. Ich rozwiązanie przyjęło jako zasadę generalną, aby każdy mieszkaniec kuli ziemskiej o każdej, dowolnej porze mógł przedstawić organom wykonawczym swoją opinię, skargę, postulat lub wniosek dotyczący jakiegoś usprawnienia, jakiejś zmiany. Oczywiście myśl, aby członkowie rad wykonawczych, uczeni, odbierali to wszystko osobiście, mogła powstać jedynie w umyśle szaleńca. Podobnie jak idea powołania odpowiednich biur czy urzędów. Jedyną szansą było opracowanie technicznej dokumentacji gigantycznego systemu cybernetycznego, działającego w oparciu o park sprzężonych maszyn matematycznych. Tak zrodził się projekt pokrycia Ziemi siatką zbiorczych mózgów elektronowych, zestrojonych z kompleksami odpowiednio zaprogramowanych analizatorów i maszynami statystycznymi. Centrala każdego z owych tak rozgałęzionych ośrodków znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie organów władzy wykonawczej. W pierwszym etapie zaprojektowano trzy klasy takich ośrodków: miejskie lub osiedlowe, narodowe i kontynentalne. Te ostatnie były. sprzężone już bezpośrednio z centralą światową przy ONZ.
Budowa tych ośrodków pochłonęła kilkanaście lat, pomimo że do dyspozycji konstruktorów i ekip montażowych postawiono wszystkie środki techniczne. Jeśliby ktoś uważał, że można było to przeprowadzić niezależnie od integracji narodów świata, to warto komuś takiemu przypomnieć, jak ogromny potencjał techniczny przemysłu zbrojeniowego i armii zaangażowano w budowę powszechnych ośrodków cybernetycznych. Bez niego realizacja projektu trwałaby nie kilkanaście, a kilkadziesiąt lat. Nie mówiąc już o wszystkich bazach i placówkach badań kosmicznych. Jeżeli pierwszy człowiek postawił stopę na planecie Wenus dopiero w roku 2054-ym, chociaż już na początku stulecia istniały środki techniczne wystarczające dla realizacji wyprawy, to dlatego, że zarówno pracownicy naukowi instytutów kosmonautycznych, jak i zaplecze techniczne tych ośrodków postawiono do dyspozycji budowniczych sieci cybernetycznej. Jak wiemy, dopiero teraz, po „planecie mgieł” przyszła kolej na Marsa. Ale wróćmy do systemu informacyjnego. Ogromnym problemem było uruchomienie masowej produkcji specjalnych nadajników. Początkowo instalowano je w miejscach publicznych, na wzór dawnych rozmównic telefonicznych. Później dopiero, w miarę postępu miniaturyzacji i produkcji globalnej, poczęto wyposażać. w aparaty nowo wznoszone domy mieszkalne, potem mieszkania, wreszcie zwykłe telewizory. W roku sześćdziesiątym trzecim każdy człowiek dysponował już własnym nadajnikiem, za pośrednictwem którego mógł przekazać swój wniosek czy postulat lokalnemu ośrodkowi cybernetycznemu w dowolnej porze dnia czy nocy. Tam wszystkie głosy mieszkańców były automatycznie segregowane na ciągi problemowe, analizowane, a następnie w zależności od charakteru wniosku, bądź przekazywane władzom, bądź podawane do ośrodka klasy narodowej. Wnioski o szerszym zasięgu szły z kolei, oczywiście w skondensowanej formie, do placówek kontynentalnych i analogicznie dalej — ośrodka światowego. W ten sposób wszystkie organa władzy — od miejskiej do światowej — były nieustannie informowane o aktualnych bolączkach i potrzebach ludności. Ponadto wpływało stale wiele pomysłów usprawnień i reorganizacji poszczególnych rozwiązań technicznych lub prawnych, których realizacja otwarła dodatkowe, niezmiernie cenne źródło postępu.
Ta właśnie informacja oddolna stanowiła istotę nowego systemu. Ludność była bowiem systematycznie informowana — za pośrednictwem automatycznych stacji nadawczych — o materiałach zebranych i przetrawionych w ośrodkach. Wielkie ekrany na głównych placach miast informowały o wynikach obliczeń, wyrzucając równocześnie na marginesy sprawy, które władze winny załatwić w pierwszej kolejności. Wbrew obawom pesymistów skarg i postulatów rzucanych dla kawału zanotowano zaledwie kilkadziesiąt — i to jedynie w pierwszych dniach funkcjonowania systemu. Ktoś tam żądał dziesięciu tygodni urlopu, ktoś inny domagał się powołania obozów dla teściowych, jakiś wzburzony uczeń protestował przeciw klasówkom z matematyki. Nie były to nawet żarty złośliwe, po prostu głupie. Znikły po kilku tygodniach, kiedy ludzie uwierzyli w wielką przemianę i zaczęli inaczej oceniać własne postawy, własne szansę i perspektywy.
Rządy przeszły więc ostatecznie do rąk najszerszych mas społecznych. W praktyce, jako najliczniejsza, pozostała przy władzy klasa specjalistów, dawna klasa robotnicza. Obywatel zgłaszał swój wniosek do ośrodka analityczno-programowego i czekał na wynik. Z komunikatu dziennego dowiadywał się, czy jego głos harmonizuje z postulatami i wnioskami innych. Jeżeli nie, jeżeli większość uznała inny problem za ważniejszy, czekał dalej. Prędzej czy później przychodziła kolej na sprawę, interesującą go osobiście. W podobny sposób poddawano pod powszechne głosowanie projekty zgłaszane przez rady uczonych i Zespoły Koordynacyjne. O tym, aby Władze mogły zlekceważyć wnioski wynikające z problemowej syntezy głosów ludności, dokonywanej przez automaty, nikt nawet nie pomyślał. Bowiem zasada absolutnej jawności życia publicznego, możliwość uczestniczenia we wszystkich poprzedzających decyzje dyskusjach oraz powszechna informacja o wynikach codziennych kalkulacji mózgów i maszyn ośrodków programowo-obliczeniowych stwarzały z kolei presję opinii, której żaden organ władzy nie mógł zbagatelizować. Tak więc powstało swoiste sprzężenie zwrotne między społeczeństwem Ziemi a jego organami władzy wykonawczej.
Kiedy pod koniec lat czterdziestych okazało się, że wszelkie próby reakcyjnych ugrupowań militarnych zmierzające do opanowania magazynów broni termojądrowej spełzły na niczym, jako że magazyny te były kontrolowane przez uczonych, system informacyjny na dobre zakorzenił się w świadomości ogółu. Przełom był tak wielki, że już po kilku latach młodzi ludzie, którzy rozpoczęli samodzielne życie umysłowe po roku pięćdziesiątym drugim, przywykli wyrażać się o wszystkim, co poprzedzało „Bunt Cybernetyków” tak jak w dwudziestym wieku wyrażano się o legendach Starego Testamentu. Świat skurczył się — i rozrósł jednocześnie, intrygi i zamieszki ucichły wcześniej, niż mogli się tego spodziewać najzagorzalsi optymiści, a kolejne rocznice „Buntu” obchodzi kula ziemska jako najpiękniejsze święto ludzkości.
Stojąc na najwyższym piętrze skalnego tarasu, Paweł Kulski nie rozmyślał, rzecz prosta, o okresie realizacji systemu, który stał się podwaliną jego epoki. Niejasne refleksje, pojawiające się i niknące, nie układały się w żaden ciąg logiczny. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, jakie były kryteria i wartości współczesnego świata, wartości, z których Kulski, jako historyk czerpał w większym może stopniu, kształtując własną osobowość, aniżeli inni. I to trzeba wiedzieć, aby zrozumieć, co czuł, kiedy na jego oczach niektóre z tych — niewzruszonych, zdawałoby się, — wartości rozsypywały się w gruzy.
Читать дальше