I akurat w tym momencie, jakby na zamówienie, przypomniał sobie, co naprawdę sprowadziło go do tej części korytarza.
— Proszę pana — zawołał — miałem w kabinie taką figurkę, kogucika ze słomy, takiego małego, i nagle zniknął! Szukałem kogoś, kto mógłby.mi pomóc.
— Kogucika? — w głosie niepozornego pierwszy raz zadrgała jakaś żywsza nutka. — Jak powiek działeś? Kogucika?
— Ze słomy — powtórzył Darek. Nagle wszystko inne stało się mniej ważne. Musi odzyskać swoją maskotkę, pamiątkę po ojcu.
— Położyłem go na półce pod ekranem — mówił coraz szybciej — a on zniknął. Ani na chwilę nie wychodziłem z kabiny. Byłem sam.
Kątem oka pochwycił chłopiec spojrzenie Bo, które wyrażało niekłamaną wdzięczność.
— Tu przyszedłeś szukać słomianego kogucika?
— upewniał się Mammea. — Jesteś pewny, że… Może ci się zdawało?
Chłopiec dałby głowę, że niepozorny chciał spytać, tak jak przedtem Bo, czy Darek przypadkiem nie zwariował, i że w ostatniej chwili złagodził brzmienie tego zdania.
— To pamiątka po ojcu— powiedział z żalem.
— Wie pan, mój ojciec zginął…
Mammea westchnął. Przez chwilę jeszcze przypatrywał się Darkowi podejrzliwie, następnie przez jego twarz przemknął nikły uśmieszek.
— Twój opiekun zostawił cię samego?
— Wyszedł przecież z panem — przypomniał chłopiec.
— Odprowadziłem go już dość dawno. Pewnie czeka w kabinie albo sam zaczął cię już szukać. Ale skoro tu jesteśmy, chodź ze mną. Spróbujemy coś poradzić na twój kłopot. Pan idzie z nami? — zwrócił się do Ytterby'ego.
Ten potrząsnął przecząco głową.
— Nie — wychrypiał. Odchrząknął, odetchnął głęboko i mówił dalej: — Pójdę przejrzeć jeszcze kamery. Właściwie wyszedłem tylko rozruszać się trochę… Przeważnie pracuję na Ziemi, na wolnych przestrzeniach.
Mammea przytaknął ze zrozumieniem i, skinąwszy na Darka, ruszył w kierunku atelier. Kiedy mijali ową odnogę, która okazała się tak— mało gościnną pochylnią, chłopiec nie mógł się powstrzymać, by nie powiedzieć Mammei, że próbował już i tej drogi.
— Tam jest pole siłowe, które nie wpuszcza ludzi — wyjaśnił obojętnym głosem niepozorny. — To przejście awaryjne, tylko dla automatów. Prowadzi do maszynowni, do tych jej części, w których nie ma powietrza.
A więc łapa, która wyniosła go z powrotem do góry, to tylko pole siłowe. Pole? Niech będzie. System bezpieczeństwa. To bardzo ładnie, że dba się tutaj o bezpieczeństwo ludzi. Żeby jeszcze wiedzieć, skąd w takim razie biorą się siedzące w fotelach trupy…
Zaraz za wylotem pochylni Mammea stanął. Nieznacznym ruchem dotknął bluzy na piersi, wyczarowując w ścianie na wprost siebie prostokątny otwór. Była to kabina windy.
Na najniższym piętrze powitał ich automat z pomarańczową kulą zastępującą mu głowę. Wytoczył się zza jakichś drzwi i zatrzymał usłużnie przed przybyłymi. Lampki wewnątrz jego głowy zafilo-wały jak gwiazdy.
— Wiesz, co to jest słoma? — spytał Mammea.
— Tak — odpowiedział automat.
— Idź do zsypu i przynieś wszystkie przedmioty ze słomy, jakie nie zostały jeszcze, przetworzone.
Automat zniknął im z oczu. Wtedy Darek powtórzył niezbyt przytomnie:
— Do zsypu?
Mammea uśmiechnął się.
— Na półeczkach pod ekranami kładzie się śmieci — wyjaśnił. — Tam jest zapadnia automatyczna, tylko działa tak szybko, że ten ruch jest nieuchwytny dla ludzkiego oka. Sam wyrzuciłeś swojego kogucika, chłopcze.
— Nie wiedziałem — burknął ponuro Darek. „Śmieci? Zapadnia? Zsyp w każdej kabinie? Proszę, co za luksus…” — pomyślał z ironią. Nagle przestraszył się.
— Ale odpadki idą przecież od razu do przeróbki! — zawołał.
— Poczekaj — mruknął Mammea — zaraz zobaczymy.
Minutę później automat wrócił. W jednej ze swoich pięciu dłoni, trochę podobnych do staroświeckich łapek na myszy, trzymał słomianego kogucika.
Chłopiec wykrzyknął radośnie i porwał swój odzyskany skarb.
— Miło mi, że mogłem panu usłużyć — powiedział grzecznie automat. Jego lampki zabłysły żywiej.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział równie uprzejmie Darek.
Teraz dopiero zauważył, że korpus pomarańczowego jest dosłownie oblepiony strzępami folii, taśm, pojemników żywnościowych i że pachnie niezbyt ładnie.
Kiedy wracali już windą na górę, Mammea powiedział:
— Odpadki, zanim idą na przemiał, są segregowane. Nie tobie pierwszemu zdarzyło się postawić na półeczce coś, czego wcale nie chciałeś się pozbyć. Słoma jest dostatecznie rzadko występującym materiałem, żeby automaty zatrzymały twojego kogucika chwilowo w komorze przejściowej.
— To coś takiego — mruknął Darek, ściskając w garści swoją maskotkę z „rzadkiego materiału” — jak biuro rzeczy znalezionych?
— Uhm. Poza tym maszyny segregujące biorą jeszcze pod uwagę kształt przedmiotów. A teraz — podjął niezmienionym, smutnym tonem — powiedz mi, skąd naprawdę wziąłeś się przy końcu korytarza? Poszedłeś tam z Bo Ytterbym?
Darek nie miał zwyczaju kłamać. Nie miał, i już. Zresztą, w dobie wszechobecnych komputerów kłamstwo stało się właściwie pojęciem nieznanym. Przecież każda nieścisłość i tak była natychmiast prostowana. Poza tym na przykład w szkole nic by nie przyszło z automatycznych datorów komuś, kto usiłowałby tylko udawać, że rozumie i pamięta poprzednią lekcję. Kiedyś, kiedyś, w zamierzchłych czasach, bywało inaczej. Tylko że wtedy stawiano ponoć tak zwane dwóje, zamiast po prostu cofnąć program indywidualnego teledatora ucznia o jedną czy dwie podziałki skali. To w ogóle były jakieś dziwne czasy.
Tak czy owak Darek nie miał zwyczaju kłamać. Toteż — chociaż pytanie Mammei natychmiast ożywiło w jego pamięci sceny i podejrzenia sprzed kilku minut — najpierw długo, z cielęcym zachwytem oglądał odzyskanego kogucika, a następnie, kiedy już wysiedli z windy, ruszył żwawo w stronę kabiny, jakby pochłonięty bez reszty myślą o spotkaniu z Adamem. Niepozorny jednak wyprzedził go i zdecydowanie zastąpił chłopcu drogę.
— Nie odpowiedziałeś mi — rzekł z naciskiem. Darek spojrzał mu śmiało w oczy. Co innego — kłamać, a całkiem co innego — wywieść w pole groźnego przestępcę. Poza tym postanowił już przecież, że będzie milczał, dopóki nie porozmawia z Bo. Uniósł więc hardo głowę, a równocześnie wykrzywił twarz w rozbrajającym, jak mu się zdawało, uśmiechu.
— Przecież pan także tam był — odbił nieskończenie chytrze piłeczkę.
Zanurkował pod— ramieniem Mammei i puścił się w stronę swojej kabiny. Pech chciał, że drzwi, które sobie upatrzył, należały do innej kabiny. Natomiast szczęśliwy los zrządził, że trafiwszy do cudzej kabiny, znalazł w niej tego, kogo szukał, to znaczy Adama. Znalazł, to może niezbyt właściwe słowo. Rozpędzony Darek stwierdził najpierw, że drzwi stawiają mu jakiś niezrozumiały opór, a kiedy ten opór nagle ustąpił, usłyszał głuchy łoskot, a następnie ujrzał swojego stryja malowniczo rozciągniętego na podłodze. Nogi Adama pozostały tuż przy progu, natomiast jego głowa dotykała czubków pantofli Barbary Lewis, która zamarła z uniesionymi w górę ramionami. Trzeba przyznać, że w tej pozycji wyglądała zachwycająco.
— W naszej małej sypialni robi się doprawdy tłoczno — oznajmił z głębi kabiny syczący głosik. — Poza tym odnoszę wrażenie, że niektórzy drzwi do cudzych mieszkań traktują jak worki bokserskie.
Читать дальше