Była zbyt ruchliwa, zbyt skłonna do sztucznych uśmiechów i należała do kogoś, kto zwykł posługiwać się takimi zwrotami, jak na przykład, nasze pociechy”. Słowem, była to twarz drugiego, a obecnie — wobec choroby Patki — pierwszego operatora zespołu filmowego, któremu powierzono nakręcenie serialu z Sonią i Darkiem w rolach głównych.
Joe Grath był niemal równie blady jak człowiek w fotelu. W jego oczach malował się wyraz, którego Darek w życiu u nikogo jeszcze nie widział, usta wykrzywione były w niesamowitym grymasie, ni to uśmiechu, ni groźby. Cała twarz wyrażała jakąś dziką, niesamowitą nadzieję, której spełnienia należało się spodziewać w każdej sekundzie. Poruszył dłońmi wokół kasku spowijającego głowę nieżywego mężczyzny i zachichotał. Był to chichot, jaki może się przyśnić w najstraszniejszym koszmarze. Zaraz potem długa sylwetka Gratha znowu zniknęła, odsłaniając widok na fatalny fotel.
Chłopiec czuł, że nogi wrosły mu w podłogę, ale wiedział też, że musi je natychmiast uruchomić, jeśli z nim samym nie ma się tutaj stać coś okropnego. Kosztowało go niemało trudu, żeby to osiągnąć, nie wydając przy tym najlżejszego szmeru. Udało się jednak. Tak przynajmniej sądził. Aż do chwili, kiedy wycofując się już rakiem w stronę głównego korytarza, uderzył plecami o coś, co z całą pewnością nie było ścianą, i kiedy na jego ustach spoczęła czyjaś szeroka, silna dłoń. Szarpnął się rozpaczliwie, ale dłoń nie puściła. Równocześnie usłyszał wyszeptane tuż nad swoim uchem:
— Psst! — a następnie poczuł, że druga dłoń należąca niechybnie do tego samego osobnika, co pierwsza, opada na jego ramię i ciągnie go do tyłu. Miał do wyboru — albo Joe Grath z jego trupem, albo ktoś, kto szepcze konfidencjonalnie do ucha „psst”… Decyzja nie była trudna.
Dłonie należące do niewidocznego mężczyzny zawiodły chłopca na korytarz, aż przed wysoki, metalowy próg. Tutaj pierwsza z nich uwolniła Darkowi usta, z czego ten jednakże nie spróbował nawet zrobić użytku. Posłuszny gestowi drugiej dłoni odwrócił się i wtedy ujrzał tuż nad sobą jasną czuprynę i szeroko otwarte oczy… Bo Ytter-by'ego. Wesoła twarz kamerzysty była teraz śmiertelnie poważna, a nawet, co Darek odkrył z pewnym zdumieniem, wyraźnie przestraszona. Tak więc przez dłuższą chwilę tkwiły na wprost siebie dwie przestraszone twarze, z których wszakże jedna w miarę upływu czasu stawała się coraz mniej przestraszona. Co najdziwniejsze, była to twarz
Darka.
W końcu Bo puścił ramię chłopca, westchnął głęboko i rozejrzał się, trwożnie dokoła, ze szczególną troską spoglądając w kierunku załomu ko-rytarza, gdzie znajdowały się nie domknięte drzwi osobliwej trupiarni. Następnie cofnął się jeszcze dwa kroki, gestem zachęcając Darka, by podążył za nim. Kiedy znowu stanęli na wprost siebie, spytał szeptem:
— Co tutaj robisz?
— Ja… — wybąkał chłopiec. Odkrył nagle, że w jego gardle tkwi coś, co na przykład w aparaturze nagłaśniającej mogłoby z powodzeniem pełnić funkcję tłumika. Postanowił to usunąć i zdecydowanie odchrząknął.
— Psst… ciszej! — przestraszył się znowu Bo. —
Mów, co tutaj robisz? — powtórzył patrząc chłopcu badawczo w oczy. Darek chwycił go oburącz za bluzę na piersi.
— Słuchaj, Bo — wykrztusił — tam jest trup! Na otwartej, wzbudzającej zaufanie twarzy Ytter-by'ego odmalowało się najprawdziwsze przerażenie.
— Tsss — syknął znowu, chociaż Darek wyznał mu swą straszną tajemnicę najcichszym szeptem. — Zwariowałeś?
W innych okolicznościach chłopiec nie omieszkałby udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie. Teraz jednak zbył je tylko niecierpliwym ruchem głowy.
— Mówię ci — powtórzył z uporem — siedzi w fotelu. Mężczyzna. Na głowie ma jakiś hełm…
— Co za bzdury! — zirytował się bez przekonania Bo, nie przestając świdrować chłopca rozszerzonymi ze strachu oczami. — Jaki trup?
— Skąd mogę wiedzieć? — żachnął się Darek. — Trup, i tyle.
— Jest… sam? — w głosie Bo oprócz trwogi pojawiło się jakieś napięcie.
Darek spojrzą? na kamerzystę z nagle rozbudzoną podejrzliwością.
— A ty — spytał po chwili zmienionym tonem — skąd się tutaj wziąłeś?
— Pytałem, czy ten trup był sam — powtórzył Bo.
Tym razem zabrzmiało to niemal błagalnie. Darek jednak miał się już na baczności.
— Najpierw ty mi odpowiedz — natarł z uporem. — Dlaczego napadłeś na mnie od tyłu i wyciągnąłeś stamtąd? Ty wiesz, co tam się dzieje! — rzucił oskarżycielskim tonem, odkrywając prawdę, która była raczej oczywista od pierwszej chwili.
— Słuchaj, chłopcze — Bo położył obie ręce na ramionach Darka, zanim ten zdążył się cofnąć. — Mniejsza, czy ja wiem, czy nie. Ale zapamiętaj sobie jedno. Ty niczego nie widziałeś. Dobrze? Dobrze? — powtórzył patrząc na Darka z taką rozpaczą, że chłopiec nagle się zmieszał.
Rozumiał, że coś tutaj jest grubo nie w porządku i że Bo doskonale wie, o co chodzi. Ale teraz doszła do tego świadomość, iż z jakichś powodów kamerzyście ogromnie zależy na tym, aby Darek niczego nie widział i nie słyszał. Że jest to dla Bo kwestia życia i śmierci. Takim tonem może mówić tylko człowiek doprowadzony do ostateczności. Nawet jeśli to mówienie odbywa się ledwie dosłyszalnym szeptem…
Chłopiec pomyślał jeszcze, że Bo sprawia wrażenie równego faceta i że nie należy mu odmawiać pomocy, jeżeli znalazł się w jakichś tarapatach. Równocześnie jednak ponownie stanęła przed oczami Darka martwa twarz tego, który tkwił w fotelu. A także inna twarz, twarz, której wyrazu z pewnością nie zapomni do końca życia.
Zastanowił się chwilę, po czym powiedział poważnie:
— Wydaje mi się, Bo, ze powinniśmy porozmawiać.
Kamerzysta skinął głową i obejrzał się. Akurat w porę, by ujrzeć wypływającą z głębi korytarza przygarbioną, niepozorną, męską sylwetkę. Darek zdążył jeszcze zanotować w pamięci, że Bo drgnął, jakby mu ktoś wsadził szpilkę w najczulsze miejsce, po czym usłyszał znany, smutny głos;
— A wy co tutaj robicie? Zabłądziliście? Bo zamknął na chwilę oczy. W tym momencie Darek już wiedział, że nie zrobi nic, a ściślej biorąc, nie powie nic takiego, co mogłoby zaszkodzić kamerzyście lub sprawić mu przykrość. Przynajmniej zanim nie dojdzie do tej zapowiedzianej rozmowy.
Bo otworzył oczy.
— Zwiedzamy stację — odpowiedział' zachrypłym lekko głosem.
— Tu przecież kończą się pomieszczenia dla załogi — głos Mammei był równie cichy i bezbarwny, jak cała jego postać.
Darek przyjrzał mu się uważnie i nagle ogarnęły go wątpliwości. Raz wzbudzona podejrzliwość podsunęła nową zagadkę. Ten cały Mammea jest odrobinę za niepozorny i przygarbiony. Może to tylko maska, za którą kryje się wspólnik albo nawet mocodawca Gratha? Co o nim mówił Lwizwis? Że należy do załogi i podjął się opieki nad filmowcami. Czy ta opieka nie polega czasem na pilno-waniu, aby ktoś obcy nie wpadł na trop niebezpiecznej szajki działającej na stacji? I czy ten niepozorny naprawdę tylko przypadkiem znalazł się akurat teraz na końcu korytarza, gdzie, jak wynikało z jego własnych słów, nikt nigdy nie zagląda? Czy to nie Mammei właśnie bał się tak bardzo Bo? Mo-że wiedział o niepozornym coś takiego, że po prostu zląkł się o bezpieczeństwo Darka, gdyby wyszło na jaw, że chłopiec coś wyniuchał?
Darek spuścił głowę. Czuł na sobie badawcze spojrzenie Mammei i słyszał przyśpieszony oddech kamerzysty. Dłuższą chwilę stali już tak we trzech w zupełnej ciszy i atmosfera z sekundy na sekun dę stawała się bardziej napięta. „Coś trzeba zrobić — myślał gorączkowo Darek. — Coś powiedzieć…”
Читать дальше