Dzieci jednak poradziły sobie same. Al błyskawicznie przeprowadzał w myśli obliczenia, notując wyniki na ścianach i podłodze, a Pola zajęła miejsce za sterami. Ku nieopisanemu przerażeniu automatów zbudowany przez nie pałac pojednania w pewnym momencie wzniósł się w górę i, gwałtownie nabierając pędu, zniknął w przestrzeni. Mogłyby go jeszcze dogonić i zawrócić, gdyby nie to, że na wszelki wypadek starannie rozebrały statek, którym wraz z dziećmi przybyły na kometę. Tak więc pozostały nieutulone w żalu, a niebawem najstarszy z nich, sędziwy komputer którejś tam prageneracji, wystąpił z nauką nader interesującą, wywiódł mianowicie, że Pojednanie Myśli Białkowej i Roboty wyzwala w efekcie największą potęgę w całym kosmosie. Potęgę, wobec której nie tylko automaty, ale wszystkie w ogóle naturalne i sztuczne moce są zupełnie bezsilne.
Al całą drogę liczył, a Pola precyzyjnie prowadziła statek podawanym przez niego kursem. Wszystko skończyło się szałem radości, kiedy dzieci wróciły do swych rodziców. Oni także wysnuli z podróży swych pociech tezę osobliwie przypominającą naukę starego komputera — o znaczeniu połączenia twórczej myśli i praktyki. Ostatecznie, kto widział przygodowy serial dla młodzieży bez odrobiny dydaktyzmu? Tak wygląda historia patentowanego mieszczucha, Ziemianina, nie wyściubia-jącego nosa z zapisów teorii naukowych, i dzielnej obywatelki kosmosu. Pozostanie tylko jeszcze wyprawić ekspedycję na kometę zajętą przez automaty. Może się przecież zdarzyć, że pozbawione towarzystwa Poli i Ala zechcą kiedyś porwać jakichś innych ludzi. Niech tam, zdradzę wam jeszcze — reżyser machnął ręką — że na czele tej wyprawy staną… No, kto? Tak jest! — wykrzyknął, nie czekając na odpowiedź. — Pola i Al! Tylko że to już zupełnie inna historia i druga część se rialu, jeśli ją kiedyś w ogóle nakręcimy. No, jak wam się podoba?
Lwizwis skończył i powiódł po obecnych triumfującym spojrzeniem. Darek rozpaczliwie szukał w myśli określenia, które zobrazowałoby jego bezgraniczny — nawet jeśli niezupełnie szczery — zachwyt, ale na szczęście wyręczył go kto inny. Za plecami chłopca rozległo się donośne klaskanie i znany mu doskonale głos zawołał:
— Brawo, reżyserze! Bomba! Pierwszy się popłaczę… Niech skonam, jeśli się nie popłaczę i nie zmuszę do płaczu wszystkich moich znajomych. A jakie będą recenzje!
— Kto to jest? — zagrzmiał strasznym głosem Lwizwis.
Darek przygryzł wargi. Oto i zameldowało się jego bóstwo opiekuńcze w całej swej okazałości. Zasłuchany nie zauważył nawet, kiedy Adam wszedł do sali.
— To mój stryj — odpowiedział skromnie.
— Dzień dobry — rzekł Adam, podchodząc żwawo do zebranych — bardzo mi przyjemnie. Nazywam się Adam Ryska. Jestem dziennikarzem, chwilowo na usługach rodziny. Oddelegowano mnie mianowicie do opieki nad tym zagubionym intelektualistą — tu klepnął Darka po ramieniu, tak że chłopiec aż przysiadł. — A widzi pan? — ucieszył się, spoglądając na Lwizwisa promiennym wzrokiem. — Bez mojej pomocy nawet na nogach nie ustoi.
— To pan jest tym reporterem — Lwizwis uśmiechnął się wreszcie i wyciągnął do Adama rękę na powitanie — który omal nie wysadził w powietrze księżyca Saturna, chcąc udowodnić, że miejscowa załoga nie przestrzega obowiązujących przepisów bezpieczeństwa? O ile się nie mylę, to ów dziennikarz Tevopresu, który wylądował jednoosobową łodzią podwodną w samym środku Antarktydy, przy czym poruszał się cały czas rufą do góry, aż przetopił dwukilometrową warstwę lodu, nazywał się także Ryska? A jeśli chodzi o reportaże z Wenus, których autor przesiedział pięć dni w termicznym batyskafie wewnątrz krateru wulkanu…
— Mogę pana zapewnić — Adam skrzywił się lekceważąco — że to był bardzo mały wulkan. Więc to ty jesteś naszą bohaterką? — zwrócił się z kolei do Soni. — Witaj, piękności! — Adam z szacunkiem i delikatnie ujął wiotką rączkę zjawiska.
Darek natężył słuch, ale spotkało go rozczarowanie,
— Pan będzie o nas pisał? — spytała złotowłosa obrzydliwie czułym tonem. — Bardzo mi roiło pana poznać. Nazywam się Sonia Lewis.
Tu nastąpił popisowy dyg, jakiego nie powstydziłaby się dworka starożytnego cesarza szczególnie wrażliwego na przepisy pałacowej etykiety.
— Postaram się — rzucił wesoło Adam, wyciągając rękę do milczącej opiekunki Soni.
I teraz nagle stało się coś dziwnego. Dłoń reportera zaczęła nagle zwalniać, zwalniać… Aż w końcu zawisis bezradnie w takiej odległości, jaka była absolutnie nieosiągalna dla dążącej na spotkanie kobiecej rączki.
„Aha — powiedział sobie w duchu Darek — zdaje się, że rodzina będzie miała nowy temat do. wieczornych telerozmówek”.
Na marginesie trzeba zaznaczyć, że najmłodszy brat ojca Darka był znany nie tylko ze swoich reporterskich osiągnięć. Nikt nie odmawiał mit uporu i śmiałości, z ubolewaniem godzi się jednak dodać, że świat znał również jego słabości. Przynajmniej niektóre.
— Barbara Lewis — padło wreszcie wypowie-dziane niskim, matowym głosem. — Zdaje się, że spotkał nas podobny los. Jestem ciotką Soni…
Dłoń Adama nie bez pewnego wahania podjęła przerwaną wędrówkę w stronę ciocinej rączki.
— Jak to: ciotką? — spytał niezbyt przytomnie stryj przyszłego gwiazdora. Kobieta uśmiechnęła się.
— A pan jest stryjem tego chłopca? Myślałam, że raczej starszym bratem.
— Ja natomiast byłem pewny, że mam przyjemność z młodszą siostrą Soni — pośpieszył z rewanżem Adam.
Nastała chwila ciszy, którą stryj i ciotka wykorzystali, by popatrzyć sobie przeciągle w oczy, po czym zgodnie wybuchnęli przyciszonym śmiechem. Pozostali jakby na to tylko czekali.
— Trzeba przyznać — zabrzmiał bas Lwizwisa — że jako opiekunowie nieletnich ani ta ciotka, ani ten stryj nie wzbudzają zbytniego zaufania. No cóż, będziemy sami mieć na oku ich wychowanków, co Grath?
Joe uśmiechnął się od ucha do ucha, przy czym jego twarz z podłużnej stała się przypłaszczona jak rozdeptana śliwka.
— Jestem Joe Grath — przedstawił się Adamowi. — Postaram się, żeby nasze pociechy zrobiły prawdziwą furorę.
„Nasze pociechy” wywarły na Darku jak najgorsze wrażenie. Postanowił sobie w duchu, że nie pominie żadnej okazji, aby jak najlepiej wywiązać się z roli „pocieszyciela” Gratha.
Na razie jednak skierował swoją uwagę pa kogoś innego. Teraz dopiero przyjrzał się uważniej ciotce Soni i stwierdził, że Barbara Lewis jest zupełnie młodą kobietą, w dodatku znacznie ładniejszą, niż wydała mu się na pierwszy rzut oka. A może wtedy zbyt był zaabsorbowany urodą jej siostrzenicy? Tak, doprawdy trudno mieć za złe Adamowi, że na chwilę stracił swoją sławną łatwość zawierania znajomości.
W tym momencie przyszła gwiazda przypomniała o sobie.
— Czy wszyscy się już poznali? — spytała zjadliwym dyszkantem. — Jeśli tak, to może przystąpimy do pracy. Boli mnie głowa, a chciałabym być w formie, kiedy wreszcie zaczniemy coś robić.
Darek natychmiast odwrócił wzrok od Barbary, by zająć się obserwacją twarzy Adama. Była to decyzja ze wszech miar słuszna.
Oblicze reportera przeszło bowiem nader interesujące przeobrażenia. Najpierw odmalowało się na nim najczystsze osłupienie, następnie coś w rodzaju panicznego popłochu, a wreszcie gorzkie rozczarowanie, dopiero po dłuższej chwili rozjaśnione iskierką rozbawienia. Chłopiec zauważył też, że je-go stryj i ciotka Soni wymienili szybkie spojrzenia, przy czym uśmiech na twarzy kobiety wyrażał bezsilną rezygnację.
Читать дальше