— Oboje — Lwizwis omiótł spojrzeniem Sonię i Darka — nakręciliście już początkowe sceny filmu, które zresztą nie mają większego znaczenia. Naprawdę historia zaczyna się tutaj, od waszego spotkania, i dlatego dopiero tutaj ja sam zaczynam z wami pracować. Znacie tylko ogólne,zarysy scenariusza oraz te początkowe sceny, które już nakręciliście. Nie zawadzi, jeśli wam przypomnę, kim w filmie jesteście i kogo będziecie grać. Potem dostaniecie taśmy z rolami i będziecie się ich musieli nauczyć. A teraz słuchajcie…
Chłopiec nazywał się Al i miał zadatki na uczonego. Interesował się cybernetyką, biomatematyką i pokrewnymi dziedzinami wiedzy. Interesował się tylko tym. Sport, góry, pod którymi mieszkał, jeziora, wszystko to mogło dla niego nie istnieć. Jego rodzice byli naukowcami, w domu panowała atmosfera ciszy i skupienia. A był to piękny dom położony nad ciemnozieloną odnogą fiordu. Wprost z wody wyrastały majestatyczne skały porosłe mchem. Al był jedynakiem. Pewnego dnia jego ojcu wypadło sprawdzić jakieś obliczenia na stacji orbitalnej w rejonie Saturna. Postanowił zabrać chłopca z sobą, żeby pokazać mu, jak wygląda praca uczonych poza Ziemią, a także wyposażenie kosmicznych obiektów. Była to pierwsza podróż Ala poza strefę Księżyca.
W bazie na księżycu Saturna przebywała wtedy dziewczyna. Miała na imię Pola, liczyła sobie, podobnie jak chłopiec, piętnaście wiosen, a różniła się od niego głównie tym, że dotąd w ogóle nie widziała z bliska Ziemi. Wychowywała się na zagubionych w przestrzeni stacjach i w zamkniętych pod pancernymi kopułami osiedlach, na martwych, pozbawionych powietrza planetach. Od najmłodszych lat poznała niebezpieczeństwa kosmosu i nauczyła się ich unikać. Umiała obsługiwać najbardziej skomplikowane urządzenia i pilotować rakiety bliskiego, a także średniego zasięgu. Słowem — prawdziwa córka ery kosmicznej.
Al i Pola spotkali się w chwili, gdy nieliczną załogę stacji postawiono w stan alarmu. Spoza układu słonecznego, zza obszarów, do których zapuszczają się najdalsze komety, przybywał jakiś nierozpoznany obiekt. Mógł to być szczególnie wielki meteor pozaukładowy, ale mógł to być równie dobrze sztuczny twór zbudowany przez obcą cywilizację kosmiczną. Zanosiło się więc na pierwsze w dziejach spotkanie z przedstawicielami innej gwiezdnej rasy. Nikt nie wiedział, czego ewentualni przybysze szukają w naszym układzie, czy mają pokojowe zamiary i jak się zachowają. Dlatego uczeni otrzymali z Ziemi polecenie powitania tajemniczego gościa na granicy naszego układu, w rejonie Transplutona. Polecieli wszyscy. Na stacji pozostała tylko Pola oraz zupełnie zielony Ziemianin, Al. Jego ojciec musiał zabrać się wraz z tamtymi. Było ich i tak bardzo niewielu.
Oczywiście, dzieciom pozostawiono automaty. Były to bardzo skomplikowane twory, w znacznej mierze samodzielne. Nawet nieco zbyt samodzielne, jak wkrótce miało się okazać.
Najpierw zamilkło radio. W pewnej chwili, niby nożem uciął, urwała się łączność między naukowca mi, którzy wyruszyli na spotkanie owego meteoru czy, jak chcieli inni, obcego pojazdu, a bazą. I nie tylko bazą, lecz także Ziemią i wszystkimi jej stacjami nasłuchowymi. Nikt nie wiedział, co się stało, wszyscy jednak zgodzili się z tym, że ludziom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Wtedy Pola przygotowała do drogi największy z pozostałych w bazie statków, a ściślej mówiąc, na jej polecenie przygotowały go automaty. Te ostatnie, rzecz jasna, także znalazły się w komplecie na pokładzie. Przy komputerze obliczającym tor lotu i odległości usiadł Al, po czym wystartowali. Oczywiście, z nikim się nie porozumieli w tej sprawie, zadecydowali sami. Była to rzeczywiście jedyna możliwa do zorganizowania ekspedycja ratunkowa, zdolna w stosunkowo krótkim czasie dotrzeć do zaginionych. Inne stacje z załogami znajdowały się znacznie dalej.
Początkowo lot przebiegał pomyślnie, chociaż zaraz pierwszego dnia doszło do starcia między dziećmi. Al upierał się przy swoich rachunkach prawdopodobieństwa, a Pola przyjmowała je do wiadomości lub nie, w zależności od tego, co mówiła jej nabyta w ciągu wielu lat praktyka. Niebawem jednak i praktyka, i teoria okazały się równie bezsilne. Do głosu doszły bowiem automaty. Kiedy Pola i Al zorientowali się, że już nie oni kierują statkiem, na zmianę kursu było za późno. Kilka dni później statek wylądował na jednej z komet, gdzie automaty natychmiast zbudowały ogromną stację — ze sztuczną atmosferą, przetwórniami żywności, siłowniami, słowem, ze wszystkim, co mogło przydać się człowiekowi, a co im samym było całkowicie zbędne. Maszyny przecież nie jedzą i nie oddychają. Ale te automaty czuły. Uczeni najwidoczniej „przedobrzyli” przy ich zaprogramowaniu. Dlatego postanowiły założyć własne państwo. Dlatego także zapewniły sobie towarzystwo żywych ludzi. Wyjaśniło się teraz, że to same automaty, uknuwszy spisek, nadały sygnały o rzekomym zbliżaniu się obcego obiektu. One także przerwały łączność między statkiem uczonych a resztą świata. Same oznajmiły o tym dzieciom zaraz po wylądowaniu, nie chcąc, aby ludzie smucili się wśród nich, aby martwili się o los rodziców i innych członków pierwszej ekspedycji. A zaraz potem ogłosiły Polę i Ala swoimi bóstwami i opiekunami, urządziły im wspaniałe apartamenty, zaczęły wznosić pomniki i świadczyć najrozmaitsze krępujące uprzejmości. Każde życzenie dzieci miało być natychmiast spełnione. Spełnia się przecież życzenia bóstw opiekuńczych. Posłuszeństwo automatów kończyło się jednak w punkcie, w którym rozkazy dzieci zaczynały zmierzać do nawiązania łączności ze-światem ludzi, nie mówiąc już o powrocie do tego świata. A ludzie byli bezsilni. Podopieczni Po-li i Ala raz tylko nawiązali łączność z nimi i wtedy zapowiedzieli, że przy pierwszej próbie odbicia dzieci wysadzą w powietrze całą zbudowaną przez siebie stację wraz z jej żywą i martwą zawartością.
Automaty zorientowały się szybko, że Al jest lepszym teoretykiem, a Pola ma więcej wiadomości przydatnych w codziennym życiu nowego państwa zagubionego w przestrzeniach kosmosu. Nazwali więc Ala „Bóstwem Białkowej Myśli”, a Polę „Opiekunką Robotów”. Zbudowali im dwa pomieszczenia, tak że od tej chwili dzieci mieszkały oso bno. Byłoby to doprawdy wspaniałe życie, gdyby nie… Ale co tu mówić. Wiadomo. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Wreszcie Pola znalazła sposób, by nowo mianowane bóstwa mogły się potajemnie ze sobą kontaktować, a w jakiś czas potem Al zażądał od poddanych, by nowe państwo urządzało co roku Wielkie Święto Pojednania Białkowej Myśli i Roboty. W tym celu automaty miały zbudować specjalny pałac, jakoby na wzór starożytnych indyjskich świątyń. Na rysunkach i szkicach, które Al przekazał automatom, ten pałac był podejrzanie podobny do rakiety dalekiego zasięgu. Nie wzbudziło to podejrzeń automatów. One nie znały przecież konstrukcji, które swoją budową nie przypominałyby stacji satelitarnych bądź gwiazdolotów. Postawiły więc pałac ściśle według planów Ala.
W dzień Święta Pojednania, w obliczu setek zgromadzonych automatów, Pola i Al weszli z wielką pompą do świątyni. W ten sposób dzieci znalazły się w statku, który mógł ich unieść ku wolności. Z jednym małym zastrzeżeniem. W normalnej rakiecie kosmicznej aż roi się od automatów, poczynając od głównego komputera, a kończąc na aparatach nadzorujących pracę silników, zużycie paliwa, wymianę powietrza i tak dalej. Tymczasem w statku-świątyni nie było ani jednego urządzenia automatycznego. Czemu? No cóż, aż tak naiwni ci poddani Poli i Ala znowu nie byli. Poza tym któryż z nich chciałby pracować w tak uroczystym dniu?
Читать дальше