Po namyśle ulokował słomianą maskotkę na niewielkiej półce umieszczonej pod ekranem zastępującym okno. Ekran był ciemny, zapewne należało przycisnąć któryś z guziczków w tym małym pulpicie, żeby go uruchomić. Ale Darkowi nie zależało teraz na widoku nieba. Z rozkoszą wsadził głowę pod strumień zimnej wody. Umywalka była mała i pod nogami chłopca utworzyły się po chwili spore kałuże, które jednak zaraz potem zniknęły. Darek sięgnął do szafki po czystą koszulę i w tym momencie jego wzrok padł na półkę pod ekranem. Znieruchomiał. Półka była pusta. Po słomianym koguciku nie pozostało nawet śladu.
Chłopiec pośpiesznie naciągnął koszulę i zaczął. gorączkowo rozglądać się wokół siebie. Ale pamiętał przecież doskonale, gdzie umieścił drogocenną pamiątkę. Zajrzał jednak pod półkę, przeszukał podłogę za fotelem, z gasnącą nadzieją szperał po wszystkich zakamarkach, aż wreszcie wyprostował-się i stanął na środku kabiny, wodząc dookoła ogłupiałym wzrokiem. Tkwił tak nieruchomo przez jakiś czas, po czym nagle wydał zdławiony okrzyk i rzucił się w stronę drzwi.
Korytarz, jak okiem sięgnąć, świecił pustką. Żeby to jeszcze „świecił”. Gdyby nie jakaś jedna niemrawa lampka w głębi i druga — wskazująca wejście do pracowni projektantów zamienionej w atelier, panowałyby w nim zgoła egipskie ciemności.
W sali także było mroczno i nieprzytulnie. Zamiast dekoracji przedstawiającej przepyszne wnętrze filmowej stacji kosmicznej czerniały gołe ściany. Wygaszone projektory i kamery tkwiły na swoich statywach jak niesamowite trójnogie straszydła. Automatów pomocniczych albo nie było, albo także ukryły się w ciemnościach. Ludzie rozeszli się, każdy w swoją stronę. Krótko mówiąc, nie było nikogo, kto mógłby pośpieszyć chłopcu z pomocą, a przynajmniej wyjaśnić zagadkę znikających przedmiotów.
Darek wrócił na korytarz i przystanął pod drzwiami pań Lewis. Z ich kabiny nie dochodziły jednak najcichsze bodaj odgłosy. Nie medytował więc tutaj długo, tylko ruszył dalej. Minął jakąś półokrągłą wnękę, zupełnie pustą, i dotarł do miejsca, z którego odbiegała w bok wąska odnoga korytarza. Ta odnoga przypominała trochę sztolnię w starej marsjańskiej kopalni, którą chłopiec zwiedzał kiedyś w czasie wakacji. Przystanął, pomyślał chwilę, po czym postanowił spróbować szczęścia w tym ciemnym przejściu, tak podobnym do górniczej pochylni.
Okazało się, że była to naprawdę pochylnia — po paru metrach podłoga pod nogami chłopca za-częła się gwałtownie obniżać. Zaraz potem uczuł miękkie, ale potężne uderzenie, niewidzialna siła uniosła go nagle do góry i ani się obejrzał, jak stał z powrotem w korytarzu. Mimo woli zlustrował się od stóp do głowy szukając śladów, które by na jego ubraniu lub ciele zostawiło to coś, co w tak osobliwy sposób wyprosiło go z pochylni. Nie znalazł żadnych, wobec czego spróbował ponownie zagłębić się w tunelu. Z tym samym skutkiem.
— Nie tędy droga — mruknął pod nosem. Posłał nieżyczliwe spojrzenie w głąb ciemnej odnogi i odwrócił się. Zerknął w prawo, w lewo i bezradnie wzruszył ramionami. Przyszło mu na myśl, czy nie narobić po prostu wrzasku, by zwabić w to miejsce Adama albo kogokolwiek innego, ale przypomniał sobie o spoczywających w pobliskiej kabinie paniach Lewis i natychmiast zamknął usta. Gdyby tak trafić do windy! Darek wiedział, że w ścianach korytarza muszą być ukryte wejścia eto dźwigów, które wyniosłyby go na inne, może bardziej ludne poziomy stacji. Ba, ale jak je znaleźć?! W każdym obiekcie pozaziemskim windy osobowe przywoływało się inaczej. Najczęściej reagowały na znane miejscowej załodze hasło. Nie, nic z tego. Pozostaje jedna jedyna droga. Ta, która prowadzi prosto, w głąb korytarza.
Doszedłszy do tego wniosku, Darek nie zwlekał ani chwili, tylko energicznie ruszył przed siebie. Niebawem przekroczył wysoki próg, który był właściwie częścią stalowej szyny, jakby czegoś w rodzaju grodzi opasującej w tym miejscu korytarz. Zaraz za tym progiem korytarz zaczął się zwężać. Zrobiło się ciasno i ciemno, ale przynajmniej można było iść nadal, nie narażając się na spotkanie z wypychającą od dołu niewidzialną łapą.
Chłopiec przebył zamaszystym krokiem jeszcze kilka metrów, po czym otoczyły go już zupełne ciemności. Nie chcąc zaryć nosem w ścianę, zatrzymał się. Już miał zawrócić, osądziwszy, że tutaj na pewno nie znajdzie pomocy, gdy nagle wydało mu się, że gdzieś przed nim, w mroku, zabrzmiał jakiś dziwny odgłos. Wstrzymał na moment oddech.
Odgłos powtórzył się. W głębi, jakby za ścianą, coś lub ktoś wydawało przytłumiony, metaliczny dźwięk. Bardzo ostrożnie Darek ruszył w stronę źródła owego dźwięku.
Nagle znów stanął. Korytarz skręcał w lewo, wpadając do prostokątnego pomieszczenia. Były tutaj jakieś drzwi, widoczne dzięki temu, że ktoś pozostawił je uchylone i przez szparę sączyła się smużka nikłego światła.
Za drzwiami znowu coś stuknęło. Chłopiec już chciał zawołać, żeby uprzedzić kogoś, kto był w środku, o swojej obecności, ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało. Ten mrok, dziwny korytarzyk zamykający mieszkalną część kosmicznej stacji, te odgłosy, w których nie było nic ludzkiego…
Na palcach podszedł do drzwi i przytknął do szpary oko.
Darek, obywatel Ganimeda, piętnastoletni mężczyzna z gatunku rozumnych istot gospodarujących w układzie słonecznym, nie tracił zimnej krwi z byle powodu. Tym razem powód był. Jeśli chłopiec mimo wszystko nie pisnął nawet, chociaż wszystkie włosy stanęły mu dęba na głowie, nie należy tego przypisywać wyżej wzmiankowej umiejętności zachowania zimnej krwi. Prawda wygląda tak, że Darka najzwyczajniej w świecie zamurowało.
Pośrodku wąskiego wycinka wnętrza, widocznego przez szparę w drzwiach, siedział rozparty w fotelu… trup.
Chłopiec przestał oddychać i na moment zamknął oko, jakby w nadziei, że zanim ponownie je otworzy, ten człowiek ożyje. Niestety, nic podobnego się nie stało. Ciało mężczyzny, bo to był mężczy zna, nadal spoczywało bezwładnie w rozłożonym do połowy, lotniczym fotelu.
Jego twarz była sinobiała. Na głowie miał jakąś zaokrągloną.siatkę, niby upleciony z drucików kask. Od tej siatki odbiegały cienkie nitki pajęczych przewodów dążąc zapewne ku niewidocznym przez szparę aparatom. Może ten człowiek jest poddawany jakiemuś zabiegowi chirurgicznemu? Ale ta trupia twarz… No i to miejsce, ostatnie miejsce, jakie mógłby sobie wybrać lekarz dla przeprowadzenia operacji. Nie ma co się łudzić. Mężczyzna nie żył.
Nie był już najmłodszy, nie był jednak także staruszkiem. Mógł mieć najwyżej siedemdziesiąt lat. Wiek, w którym nie myśli się jeszcze o emeryturze. Wiek, w którym ludzie nie umierają… Chyba że na skutek tragicznej katastrofy, jak ojciec Darka. Do tego ten kask i przewody…. Nie, w całej niesamowitej scenerii tego wnętrza czaiła się jakaś ponura i groźna tajemnica.
Stanowczo lepiej będzie, jeśli się po cichu wycofa i pobiegnie poszukać Adama.
Decyzja była słuszna, nie została jednak wprowadzona w czyn. Raptem bowiem wewnątrz komórki ponownie rozległ się jakiś suchy trzask, po czym w polu widzenia chłopca mignęła wysoka sylwetka. Ten drugi człowiek był niewątpliwie żywy. Ale co w takim razie robił tam… z tym nieboszczykiem.
Żywy zasłonił sobą na mgnienie oka fotel. Następnie cofnął się i stanął tak, że Darek mógł ujrzeć jego twarz. Ta twarz była mu znana. Od niedawna wprawdzie, bo od godziny… może dwóch. Ale od pierwszej chwili nie wzbudziła w chłopcu zaufania.
Читать дальше