— Ładna historia — mruknął ponuro. — Co, u licha, mogło się z nimi stać?
Granatowy ożywił się nagle. Spojrzał na Darka, jakby właśnie odkrył, że temu wyrosło trzecie ucho.
— Słuchaj — odezwał się z podejrzanym entuzjazmem — a może to ty jesteś tym gwiazdorem, który będzie grał główną rolę?
Darek w ułamku sekundy przestał się interesować lamentami kierownika produkcji.
— Nic nie wiemo żadnym gwiazdorze — odpowiedział sucho.
Miał nadzieję, że na tym się skończy, nie przewidział jednak, że akurat w tym momencie Adam ukończy swój taniec wokół anielicy i uzna za stosowne skierować uwagę na Darka. Dotarły do niego ostatnie słowa chłopca i skwitował je okrzykiem zdumienia.
— Kto tu nie słyszał o sławnym gwiazdorze?! — zawołał z udanym oburzeniem. — Macie przed sobą — skłonił się błękitnej i granatowemu, wskazując na bratanka — pana Darka Ryskę, królewicza, a w przyszłości króla ekranów.
Królewicz syknął, jakby mu ktoś nalał wrzątku za kołnierz.
— Czy pani Barbara — spytał, dobitnie akcentując słowa — zrezygnowała już z twojej opieki, drogi stryju?
,Adam natychmiast poszybował wzrokiem nad głową chłopca w stronę, z której w sekundę póz-, niej dobiegł jadowity, a równocześnie dziwnie udręczony głosik:
— Głowa mi pęka. Powinni lepiej się zastanowić, zanim każą ludziom wkładać te łachy i biegać w nich po schodach. Chodźmy stąd, bo jutro będę do niczego.
— Zobaczysz, kochanie — zabrzmiał bas Lwizwi-sa, który uwolnił się w końcu od Werwusa i podszedł do Soni — że wszystko będzie dobrze. Wyglądasz jak bóstwo.
— Jak dwa bóstwa — poprawił Bo. Darek drgnął mimo woli. Głos kamerzysty brzmiał wprawdzie niemal normalnie, ale tego „niemal” wystarczyło, aby chłopcu stanęło przed oczami wszystko, co ujrzał w komórce przy końcu korytarza. Spojrzał ponuro na Bo i zamyślił się.
Tak się jednak tego feralnego dnia składało, że ilekroć próbował się nad czymś poważnie zastanowić, tyle razy ktoś lub coś stawało mu na przeszkodzie. Teraz w roli owej przeszkody wystąpił granatowy.
— Zdaje się — powiedział tonem nagany — że mamy tu kogoś, kto odciąga uwagę tłumów od naszego królewicza.
— Na to wygląda — zgodziła się błękitna. — To pewnie twoja partnerka?… — musnęła Darka przelotnym spojrzeniem.
— Tak — burknął krótko chłopiec.
— On jest zazdrosny. — stwierdził granatowy, błyskając swoimi olśniewającymi zębami.
— Wszyscy prawdziwi artyści są zazdrośni — pouczyła go błękitna.
— Ładna — oświadczył jej brat. — Nawet bardzo.
— Bardzo — przytaknęła czarnula. — Mogłabym mieć jej zdjęcie w jadalni. Nie musiałabym słodzić herbaty. Od cukru się tyje.
— Nie wiem, kto teraz jest zazdrosny — zauważył rzeczowo granatowy. — Zresztą, on też jest ładny — wskazał brodą Darka, nie przestając jednak wpatrywać się w Sonię. Widać było, że złotowłosa wywarła na nim duże wrażenie.
— On? Czy ja wiem… — zanuciła z powątpiewaniem jego siostrzyczka. — Ma piegi — odkryła nagle.
— W każdym razie będziemy musieli obejrzeć ten film — mruknął granatowy tonem wytrawnego krytyka obiecującego sobie niewysłowione rozkosze przed wieczornym widowiskiem, które ma zrobić generalną klapę.
Darek demonstracyjnie odwrócił się na pięcie, Skierował wzrok w stronę, gdzie spodziewał się ujrzeć Adama, ale ujrzał coś zupełnie innego. Coś, co sprawiło, że natychmiast zapomniał o złośliwościach miejscowego rodzeństwa i fochach swojej partnerki. Coś, od czego dosłownie i gruntownie zamurowało mu dech w piersiach.
Ten spóźnialski, zielony, był już bez kasku. Jego twarz… jego twarz…
— Proszę, żeby pan Mykeskes pozostał w dyspozytorni — powiedział w tym momencie przez głośniki mężczyzna w białym skafandrze.
Darkowi wydało się to wszystko jakimś upiór-nym snem. Ale to nie był sen…
Chwilę stał jeszcze jak skamieniały, po czym rzucił się na oślep przed siebie. Dopadł Bo Ytterby'ego, kiedy ten stawiał już nogę na pierwszym stopniu schodów, i chwycił go kurczowo za ramię.
— Bo — wykrztusił — t o j e s t ten trup! Kamerzysta zatrzymał się jak wryty. Jego oczy błyskawicznie przebyły drogę od Darka do zielonego i z powrotem. Następnie odszukały Joego Gratha, który był zajęty rozmową z Lwizwisem.
— Tsss… — twarz Bo stała się biała jak kreda. — Ani słowa!
— Ale… ale… — wyjąkał chłopiec.
— Nie teraz — syknął Bo. — Potem!
— To jest ten człowiek! — powtórzył nieprzytomnie Darek. — Ten, który tam siedział… nieżywy.
Bo wyprostował się z trudem i głęboko odetchnął.
— Wyjaśnię ci — powiedział zachrypniętym głosem. — Ale na razie pamiętaj, ani słowa, bardzo cię proszę.
— Czy mi się zdawało, czy mówiłeś o jakimś trupie? — Mammea podszedł tak cicho, że kiedy się odezwał, chłopiec aż podskoczył. — Czyżby ktoś zginął? A może zauważyłeś coś niezwykłego zanim spotkaliśmy się wtedy w końcu korytarza? Pamiętasz? Kiedy szukałeś swojego kogucika? Nie odpowiedziałeś mi wówczas — przypomniał z łagodnym wyrzutem, jego oczy patrzyły jednak twardo i badawczo.
Darek poczuł, że Bo zadrżał, zdjął więc rękę z jego ramienia, odstąpił o krok i, starając się panować nad głosem, oświadczył:
— Nie wiem, o czym pan mówi. Trup? Jaki trup? A teraz panowie wybaczą, muszę koniecznie porozmawiać z moim stryjem.
Nie czekając na odpowiedź, zbiegł kilkanaście stopni, po czym zatrzymał się i spojrzał w porę.
Przewieszone nad poręczą bielały tam dwie twarze, z których jedna była nierównie bledsza, druga natomiast odcinała się jaskrawo od wiśniowego skafandra. Miał wielką ochotę dodać otuchy Bo, zapewnić, że może liczyć na jego, Darka, dyskrecję. Nie mógł jednak tego zrobić, żeby nie wzbudzić podejrzeń Mammei, nie skierować jego uwagi na osobę kamerzysty. Skinął więc tylko lekko głową i ponownie zaczął zbiegać w dół, przeskakując po trzy stopnie.
Dogonił Adama, który szedł za paniami Lewis. Nie, nie powie wszystkiego. Ani o operatorze, ani o Mammei, ani też o tym, że Bo przyjął zmartwychwstanie nieboszczyka jako rzecz najnaturalniejszą pod słońcem. Porozmawiać z Adamem musi jednak koniecznie. Trzeba się tylko postarać, żeby stryj tym razem trafił do właściwej kabiny. Niech pozwoli trochę odpocząć złotowłosej i jej nadobnej opiekunce.
— Słuchaj — powiedział półgłosem do Adama — muszę z tobą porozmawiać. Ważne!
To: „ważne”, było hasłem, którego reporter, trzeba mu to przyznać, nie zlekceważył jeszcze nigdy. Także i tym razem spojrzał bystro na chłopca i krótko skinął głową.
— Dobra — mruknął. — Idziemy.
„Kiedy trzeba, potrafi być naprawdę równym facetem” — pomyślał Darek. Na przykład teraz. Kto inny zaraz zacząłby wypytywać: co, kiedy, gdzie i tak dalej. Adamowi wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że chodzi o cośi co musi zostać powiedziane, kiedy będą sami.
— Swoją drogą — mruknął po chwili „równy facet”, bardziej do siebie niż do chłopca — chciałbym wiedzieć, co takiego stało się temu zielonemu, że zszedł z posterunku. To chyba pierwszy tego rodzaju wypadek w całej historii podboju kosmosu, Chłopiec aż przysiadł.
— Komu? — spytał nie swoim głosem, Adam spojrzał na niego zdumiony.
— Powiedziałem: zielonemu, bo miał na sobie zielony skafander. Pewnie go nie zauważyłeś. Przyszedł ostatni.
Ostatni przyszedł trup.
Читать дальше