Miał też nadzieję, że gdy obcy lekarz oswoi się z różnorodnością przebywających w Szpitalu istot, zgodzi się na zdjęcie ze swojego umysłu hipnozapisu, dzięki któremu personel szpitalny wiedziałby, jak postępować z pacjentem. Niewykluczone przecież, że trafi kiedyś do nich inny przedstawiciel tego samego gatunku.
* * *
— Proszę się przedstawić. Goście, personel czy pacjenci? Jakich gatunków? — spytał dyżurny z izby przyjęć Szpitala kilka minut po tym, jak statek wyszedł z nadprzestrzeni. Sam Szpital był ciągle tylko jasnym punktem jaśniejącym na tle ciemniejszych od niego ogników gwiazd. — Jeśli obrażenia, zaburzenia umysłowe albo brak odpowiedniej wiedzy nie pozwalają wam określić precyzyjnie swoich typów fizjologicznych, proszę o kontakt na wizji — dodał beznamiętnym, wygenerowanym przez autotranslator głosem.
Conway spojrzał na kapitana, który opuścił nieco kąciki oczu i uniósł brew, dając znak, że najlepiej będzie, jeśli konwersację podejmie teraz ktoś biegły w medycznej terminologii.
— Tutaj statek szpitalny Rhabwar, mówi starszy lekarz Conway. Na pokładzie obecny personel oraz jeden pacjent, wszyscy ciepłokrwiści tlenodyszni. Klasyfikacja załogi: ziemski typ DBDG, cinrussański GLNO i kelgiański DBLF. Pacjent to DBPK, miejsce pochodzenia nieznane. Jego obrażenia wymagają pilnej…
— Czekaliśmy na was, Rhabwar. Jesteście na liście jednostek z pierwszeństwem cumowania — przerwał mu recepcjonista. — Proszę o podejście zgodnie z procedurą drugą, wariant czerwony. Zapalamy dla was światła, znak czerwony, żółty, czerwony przy śluzie numer pięć…
— Ale piątka jest… — zaczął Conway.
— Owszem, jest głównym wejściem dla skrzelodysznych AUGL, jednak leży blisko izolatki przygotowanej dla waszego pacjenta. Normalnie skierowałbym was do równie bliskiej trójki, ale obecnie zajęta jest przez ponad dwudziestu Hudlarian z ciężkimi obrażeniami. Doszło do jakiejś katastrofy budowlanej podczas montowania melfiańskich orbitalnych zakładów produkcyjnych. Nie znam szczegółów, dostałem tylko dane kliniczne, a z nich wynika, że większość pacjentów to ofiary skażenia radioaktywnego. Thornnastor nie wiedział wprawdzie, kogo i czy w ogóle kogoś przywieziecie, ale uznał, że lepiej będzie nie narażać waszych pacjentów nawet na szczątkowe promieniowanie, które utrzymuje się teraz w trójce. Za ile was oczekiwać?
Conway spojrzał pytająco na Fletchera.
— Dwie godziny szesnaście minut.
To powinno dać im dość czasu na ulokowanie pacjentki na noszach ciśnieniowych. Wyposażone we własny układ podtrzymywania życia pozwalały na bezpieczny transport tak w próżni, jak w wodzie i rozmaitych zabójczych atmosferach. Medycy z Rhabwara mogli towarzyszyć chorej ubrani w lekkie skafandry ochronne. Powinni także zdążyć z przekazaniem Thornnastorowi wstępnych wyników badań pacjentki i danych uzyskanych podczas sekcji zwłok. Szef patologii zażąda zapewne, by jak najszybciej przetransportowano ciała na jego oddział w celu przeprowadzenia dalszych badań, które dałyby pełny obraz anatomii i metabolizmu tych istot. Conway przekazał uszanowanie od kapitana i spytał, kto będzie czekał przy piątce na medyczny personel Rhabwara.
Dyżurny z izby przyjęć wydał szereg krótkich, nieprzetłumaczalnych dźwięków, które były zapewne wynikiem czegoś na kształt jąkania się, i powiedział:
— Przykro mi, doktorze, ale na moim grafiku załoga Rhabwara widnieje jako wciąż objęta kwarantanną. Nikt z was nie zostanie wpuszczony na teren Szpitala. Pan może towarzyszyć pacjentowi pod warunkiem, że nie rozszczelni pan kombinezonu. Pomoc całego zespołu nie będzie konieczna. Przebieg badań i leczenia będziemy transmitować na kanale edukacyjnym, tak że możecie wszystko obserwować, a w razie potrzeby służyć radą.
— Dziękuję — odparł Conway z sarkazmem, który niestety zginął w automatycznym tłumaczeniu.
— Do usług, doktorze. A teraz chciałbym porozmawiać z waszym łącznościowcem. Diagnostyk Thornnastor poprosił o bezpośredni kontakt z panią patolog Murchison i z panem. Chce poznać wstępną diagnozę i skonsultować kilka spraw…
Trochę ponad dwie godziny później Thornnastor wiedział już tyle samo co oni, a nosze z pacjentką znalazły się w przestronnym niczym hangar przedsionku śluzy numer pięć. Podczas ostrożnego transportu dołączył do nich także Prilicla. Miał czuwać nad stanem pacjenta. Władze Szpitala przyznały, aczkolwiek niechętnie, że mały pająkowaty zapewne nie może przenieść wirusa, który powalił załogę Rhabwara, a ponadto był obecnie jedynym w Szpitalu wykwalifikowanym empatą.
Ekipa techniczna, sami Ziemianie w lekkich kombinezonach z hełmami, pasami i butami pomalowanymi na fluorescencyjny błękit, szybko wciągnęła nosze do śluzy. Zewnętrzne drzwi zatrzasnęły się ciężko i pomieszczenie zaczęło napełniać się wodą. Z początku wrzała i parowała w próżni, lecz widoczność wkrótce się poprawiła i Conway zobaczył, jak zespół wprowadza nosze w zielonkawe głębie oddziału skrzelodysznych Chalderescolan.
Pomyślał, że to całkiem dobrze, iż pacjentka jest ciągle nieprzytomna. Wyposażeni w liczne wyrostki, wiecznie ruchliwi Chalderescolanie podpłynęli zaciekawieni do noszy. Dla nich było to coś nowego, miłe urozmaicenie pośród szpitalnej rutyny.
Oddział przypominał olbrzymią podwodną jaskinię. Udekorowano ją wedle gustu pacjentów sztucznymi roślinami, wśród których znalazły się również gatunki niewątpliwie drapieżne. Nie było to typowe otoczenie bardzo cywilizowanych i rozwiniętych technicznie Chalderescolan, ale ich odpowiednik „łona natury”. Zakątka, w którym młode i zdrowe osobniki chętnie spędzały wakacje. Jak stwierdził O’Mara, który w takich sprawach mylił się nadzwyczaj rzadko, typowo pierwotne otoczenie to czynnik sprzyjający zdrowieniu. Niemniej nawet Conway, który świetnie wiedział o co chodzi, czuł się tu trochę nieswojo.
Przyniesiona przez nich pacjentka, której język nie został jeszcze wprowadzony do szpitalnego autotranslatora, całkiem nie wiedziałaby już, co myśleć. Szczególnie gdyby ujrzała nagle nad sobą wielkich AUGL.
Mieszkańcy planety Chalderescol wyglądali jak długie na czterdzieści stóp krokodyle. Od przerośniętych paszcz aż po sam ogon okrywał ich pancerz z płyt kostnych, a pośrodku korpusu wyrastała obręcz ruchliwych macek. Nawet w obecności wyciszającego emocjonalnie Prilicli pacjentka mogłaby przeżyć szok, ujrzawszy przed sobą paszczę potwora, który podpłynął na kilka metrów, aby spojrzeć ze współczuciem na nowego chorego.
Prilicla płynął przodem: mały, owadzi kształt zamknięty w srebrzystej bańce skafandra. Co chwila wzdrygał się, odbierając emocjonalne bodźce od pobliskich istot. Nieźle już znający pająkowatego Conway wiedział, że nie chodzi o ranną ani o ciekawskich AUGL, ale o ekipę techniczną manewrującą noszami pośród legowisk, wyposażenia i sztucznych roślin. Urządzenia chłodzące skafandrów nie sprawdzały się najlepiej w ciepłym środowisku oddziału, a wysiłek fizyczny pogarszał samopoczucie.
Przewidziana dla pacjentki izolatka została urządzona na byłym oddziale wstępnego leczenia ciepłokrwistych tlenodysznych, który przeniesiony został na poziom trzydziesty i tam rozbudowany. W pustym obecnie pomieszczeniu zamierzano urządzić dodatkową salę operacyjną dla AUGL, jednak sekcja remontowa miała ostatnio wiele innych zajęć i wciąż stanowiło ono wyspę powietrza i światła pośród odmętów wodnego oddziału. Pośrodku wznosił się stół, którego blat można było dopasować do ciał przedstawicieli wielu rozmaitych gatunków. Mógł służyć zarówno do diagnostyki, jak i do operacji, a w razie potrzeby można go było przekształcić w łóżko. Pod przeciwległymi ścianami stały podobnie uniwersalne moduły pomocne w intensywnej opiece medycznej i podtrzymywaniu funkcji życiowych pacjentów, o których brakło jeszcze pełnej wiedzy.
Читать дальше