Nawet w takiej chwili Murchison była przede wszystkim klinicystą.
— Niemożliwe, a jednak… — podjął Conway. Podkręcił głośność zewnętrznego głośnika skafandra. — Mówi starszy lekarz Conway! — rzucił ostrym tonem. — Proszę posłuchać! Ekipa techniczna natychmiast uszczelni hełmy. Dowódca ekipy ogłosi alarm chemiczno-biologiczny, najwyższy stopień zagrożenia. Wszyscy odsuną się od pacjentki… — Kto żyw już teraz starał się znaleźć jak najdalej od stołu operacyjnego, i to z gorliwością graniczącą z paniką. — Kto nosił cały czas ubiór ochronny, niech odejdzie na bok. Tlenodyszni bez masek schronią się pod namiot noszy, ilu tylko się zmieści. Pozostali niech poszukają masek i podłączą się do źródeł tlenu przy ciągach wentylacyjnych. To chyba jakaś infekcja rozprzestrzeniająca się drogą powietrzną…
Urwał, gdy główny ekran zamigotał i pokazało się na nim zirytowane oblicze naczelnego psychologa. W tle rozlegał się nieustannie sygnał alarmu — jeden długi i dwa krótkie dźwięki. Dziwnie pasowały one do podminowania O’Mary.
— Conway, co tam się, u diabła, dzieje, że ogłaszacie alarm najwyższego stopnia? Woda wam się wdziera na oddział? Toniecie tam wszyscy? Z tego, co widzę, nic takiego się nie dzieje…
— Chwilę — rzucił Conway, który klęczał właśnie przy bezwładnym techniku. Wsunąwszy dłoń do jego hełmu, szukał pulsu. W końcu znalazł — szybki, nieregularny i nie wróżący nic dobrego. Szybko zamknął hełm nieprzytomnego.
— Pamiętajcie o osłonięciu wszystkich otworów ciała służących oddychaniu, czy to nozdrza, skrzela czy usta. A pana — spojrzał na ubranego w hermetyczny skafander illensańskiego lekarza — proszę o sprawdzenie czym prędzej stanu Thornnastora i Edanelta. Prilicla, jak nasza pacjentka?
Szeleszcząc przezroczystym ubiorem, chlorodyszny Illensańczyk zbliżył się natychmiast do patologa.
— Nazywam się Gilvesh, panie Conway — rzucił. — Ale że dla mnie wszyscy DBDG też wyglądają tak samo, więc nie powinienem się chyba dziwić, że i pan mnie nie poznał.
— Przepraszam, doktorze Gilvesh — odparł natychmiast Conway. Illensanie byli uznawani za stworzenia o najbardziej odpychającej aparycji w całej Federacji. Sami jednak mieli na ten temat odmienne zdanie i byli w tej kwestii nadzwyczaj próżni. — Proszę o ogólną diagnozę, nie mamy na razie czasu na nic więcej. Co im się właściwie stało i jakie są tego bezpośrednie fizjologiczne skutki?
— Przyjacielu Conway, pacjentka DBPK czuje się o wiele lepiej — odparł drżący wciąż Prilicla. — Jest zdezorientowana i zaniepokojona, ale przestała się bać, odczuwa tylko niewielki ból. Znacznie bardziej martwi mnie stan pozostałych czterech chorych, jednak nie mogę powiedzieć więcej, gdyż ich aktywność emocjonalna jest zbyt słaba, aby się przebić przez tak silną emanację tła.
— Rozumiem — mruknął Conway, który wiedział, że mały empata nigdy nie posunie się nawet do pośredniej krytyki cudzych niedostatków emocjonalnych. — Proszę wszystkich o uwagę! Poza czterema osobami nikt nie ma na razie objawów rozwoju infekcji, czy cokolwiek to jest. Przypuszczam, że wszyscy w maskach ochronnych albo zamknięci w noszach są chwilowo bezpieczni. Proszę się więc uspokoić. Jest bardzo wskazane, aby Prilicla jak najszybciej określił stan naszych chorych kolegów, a nie może tego zrobić wśród tylu rozemocjonowanych istot.
Gdy Conway mówił, Prilicla puścił się sufitu i sfrunąwszy na swoich opalizujących skrzydłach, wylądował obok kłębu srebrzystego futra, w który zwinęła się kelgiańska siostra. Schował skaner i zaczął zewnętrzne oględziny chorej. Równocześnie starał się cały czas wyizolować i zidentyfikować jej emocje. Drżenie już mu przeszło.
— Brak reakcji na bodźce fizyczne — zameldował tymczasem badający Thornnastora Gilvesh. — Ciepłota w normie, trudności z oddychaniem, tętno słabe i nieregularne, oczy reagują na światło, chociaż… Dziwna sprawa, Conway. Wyraźnie doszło do częściowego porażenia płuc, a niedostatek tlenu wywarł wpływ na pracę serca i mózgu. Nie odnajduję jednak śladów uszkodzenia tkanki płucnej typowych dla kontaktu ze żrącym albo toksycznym gazem. Nic też nie wskazuje na upośledzenie funkcji układu odpornościowego. Nie ma przykurczów mięśni.
Nie rozszczelniając skafandra, Conway zbadał skanerem górne drogi oddechowe, płuca oraz serce technika. Otrzymał podobne rezultaty, zanim jednak zdążył o tym powiedzieć Prilicli, mały empata zjawił się przy nim.
— Mój pacjent ma takie same objawy, przyjacielu Conway — stwierdził. — Płytki i nieregularny oddech, serce bliskie migotania przedsionków, pogłębiająca się utrata przytomności. Pełne, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, objawy niedotlenienia. Mam zbadać Edanelta?
— Ja się tym zajmę — rzucił Gilvesh. — Prilicla, odsuń się, proszę, żebym na ciebie nie wszedł. Conway, moim zdaniem wszyscy pilnie potrzebują intensywnej opieki medycznej. A przede wszystkim natychmiastowego wspomożenia funkcji oddechowych.
— Zgadzam się, przyjacielu Gilvesh — powiedział empata, wzlatując z powrotem pod sufit. — Stan całej czwórki jest bardzo poważny.
— Jasne — stwierdził Conway. — Gdzie szef techników? Proszę zabrać swojego człowieka, DBLF i ELNT jak najdalej od pacjentki, ale gdzieś blisko zaworów tlenowych. Doktor Gilvesh dopasuje maski. Jednak niech wasz człowiek zostanie w skafandrze i puści sobie mieszankę zawierającą pięćdziesiąt procent tlenu. Żeby ruszyć Thornnastora, będziecie potrzebowali wszystkich sił…
— Albo sań antygrawitacyjnych — dokończył mężczyzna. — Jedne takie są na sąsiednim poziomie.
— Nie ma czasu. Lepiej będzie jednak przeciągnąć przewód i podać Thornnastorowi tlen tam, gdzie leży. Proszę nie opuszczać oddziału w poszukiwaniu sań czy czegokolwiek, póki się nie dowiemy, co właściwie się stało. To dotyczy wszystkich obecnych… Przepraszam, ale tak trzeba.
O’Mara w końcu nie wytrzymał. Musiał się odezwać.
— Więc coś jednak się stało, doktorze? — spytał obcesowo. — Coś o wiele gorszego niż zwykłe skażenie powietrza gazami z sąsiedniej sekcji? Czyżby jednak odkrył pan wyjątek zaprzeczający regule, że żaden mikroorganizm nie atakuje…
— Wiem, że ziemskie patogeny nie mogą być groźne dla obcych i vice versa — odburknął Conway, spoglądając na widoczną na ekranie twarz O’Mary. — Powszechnie uważa się, że to niemożliwe, ale tu jednak mamy chyba z tym do czynienia i potrzebujemy pomocy, aby…
— Przyjacielu Conway — wtrącił się Prilicla — stan Thornnastora wciąż się pogarsza. Zaczyna się dusić.
— Doktorze — odezwał się Gilvesh — kelgiańska maska tlenowa nie sprawdza się za dobrze. Podwójny otwór gębowy DBLF i brak kontroli nad mięśniami stwarzają wiele problemów. Wskazane jest podawanie tlenu pod ciśnieniem wprost do płuc. W przeciwnym razie może być źle.
— Czy umie pan przeprowadzić tracheotomię u Kelgianina, doktorze Gilvesh? — spytał Conway, odwracając się, od ekranu. Ciągle nie wiedział, jak najlepiej pomóc Thornnastorowi.
— Tylko z zapisem z taśmy — odparł Gilvesh.
— Nie będzie taśmy. Ani niczego innego — oznajmił autorytatywnie O’Mara.
Conway obrócił się gwałtownie w stronę ekranu, żeby wyrazić oburzenie na taką postawę naczelnego psychologa, ale zaraz zrozumiał, co O’Mara miał na myśli.
— Gdy ogłosił pan najwyższy stopień alarmu chemiczno-biologicznego, doktorze, działał pan odruchowo i zasadniczo słusznie — powiedział O’Mara. — Uratował pan być może życie tysięcy przebywających w Szpitalu istot. Jednak ten alarm oznacza, że cały obszar został odcięty do czasu ustalenia natury zagrożenia i jego zlikwidowania, a w tym wypadku nawet gorzej. Wygląda na to, że mamy do czynienia z jakimś mikrobem groźnym dla wszystkich ciepłokrwistych tlenodysznych. Oddział został odizolowany od reszty Szpitala. Otrzymujecie energię elektryczną i macie z nami łączność, ale odłączona została wentylacja i ciągi żywieniowe. Nie dostaniecie także żadnych środków medycznych, nikt ani nic nie może opuścić waszego oddziału, nawet próbki do analizy. Krótko mówiąc, doktor Gilvesh nie może zjawić się u mnie po hipnozapis fizjologii DBLF. Nikt też nie otrzyma zgody na wejście do was i udzielenie pomocy. Rozumie pan, doktorze?
Читать дальше