Conway pokiwał powoli głową.
O’Mara na kilka długich sekund zatrzymał na nim spojrzenie. Wydawał się nienaturalnie wręcz zatroskany sytuacją. Powiadano, że naczelny psycholog jest szorstki i sarkastyczny tylko wobec przyjaciół, wśród których lubi się w ten sposób odprężyć. Przed nimi nie kryje swego paskudnego charakteru, a maskę współczucia nakłada jedynie wówczas, gdy się o któregoś z nich poważnie obawia.
Ma jeszcze wielu przyjaciół, na których może sobie poużywać, a ja teraz wpadłem w tarapaty, pomyślał Conway.
— Nie wątpię, że chcielibyście wiedzieć, na ile starczy wam powietrza — stwierdził tymczasem O’Mara. — Za kilka minut będę miał dla was te dane. A na razie niech pan spróbuje coś wymyślić, Conway…
Conway gapił się jeszcze przez chwilę na pusty ekran. Czuł, że nie zdoła w żaden sposób pomóc Thornnastorowi, Edaneltowi, Kelgiance czy technikowi, jeszcze przed chwilą członkom personelu medycznego, którzy całkiem nagle zmienili się w pilnie potrzebujących pomocy pacjentów.
W normalnych okolicznościach doktor Gilvesh otrzymałby hipnozapis DBLF i przeprowadzenie na siostrze prostej operacji tracheotomii nie nastręczyłoby żadnych kłopotów. Illensański starszy lekarz chciałby zapewne zająć się także Thornnastorem i Kelgianką, poprosiłby więc również o taśmy ich gatunków. Gdyby O’Mara uznał go za dość zrównoważonego psychicznie, by mógł nosić przez krótki czas kilka zapisów w głowie, sprawa byłaby rozwiązana. Jednak Gilvesh nie mógł opuścić oddziału, nawet gdyby zależało od tego życie chlorodysznego. Nawiasem mówiąc, ta ostatnia możliwość mogła niebawem stać się rzeczywistym problemem…
Conway starał się nie myśleć o kurczącym się zapasie powietrza w noszach, gdzie schowało się pięciu albo sześciu obcych. Podobnie czarne myśli powodował widok stojących pod ścianami istot korzystających z masek przewidzianych dla pacjentów. On sam i ekipa techniczna mieli w skafandrach tylko czterogodzinny zapas powietrza. Niewesoła była również sytuacja Gilvesha, któremu zostało równie mało mieszanki chlorowej. Conway powiedział sobie, że najpierw powinien myśleć o pacjentach. Musi utrzymać ich przy życiu najdłużej jak się da, i to nie dlatego, że są jego przyjaciółmi, ale ponieważ oni pierwsi zachorowali. Należało czym prędzej ustalić naturę infekcji, aby cała reszta personelu medycznego wiedziała, z czym przyjdzie im walczyć.
Jednak to Conway powinien zapoczątkować całą batalię, chociaż nie miał zbyt wielu pomysłów, jak ją przeprowadzić.
— Gilvesh, podejdź do tego TLTU w pojeździe stojącym w rogu i do tego Hudlarianina w masce obok niego. Nie wiem, czy z tej odległości mój głos dotrze do ich translatorów. Poproś ich, żeby przenieśli Thornnastora na kawałek wolnej podłogi obok śluzy. Jeśli się zgodzą, przypomnij im, że przy takim ciążeniu jak tutaj pod żadnym pozorem nie można kłaść Thorny’ego na wznak, bo przemieszczenie narządów wewnętrznych jeszcze bardziej utrudni oddychanie. Gdy już go tam przeniesiecie, połóżcie go nogami od ściany i powiedz wszystkim, żeby…
Wyjaśniając co trzeba, Conway myślał cały czas o tych wszystkich hipnozapisach edukacyjnych, które przyjmował dotąd w Szpitalu. Parokrotnie nie udało się ich dokładnie wymazać. Oczywiście nie zostało ani śladu po osobowościach dawców, gdyż to byłoby po prostu niebezpieczne dla jego psyche, ale pewne urywki się zachowały. Odnosiły się głównie do fizjologii i procedur operacyjnych, a ocalały dlatego, że Conway był nimi szczególnie zainteresowany. Zamierzał teraz z nich skorzystać, chociaż to było niebezpieczne, a może nawet urągało etyce zawodowej, bo udało mu się przywołać jedynie mgliste wyobrażenie o tym, jak właściwie wyglądają górne drogi oddechowe Kelgian. Najpierw jednak musiał ratować Thornnastora, chociaż w gruncie rzeczy mógł dlań zrobić niewiele więcej ponad udzielenie pierwszej pomocy.
Lekarz TLTU należał do rasy żywiącej się minerałami i żyjącej w środowisku pełnym przegrzanej pary. Po Szpitalu poruszał się w najeżonym manipulatorami kulistym pojemniku ochronnym osadzonym na gąsienicowym podwoziu. Pojazd ten nie został zaprojektowany dla przenoszenia nieprzytomnych Tralthańczyków, jednak całkiem dobrze mógł się do tego nadać.
Hudlarianin (typ fizjologiczny FROB) był masywną istotą o gruszkowatym kształcie. Pochodził z planety o ciążeniu czterokrotnie większym niż ziemskie i tak gęstej atmosferze, że wraz z dryfującymi w niej życiem roślinnym i zwierzęcym przypominała gęstą zupę. Wprawdzie Hudlarianie byli ciepłokrwiści i tlenodyszni, mogli się jednak bardzo długo obywać bez powietrza i pożywienia, które absorbowali bezpośrednio przez pory grubej skóry. Conway przyjrzał się pokrywającym FROB-a resztkom masy pokarmowej i ocenił, że musiał się on posilać ze dwie godziny wcześniej. Powinien bez trudu wstrzymać oddech na dość długo, żeby pomóc Thornnastorowi.
— Gdy przeniesiecie Thorny’ego — zwrócił się do Hudlarianina — proszę postawić nosze możliwie jak najbliżej kelgiańskiej siostry. Jest w nich inny Kelgianin, Diagnostyk. Proszę mu przekazać, że bardzo liczę na jego pomoc przy tracheotomii. Upewnijcie się, że będzie miał dobry widok na pole operacyjne. Zjawię się tam za kilka minut, gdy tylko sprawdzę, co z Edaneltem.
— Stan Edanelta jest stabilny, przyjacielu Conway — oznajmił Prilicla i trzymając się z dala od Hudlarianina oraz TLTU w posykującym wehikule, którzy przenosili już Thornnastora, lekko jak piórko wylądował na pancerzu Melfianina, żeby lepiej wyczuć jego emocje. — Oddycha z trudnością, ale jego życiu nic w tej chwili nie zagraża.
Spośród wszystkich zarażonych obcych Edanelt stał najdalej od pacjentki. Zapewne miało to jakieś znaczenie… Conway ze złością potrząsnął głową. Zbyt wiele działo się naraz. Nie miał nawet chwili spokoju, żeby pomyśleć…
— Przyjacielu Conway, stwierdziłem u tej chorej narastające pogarszanie się samopoczucia, co jednak nie wiąże się z obrażeniami — powiedział Prilicla, który zbliżył się tymczasem do pierwszej pacjentki. — Jest skrępowana i poważnie czymś zaniepokojona. To nie strach, raczej silne poczucie winy i zatroskanie. Być może poza ranami odniesionymi na statku cierpi jeszcze na jakieś charakterystyczne dla młodych osobników zaburzenia psychiczne.
Conway nie przywiązywał dotąd większej wagi do równowagi psychicznej DBPK i nie zdołał ukryć przed Priliclą, jak mało go to obecnie obchodzi.
— Czy mogę poluzować jej pasy? — spytał szybko pająkowaty.
— Tak, ale nie rozpinaj ich do końca — odparł Conway i zaraz poczuł się wręcz głupio.
Mała futrzasta istota sama w sobie nie stanowiła żadnego zagrożenia, a patogeny, których była nosicielem, i tak już się uwolniły. Gdy krucha rurkowata kończyna Prilicli dotknęła przycisku zmniejszającego napięcie pasów, pacjentka nie próbowała uciekać, lecz niczym ziemski kot zwinęła się z wolna w kłębek i nakryła głowę puszystym ogonem. Przypominała pagórek pasiastego futra i tylko u nasady ogona wyzierał spod włosów jasnobrązowy placek skóry.
— Teraz jest jej o wiele wygodniej, ale ciągle coś ją niepokoi, przyjacielu Conway — powiedział pająkowaty, po czym pobiegł po suficie do Thornnastora. Drżał przy tym lekko od emocji osób skupionych wkoło nieprzytomnego Diagnostyka.
TLTU związał razem tylne nogi Thornnastora, a potem się wycofał, żeby Hudlarianin i technicy mogli zrobić swoje. Ustawiwszy się po jednym przy każdej środkowej i przedniej kończynie, zaczęli odchylać je jak najdalej na boki, aby uniosła się pierś nieprzytomnego.
Читать дальше