Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru

Здесь есть возможность читать онлайн «Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Żebracy nie mają wyboru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żebracy nie mają wyboru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Żebracy nie mają wyboru
Hiszpańskich żebraków
W zaciszu stworzonej przez siebie wyspy opracowują własny porządek świata, od czasu do czasu zadziwiając ludzkość wynalazkami. Ameryka, przytłoczona ciężarem wielomilionowej populacji bezczynnych trutni, wstrząsana nieodpowiedzialnymi eksperymentami genetyków i nanotechników, pogrąża się w chaosie i chyli ku upadkowi.

Żebracy nie mają wyboru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żebracy nie mają wyboru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W uzasadnieniu decyzji większości brakowało chyba tylko tego, żeby została wydrukowane na amerykańskiej fladze. Bezpieczeństwo obywateli Stanów Zjednoczonych, uświęcone zaufanie, zachowanie tożsamości ludzkiego genotypu — ogólne bla bla bla. A prawdę mówiąc wszystko to, co sprawiło, że wstąpiłam w szeregi ANSG tego dnia, kiedy Katous spadł z mojego balkonu.

Gdzieś w głębi ducha nadal byłam przekonana, że decyzja większości była słuszna. Nie uregulowana biotechnika niosła ze sobą niebezpieczeństwo katastrofy wprost niewyobrażalnej. A nikt nie wiedział, jak można uregulować biotechnikę w wykonaniu Huevos Verdes, bo nikt tak naprawdę jej nie pojmował. Połączenie inteligencji Superbezsennych i amerykańskiego systemu ochrony własności intelektualnej dawało tego gwarancję. A jeśli czegoś nie można regulować, to lepiej tego nie wpuszczać do kraju.

Salę rozpraw opuściłam straszliwie przygnębiona. I natychmiast zdałam sobie sprawę, że ignorancja w dziedzinie biologii komórkowej nie jest jedyną — ani najgorszą — z moich ignorancji. Zawsze miałam się za cyniczkę. Ale z cynizmem jak z pieniędzmi — wszyscy dookoła mają go więcej niż ty.

Usiadłam na stopniach schodów przed Sądem Naukowym, plecami oparta o dorycką kolumnę. Wiał lekki wietrzyk. Dwóch mężczyzn przystanęło w cieniu kolumnady, żeby zapalić fajki. Zauważyłam, że ci ze Wschodu wolą palić słoneczko — u nas, w Kalifornii, raczej się je pije. Mężczyźni odznaczali się genomodyfikowaną urodą, mieli na sobie poważne czarne garnitury bez rękawów, modne obecnie na Hill. Żaden nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Amatorzy natychmiast zauważali, że nie jestem jedną z nich, wołowscy mężczyźni natomiast rzadko kiedy w ogóle oglądali się za przydziałowym kombinezonem i blaszaną biżuterią. Wystarczający powód, żeby sobie odpuścić.

— No to jak myślisz, ile im to zajmie? — odezwał się jeden z nich.

— Ze trzy miesiące i wejdą na rynek. Według mnie albo Niemcy, albo Brazylia.

— A jeśli ci z Huevos Verdes tego nie zrobią?

— A niby dlaczego? John, w tym leży fortuna, a ta cała Sharifi przecież nie jest głupia. Mam zamiar bardzo uważnie śledzić trendy na rynku inwestycji.

— Wiesz co, mnie nie bardzo interesują współczynniki inwestycyjne. — W głosie Johna wyczułam nutę żalu. — Chciałbym to mieć ze względu na Jane i dziewczynki. Janie co roku odnawiają się te guzy… A to, co jej stosują, tylko chwilowo je powstrzymuje.

Drugi mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu.

— No to przyglądaj się pilnie Brazylii. Według mnie to tam. I to szybko, szybciej niż gdyby licencjonowali ich tutaj. I bez tych komplikacji ze wszystkimi zakazanymi amatorskimi dziurami, które będą żądać go do swoich medjednostek za idiotyczne sumy.

I zapaliwszy fajki, odeszli.

Siedziałam tam i nie mogłam się nadziwić własnej głupocie. No jasne. Zamknij czyścicielowi komórek drogę na amerykański rynek, zbij kapitał polityczny na „ochronie” Amatorów Życia, zaoszczędź niesłychane sumy na tym, że nie będziesz musiał go oferować wyborcom w swoich okręgach, a dla siebie i swoich najbliższych kup go za granicą. No jasne.

Naród powinien sprawować nadzór nad nauką i techniką.

Ale może doktor Lee ma rację. Może czyściciel komórek oszaleje pewnego dnia i wybije ich do nogi. Wszystkich oprócz Amatorów. A ci wtedy powstaną i ustanowią nowe, bardziej sprawiedliwe i ludzkie państwo.

Tak. Właśnie. Mamuśka Desdemony i ci Amatorzy, których spotkałam w pociągu, mieliby sprawować nadzór nad biotechnika, która byłaby w stanie zmienić ludzkość w coś całkiem innego. Ślepcy żonglujący genami. Właśnie.

Inercja, najbliższa kuzynka depresji, chwyciła mnie w swoje szpony. Siedziałam tam i coraz bardziej marzłam, aż niebo w końcu pociemniało, a mnie rozbolał tyłek od twardego marmuru. Portyk już dawno opustoszał. Powoli, sztywno, zaczęłam gramolić się na nogi… i po raz pierwszy od wielu tygodni miałam wreszcie swój łut szczęścia.

Po szerokich schodach, trzymając się cienia, schodziła Miranda Sharifi. Oczywiście to nie jej twarz i nie jej brązowy kombinezon przekonały mnie o tym, że to ona; w końcu sama przecież widziałam, jak razem z Leishą Camden wsiadała do helikoptera, za którym ruszyło następnie pół Waszyngtonu. Ta Amatorka miała bladą cerę, wielki nos i brudnawożółte włosy. Dlaczego więc byłam przekonana, że to Miranda? Z powodu zbyt dużej głowy i rąbka czerwonej wstążki, wyglądającego z tylnej kieszeni spodni, który udało mi się dostrzec dzięki moim soczewkom do zbliżeń. A może po prostu bardzo chciałam, żeby to była ona i żeby tamta „Miranda”, która odleciała z Leishą Camden, była tylko wabiem dla agentów i prasy.

Wygrzebałam z kieszeni sensor podczerwony średniego zasięgu, w który wyposażył mnie Colin, i ukradkiem wycelowałam w jej stronę. Wskazówka skoczyła poza skalę. Miranda czy nie, ta osoba miała nieźle podkręcony metabolizm Superbezsennego. A tu ani jednego agenta ANSG w zasięgu wzroku.

No, chyba że ich po prostu nie widzę.

Ale tym razem nie dałam się czarnym myślom. Miranda była moja.

Poszłam za nią na stację grawkolei, ucieszona, bo niegdyś nabyte umiejętności powróciły teraz bez trudu. Załadowałyśmy się na jakiś osobowy grawpociąg, jadący na północ. Usadowiłyśmy się w zatłoczonym i cuchnącym wagonie, tak pełnym dzieci, że można było pomyśleć, że Amatorzy mnożą się tutaj, bezpośrednio na brudnej podłodze pociągu.

Mniej więcej co dwadzieścia minut zatrzymywałyśmy się w jakimś uśpionym amatorskim miasteczku. Nie śmiałam zasnąć — Miranda mogła gdzieś wysiąść beze mnie. Co będzie, jeśli ta podróż potrwa kilka dni? Do rana wyćwiczyłam się w zasypianiu między przystankami, a moja podświadomość nasłuchiwała czujnie jak pies pasterski, gotowa gryźć, kiedy tylko pociąg zwalniał i słabł w swoim biegu. Taka sytuacja wywoływała w moim umyśle bardzo dziwne sny: raz podążałam za Davidem, który w biegu zrzucał z siebie części garderoby i tańczył w dali przede mną jak jakiś niedosiężny demon. Innym razem znów śniło mi się, że zgubiłam Mirandę i Sąd Naukowy wytoczył mi proces o nieużyteczność wobec państwa. A w najgorszym ze snów wstrzyknięto mi czyściciel komórek, a wtedy zdałam sobie sprawę, że jego skład chemiczny jest identyczny z płynem do czyszczenia, którego używa mój domowy robot w enklawie San Francisco, i każda z moich komórek zaczęła się boleśnie rozpadać od wybielacza i amoniaku. Obudziłam się dysząc ciężko, a w czerni okna ujrzałam własną wykrzywioną strachem twarz.

Potem już starałam się nie zasnąć. Przyglądałam się Mirandzie Sharifi, a pociąg — jakimś cudem cały czas sprawny — prześliznął się przez góry w Pensylwanii i wjechał do stanu Nowy Jork.

7. Dan Arlen: Seattle

W GŁOWIE MIAŁEM DREWNIANĄ KRATOWNICĘ I NIJAK nie mogłem się jej pozbyć.

Ten kształt pływał mi w myślach przez cały czas, a wyglądał trochę jak pergola, po której pną się róże. Miał ciemny śliwkowy kolor, jaki przedmioty zwykle przybierają o zmierzchu, kiedy trudno rozróżnić ich prawdziwe barwy. Miri powiedziała mi kiedyś, że nie ma „prawdziwych kolorów”, że wszystko to tylko „przypadkowe odbicia fal świetlnych”. Nie zrozumiałem, co miała na myśli. Dla mnie kolory są zbyt ważne, żeby mogły być przypadkowe.

Kratownica zakrzywiała się tak, że oba jej końce spotykały się, formując walec. Nie widziałem, co tkwi w jej środku; cokolwiek tam kryła, było to ukryte bardzo dokładnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru»

Обсуждение, отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x