Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru

Здесь есть возможность читать онлайн «Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Żebracy nie mają wyboru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żebracy nie mają wyboru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Żebracy nie mają wyboru
Hiszpańskich żebraków
W zaciszu stworzonej przez siebie wyspy opracowują własny porządek świata, od czasu do czasu zadziwiając ludzkość wynalazkami. Ameryka, przytłoczona ciężarem wielomilionowej populacji bezczynnych trutni, wstrząsana nieodpowiedzialnymi eksperymentami genetyków i nanotechników, pogrąża się w chaosie i chyli ku upadkowi.

Żebracy nie mają wyboru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żebracy nie mają wyboru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie leć z nimi, Dan.

W dłoni znów ściskałem opróżnioną do połowy szklaneczkę.

— To było chronione połączenie, Nick. Rozmowa prywatna. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na moje słowa.

— To może być pułapka, mimo tego, co twierdzi Maleck. Mogli go wykorzystać. Sam powinieneś to wiedzieć!

Z tonu Demetriosa przebijało zniecierpliwienie; durny Śpiący znowu przegapił to, co oczywiste. Zobaczyłem go jako ciemny kształt w tysięcznych odcieniach szarości, falujących w subtelnych wzorach, których nigdy nie będę w stanie pojąć.

— Nick, a załóżmy — no, załóżmy — że chce mi się raz porozmawiać sobie z kimś prywatnie, a nie chcę, żebyś ty tego słuchał? Z kimś, kto nijak się nie ma do Huevos Verdes? Z kimś w ogóle innym?

Nick gapił się na mnie w milczeniu. Wtedy dopiero usłyszałem, jak mówię. Jak Amator. Szklaneczka znów była pusta. Hotelowy system łączności odezwał się uprzejmie:

— Proszę wybaczyć, ale dwóch mężczyzn prosi o wpuszczenie do pańskiego apartamentu. Czy chce pan otrzymać najpierw ich wizerunki?

— Nie — odpowiedziałem. — Dawaj ich tutaj.

— Dan… — zaczął Nick. Wyłączyłem obraz, ale to nic nie dało. Jakiś kod nadrzędny Superbezsennych. Czy istniało jeszcze coś, czego nie umieją zrobić?

— Dan! Słuchaj, nie możesz tak… Odłączyłem terminal od odbiornika energii Y.

Agenci ANSG wcale nie wyglądali na agentów ANSG. I pewnie tak właśnie ma być. Obaj między czterdziestką a pięćdziesiątką. Po wołowsku przystojni. Po wołowsku uprzejmi. I pewnie po wołowsku bystrzy. Ale nawet jeśli myślą w tych wszystkich swoich długich wołowskich słowach, to przynajmniej w rządku, jedno za drugim, a nie w wiązkach, zbitkach i całych sznurkowych bibliotekach.

Na purpurową kratownicę spadły płatki śniegu, chłodne i czyste.

— Napijecie się, chłopcy?

— Tak — odpowiedział jeden z nich, odrobinę za szybko. Zanim jeszcze zdołałem skończyć. Ale odczuwałem go prawie tak samo solidnie i prawie tak samo czysto jak Malecka. Poczułem się zmieszany. Przecież są z ANSG. Dlaczego czuję, że nie mają nic do ukrycia?

— Rozmyśliłem się — powiedziałem. — Lećmy od razu tam, gdzie mnie zabieracie.

Skierowałem wózek w stronę drzwi, zaczepiłem o framugę i uderzyłem w nią nogami. Ale kiedy znaleźliśmy się na dachu hotelu, nocny chłód zaraz mnie otrzeźwił. Przynamniej trochę. Na dachu lądowały helikoptery, zwożące pierwszych imprezowiczów; było tuż po północy. Seattle zbudowane jest na kilku wzgórzach, a mój hotel znajdował się na jednym z większych. Mogłem stąd zobaczyć to, co było za enklawą: na zachodzie ciemne wody Puget Sound i wysrebrzoną księżycowym blaskiem Mount Rainier. Nad głową zimne światła gwiazd, pod stopami zimne światła miasta. U podnóży wzgórz dzielnice Amatorów, z wyjątkiem brzegów Sound, bo tereny nadrzeczne były dla nich o wiele za dobre.

Helikopter ANSG, uzbrojony i chroniony polem, wyruszył na wschód. Światła rychło zniknęły mi z pola widzenia. Wszyscy milczeli. Może spałem — mam nadzieję, że jednak nie.

„Daj spokój tatusiowi, on śpi”.

„On jest pijany”.

„Dan!”

Dan! — mówił Nick przez telefon. Mówiło Huevos Verdes. Mówiła Miranda Sharifi. Dan, zrób to a to. Daj taki a taki koncert. Posiej taką a taką podświadomą ideę. Dan…

Kratownica zwinęła się w mojej głowie, snując się w przestrzeni jak bagienny wyziew znad mokradeł, w których utopił się w końcu mój tatko, pijany jak bela. Długi czas później znalazły go jakieś dzieciaki. Myślały, że to gnijący w wodzie pień.

— Jesteśmy na miejscu, panie Arlen. Proszę się obudzić.

Wylądowaliśmy na platformie w jakimś ciemnym, dzikim zakątku, z wystającymi tu i ówdzie spośród gęstego lasu ogromnymi skałami, po których zorientowałem się, że jesteśmy w górach. W głowie coś łupało. Jeden z agentów włączył przenośną lampę, po czym wyłączył światła helikoptera. Wysiedliśmy.

— Gdzie jesteśmy?

— W Górach Kaskadowych.

— Ale gdzie?!

— Jeszcze tylko kilka minut, panie Arlen.

Odwrócili wzrok, kiedy ładowałem się do wózka. Wózek unosił się na swojej poduszce sześć cali nad wąską wydeptaną ścieżką, która od platformy lądowiska wiodła w głąb lasu. Podążyłem za agentami, którzy przyświecali mi lampą. Czerń pod drzewami po obu stronach ścieżki była jak lity mur. Czułem zapach sosnowych igieł i butwiejących liści.

Ścieżka dobiegła do niskiego budynku z pianki budowlanej, zbyt małego, by mógł być naprawdę ważny. Nie było w nim okien. Agent zbliżył oko do skanera siatkówkowego, wypowiedział głośno kod i drzwi otworzyły się przed nami. Wnętrze rozjarzyło się światłem. Po chwili wypełniła je winda. Po powtórzeniu operacji z odbitką siatkówkową i kodem wsiedliśmy do niej i zjechaliśmy pod ziemię.

Drzwi windy otworzyły się, ukazując wielkie laboratorium z całym mnóstwem powyłączanej maszynerii. Z jednych z wielu bocznych drzwi wypadła kobieta w fartuchu laboratoryjnym.

— Czy to on?

— Tak — odparł agent; zdołałem uchwycić jego szybkie spojrzenie, które miało sprawdzić, czy Śniący na jawie nie czuje się urażony tym, że go nie rozpoznano. Uśmiechnąłem się.

— Witam, panie Arlen — odezwała się z powagą kobieta. — Jestem doktor Carmela Clemente-Rice. Dziękuję, że zgodził się pan przyjechać.

Była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, bardziej urodziwą niż sama Leisha. Miała włosy tak czarne, że aż niebieskawe, ogromne oczy z czystego granatu i nieskazitelną cerę. Mogła mieć trzydziestkę, ale oczywiście mogła też być o wiele starsza. Wołowskie genomodyfikacje. W swojej głowie widziałem ją spowitą w smużące się kształty smutku. Ręce trzymała złożone przed sobą.

— Pewnie się pan zastanawia, po co pana tu ściągnęliśmy. To nie są urządzenia ANSG, panie Arlen. To nielegalny zakład genetyczny, który odkryliśmy i przejęliśmy. Przygotowanie tej operacji zajęło nam cały rok. Znów proces pracujących tu techników i genetyków; następny. Teraz wszyscy siedzą w więzieniu. Zwykle potem ANSG likwiduje nielegalne laboratorium, ale jest kilka przyczyn, dla których tego laboratorium nie możemy zlikwidować. Za chwilę sam pan zobaczy.

Rozłożyła ręce i wykonała dziwaczny gest, jakby chciała mnie do siebie przyciągnąć. Albo przyciągnąć do siebie moje myśli. Spojrzenie granatowych wołowskich oczu ani na chwilę nie opuściło mojej twarzy.

— Ci… te bydlęta, które tu pracowały, produkowały nielegalne genomodyfikacje na czarny rynek. Na jeden z wielu czarnych rynków. Takich zakładów jak ten, panie Arlen, jest pełno w Stanach Zjednoczonych, choć na szczęście nie wszystkim z nich powodzi się tak, jak powodziło się tym tutaj. Wypchnięcie ich z obiegu kosztuje ANSG ogromne sumy, wiele czasu i energii ludzkiej. Proszę za mną.

Carmela Clemente-Rice poprowadziła nas przez te same drzwi, którymi weszła. Udaliśmy się za nią. Wzdłuż długiego białego korytarza — jak duże mogło być to podziemie? — ciągnęły się dwa rzędy drzwi. Carmela otworzyła pierwsze i odsunęła się na bok.

Było ich dwoje: mężczyzna i kobieta, całkiem nadzy. Oboje mieli rozmarzony i rozproszony wyraz twarzy narkomanów, ale nie wiadomo, skąd powziąłem przekonanie, że nie żyją narkotykami. Po prostu egzystowali. Oboje onanizowali się sennie i jakby od niechcenia, co znakomicie współgrało z wyrazem ich twarzy. Kobieta jedną ręką pieściła pochwę między nogami, drugą — pochwę między piersiami. Ale jej pozostałe pochwy — te między oczyma i na dłoniach — także były nabrzmiałe i zaczerwienione. Mężczyzna pieścił zarówno swój gigantyczny, wzniesiony penis, jak i pochwę, a do jednej z odbytnic wpychał sobie coś podobnego do widelca.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru»

Обсуждение, отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x