* * *
— Proszę wstać! — zawołał woźny, kiedy ława przysięgłych zapełniła się specjalistami. A mimo to wściekają się, kiedy prasa nazywa ich „sądem naukowym”. Waszyngton to Waszyngton, nawet kiedy wstaje z krzeseł na widok laureata Nagrody Nobla.
Tym razem było ich trzech w ośmioosobowej ławie — ciężka artyleria. Barbara Poluikis — biochemia — bardzo mała kobietka z przesadnie czujnym wzrokiem. Elias Maleck — medycyna — emanował przygnębionym spokojem ducha. Martin Davis Exford — fizyka molekularna — przypominał raczej przeciętnego tancerza. Z genetyki, rzecz jasna, nie było nikogo. Stany Zjednoczone nie zdobyły nagrody w tej dziedzinie od jakichś sześćdziesięciu lat. Skład ławy został ustalony za zgodą obu stron. Miało to gwarantować jej bezstronność.
Siedziałam w sektorze prasowym, dzięki uprzejmości Colina Kowalskiego, który dał mi listy uwierzytelniające tak fatalnie podrobione, że każdy, kto by je sprawdził, musiałby dojść do wniosku, że sprokurowane zostały przeze mnie — osobę cierpiącą na chorobę Gravisona, nie zaś przez znającą się na rzeczy agencję.
Kiedy ławnicy zasiedli, ja sama stałam jeszcze przez chwilę — duży nietakt — żeby poszukać wśród widzów Amatorów Życia. Pewnie był jeden, może dwóch w galerii.
— Proszę usiąść — odezwał się mój fotel rozsądnym tonem — żeby nie zasłaniać widoku innym.
Z tym akurat trudno było się sprzeczać. W jaskrawofioletowym kombinezonie i blaszano-plastikowej biżuterii sama stanowiłam jedyny w swoim rodzaju widok w loży prasowej.
Z przodu, za niską drewnianą barierką-antykiem i polem Y, siedzieli adwokaci, eksperci, ławnicy i inne ważne figury. Leisha Camden siedziała przy adwokacie-amatorze Mirandzie Sharifi, która Bóg jeden wie skąd pojawiła się nagle w Waszyngtonie. Na pewno nie z Huevos Verdes. Od wielu już dni dziennikarze obserwowali wyspę z gorliwą pilnością kolonistów księżycowych, szukających przecieku w kopule bazy. No to z jakiego geograficznego przyczółka wyskoczyła nam Miranda Sharifi, gotowa do boju o produkt swej korporacji?
Nie zgodziła się, by jej sprawę poprowadził zawodowy adwokat. Odmówiła nawet samej Leishy Camden, co wywołało wiele kwasów w środowisku. Wyglądało na to, że są przekonani, iż Superbezsenna nie ma dość kompetencji, by przedstawić w przekonujący sposób technologię, którą wymyślili jej właśni ludzie. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać głupota moich wołowskich współziomków z ich podrasowaną inteligencją.
Bacznie przyjrzałam się Mirandzie. Niewysoka, wielkogłowa, z niskimi brwiami. Gęste, niesforne włosy, związane z tyłu czerwoną wstążką. Pomijając ekskluzywny czarny kostium, nie wyglądała ani na Amatora, ani na Woła. Widziałam, jak chyłkiem wyciera dłonie o spódnicę — musiały być wilgotne. Widziałam kiedyś zdjęcia osławionej Jennifer Sharifi — Miranda nie odziedziczyła po niej ani urody, ani wzrostu, ani opanowania. Zaczęłam się zastanawiać, czy to jej nie martwi.
— Zgromadziliśmy się tu dzisiaj — zaczęła arbiter, doktor Senta Yongers, typ dobrej babci, z olśniewającym zestawem zębów jak u sieciowej gwiazdy — żeby przedstawić fakty tyczące sprawy 1892-A. Chciałabym przypomnieć wszystkim obecnym na tej sali, że cel owego przesłuchania jest trojaki. Po pierwsze, chcemy uzgodnić pewne fakty tyczące tego naukowego roszczenia, łącznie z jego naturą, działaniem i reprodukowalnymi efektami fizycznymi. Po drugie, chcemy, aby różnice zdań tyczące owego roszczenia naukowego zostały tu przedstawione, poddane pod dyskusję i zanotowane dla późniejszego ich zbadania. Po trzecie, wszystkie te działania podejmujemy na wspólną prośbę Kongresowej Komisji do Spraw Nowych Technologii, Federalnej Agencji Dystrybucji Leków oraz Agencji Nadzoru Standardów Genetycznych w celu podjęcia decyzji, czy zalecić dalsze badania nad tym produktem, czy licencjonować go do sprzedaży, czy też odrzucić sprawę 1892-A, mimo że przedstawiony w niej produkt uzyskał już status patentu. Przypominam, iż skierowanie do dalszych badań oznacza, że wynalazcy owego patentu mają prawo przeprowadzić testy próbne na ochotnikach. Udzielenie licencji jest równoznaczne z pozwoleniem na wprowadzenie produktu na rynek.
Yongers potoczyła po sali surowym spojrzeniem znad oprawek okularów (to taka modna obecnie afektacja wśród Wołów o idealnym wzroku), żeby podkreślić całą powagę takiej możliwości. To ważne, ludzie: możemy wam wywalić całą tę sprawę 1892-A prosto na kolana. Jakby ktoś na tej sali mógł pozostawać jeszcze w błogiej nieświadomości.
Wróciłam spojrzeniem do Mirandy Sharifi, która trzymała przed sobą gruby plik wydruków, oprawiony w czarną okładkę. Było dla mnie jasne, że Bezsenni to inna zupełnie rasa niż Woły i Amatorzy Życia. Mówię o tym tylko dlatego, że dla ogromnej liczby osób — niepojęte! — sprawa ta najwyraźniej nie jest aż tak jasna. Miranda bez wątpienia rozumiała wszystko, co zawarto w tym oszałamiająco zawiłym tomie, no ale to w końcu jej dziedzina i — przynajmniej częściowo — jej własny wynalazek. Ale jest całkiem prawdopodobne, że rozumiała wszystkie co ważniejsze fakty i z mojej dziedziny (ze wszystkich moich dziedzin, ważnych i doniosłych jak przykuchenne ogródki). No i wszystkie co ważniejsze fakty z historii sztuki, pedagogiki wczesnoszkolnej, ekonomii globalnej i paleolitycznej antropologii. Dla mnie wszystko to sumowało się w odrębny gatunek. Woły mają wprawdzie mózgi adekwatne do swoich potrzeb, ale w końcu to samo można powiedzieć i o stegozaurze. A ja patrzyłam właśnie na w pełni przystosowanego, wielofunkcyjnego ssaka. Trochę zjeżona, zaczęłam przyglądać się dziennikarce, która pstryknięciem palca skierowała robokamerę, by zrobiła zbliżenie napisu wyrytego na imponującej kopule sufitu: Naród powinien sprawować nadzór nad nauką i techniką. Przyjemny dziennikarski chwyt. Nie mam nic przeciwko odrobince ironii.
— Adwokatem w sprawie 1892-A — ciągnęła arbiter Yongers — jest Miranda Sharifi, występująca z ramienia Korporacji Huevos Verdes, właściciela patentu. Jej oponentem jest doktor Lee Chang, starszy genetyk ANSG, który jest następcą Geoffreya Sprague’a Morlinga w Instytucie Genetycznym w Johns Hopkins. Wszystkie warunki zostały już uzgodnione przez każdą ze stron — w celu zapoznania się ze szczegółami proszę przestudiować rozprowadzony tu wydruk lub główny ekran przed salą obrad albo też kanał 1640FORURM sieci rządowej.
„Rozprowadzony tu wydruk” to czterysta stron pełnych diagramów, równań, genotypicznych tabelek i procesów chemicznych, a wszystko to opatrzone niezliczoną ilością przypisów. Ale na samym początku była jednostronicowa lista, którą ktoś przygotował z myślą o dziennikarzach. Gotowam się założyć o moje fioletowe portki, że wszystkie te uproszczenia kosztowały przygotowującego całe godziny wysłuchiwania wrzasków ze strony ekspertów technicznych, którzy nie mogli pogodzić się z tym, żeby ich bezcenne fakty zostały wypaczone tak, by wreszcie stały się dla kogoś zrozumiałe. No, ale w końcu jednak mamy przed sobą te wypaczone uproszczenia — czekają gotowe na pismaków. Waszyngton to jednak Waszyngton.
— Uzgodniono wstępnie z obiema stronami następujących dziewięć punktów — odczytywała arbiter Yongers. — Punkt pierwszy: sprawa 1892-A dotyczy nanourządzenia przeznaczonego do wstrzykiwania w ludzki krwiobieg. Urządzenie to wykonano z modyfikowanych genetycznie, samoreprodukujących się protein o bardzo złożonej strukturze. Proces tworzenia owych struktur jest zastrzeżoną własnością Korporacji Huevos Verdes. Urządzenie zostało nazwane przez jego twórców „czyścicielem komórek”. Nazwa ta to zarejestrowany znak towarowy, co należy zaznaczać przy każdorazowym jej użyciu.
Читать дальше