Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru

Здесь есть возможность читать онлайн «Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Żebracy nie mają wyboru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żebracy nie mają wyboru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Żebracy nie mają wyboru
Hiszpańskich żebraków
W zaciszu stworzonej przez siebie wyspy opracowują własny porządek świata, od czasu do czasu zadziwiając ludzkość wynalazkami. Ameryka, przytłoczona ciężarem wielomilionowej populacji bezczynnych trutni, wstrząsana nieodpowiedzialnymi eksperymentami genetyków i nanotechników, pogrąża się w chaosie i chyli ku upadkowi.

Żebracy nie mają wyboru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żebracy nie mają wyboru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Rozdzielmy się na pary i idźmy dziesięcioma szlakami w linii prostej od kafeterii — powiedział Jack Sawicki.

— Gadasz jak jakiś cholerny Wół — żachnął się Eddie Rollins. Łobuzy uśmiechnęły się szerzej.

— Masz lepszy pomysł? — zapytał Jack. Mocno trzymał strzelbę nad wybrzuszonymi portkami kombinezonu.

— Jesteśmi Amatorami — rzuciła Krystal Mandor — idźmy, gdzie kto chce.

— A jak ktoś kogoś postrzeli, to co? Chcecie ściągnąć sobie na kark policję?

— Chcę polować na te szopy jak arystokrata — wtrącił się Eddie. — A ty, Jack, nie będziesz mi tu rozkazywał.

— Dobra — odpowiedział Jack. — No to sobie idź. Nie odezwę się więcej ani jednym cholernym słowem.

Po dziesięciu minutach kłótni rozeszliśmy się, podzieleni na pary, dziesięcioma szlakami w linii prostej od kafeterii.

Szedłem z Dougiem Kanem, ojcem Celie. Dwa staruchy, powolne i kulawe. Ale Doug ciągle jeszcze pamięta, jak się cicho chodzi w lesie. A na prawo od nas ktoś pokrzykiwał i co chwila wybuchał śmiechem. To jeden z tych łobuzów. Po chwili głosy ucichły.

Las był chłodny i pachnący, tak gęsty w koronach, że dołem prawie nie porośnięty. Deptaliśmy po sosnowych igłach, które posyłały nam do góry swój czyściutki zapach. Białe brzozy, smukłe jak Lizzie, szeleściły delikatnie. Pod drzewami rósł gęsty, ciemnozielony mech, a w słonecznych miejscach znajdowaliśmy stokrotki, jaskry i czarnookie zuzanki. Gdzieś zagruchała synogarlica, a to najspokojniejszy na świecie dźwięk.

— Ładnie tu — szepnął Doug tak cicho, że siedzący pod wiatr królik nawet nie zastrzygł długimi uszami.

Gdzieś tak koło południa drzewa przerzedziły się, a poszycie wyraźnie zgęstniało. Skądś dobiegł nas zapach jagód, który przypomniał mi o Annie. Wykombinowałem sobie, że musieliśmy przejść ze sześć mil od Oleanty. A widzieliśmy tylko króliki, sarnę i kupę nieszkodliwych węży. I ani jednego szopa. A nawet jeśli znajdziemy jakieś wściekłe szopy tak daleko od miasta, to i tak bez różnicy, czy je zabijemy. Czas było zawrócić.

— Muszę… muszę siąść na chwilę — stęknął Doug.

Popatrzyłem na niego i zrobiło mi się zimno. Był blady jak kora brzóz, a powieki trzepotały mu jak dwa kolibry. Wypuścił strzelbę, a ta wystrzeliła — stary dureń ją odbezpieczył. Kula utkwiła w pniu drzewa. Doug złapał się za pierś i upadł. Taki byłem zajęty tym świeżym powietrzem, kwiatkami i wszystkim, że nawet nie zauważyłem, że on ma właśnie atak serca.

— Siadaj, siadaj!

Ułożyłem go na jakiejś kępce poszycia, gęstej od błyszczących zielonych liści. Doug legł na boku, oddychając ciężko „hyyyyy, hyyyy”. Prawa ręka trzepotała w powietrzu, wzrok miał zupełnie obłąkany.

— Leż spokojnie, Doug. Nie ruszaj się! Idę po pomoc, każę im sprowadzić jednostkę medyczną…

„Hyyyy, hyyyy, hyyyy” — stękał, ale po chwili ucichł. Już po nim” — pomyślałem. Ale jego koścista pierś nadal wznosiła się i opadała, tylko że cicho i płytko. Oczy zrobiły się szkliste.

— Sprowadzę jednostkę medyczną! — powtórzyłem, odwróciłem się i z wrażenia sam mało co nie padłem. O dziesięć kroków ode mnie stał wściekły szop i gapił się wprost na mnie.

Jak człowiek raz zobaczy wściekłe zwierzę, nie zapomni do końca życia. Widziałem wyraźnie każdy najmniejszy strzępek piany wokół jego pyska. Odbijały promienie słońca, jakby były ze szkła. Szop obnażył zęby i prychnął na mnie — czegoś takiego nie słyszałem jeszcze u żadnego szopa. Tylne łapy drżały. Był na wykończeniu.

Podniosłem z ziemi strzelbę Douga, wiedząc, że gdyby przyszło co do czego, i tak nie będę dość szybki.

Szop zwinął się i skoczył. Szarpnąłem w górę strzelbę, ale nawet nie zdążyłem jej podnieść na wysokość ramienia. Gdzieś spoza mnie wystrzelił promień światła, tylko że to wcale nie było światło, chociaż tak wyglądało. Szopem szarpnęło do tyłu w pół skoku i padł martwy na ziemię.

Obróciłem się bardzo powolutku. I nie byłbym bardziej zdziwiony, nawet gdybym zobaczył jednego z tych aniołów Annie.

Stała tam młoda dziewczyna, niewysoka dziewczyna z dużą głową i czarnymi włosami związanymi z tyłu wstążką. Była dość głupio ubrana jak na las — w białe szorty, cienką, białą bluzkę i sandałki, tak jakby tu nie było kleszczy, gzów ani węży. Przyglądała mi się poważnie. Po chwili zagadnęła:

— Wszystko w porządku?

— Ze mną tak, proszę pani. Ale ten tu, Doug Kane… Chyba coś nie tak z jego sercem…

Podeszła do Douga, uklękła i zbadała mu puls. Potem podniosła wzrok na mnie.

— Zechce pan coś dla mnie zrobić? Proszę rzucić to na martwego szopa, na sam środek ciała.

Wręczyła mi gładki szary krążek, mały jak moneta. Jeszcze nie zapomniałem monet.

Ciągle patrzyła na mnie i nawet przy tym nie mrugnęła, więc zrobiłem, co kazała. Po prostu odwróciłem się do nich plecami, do niej i Douga, i to zrobiłem. „Dlaczego?” — pytała później Annie, a ja nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Może to przez oczy tej dziewczyny. Niby Wół, a jednak nie. Żadna tam Janet Caroll Land przed kamerą ze swoim „Dobrześ mi służył, mój dobry i wierny sługo”.

Szary krążek spadł na futro szopa i jakby się do niego przykleił. Zaświecił i po chwili cały szop był zapakowany w przezroczysty pojemnik, który — jak się potem okazało — przechodził też na jakiś cal pod ziemią. Może to była energia Y, a może nie. Na skorupę opadł przywiany wiatrem liść i ześliznął się po niej na ziemię. Dotknąłem jej. Sam nie wiem, skąd wziąłem tyle odwagi. Skorupa była twarda jak pianka budowlana. A zrobiona z niczego.

Kiedy się odwróciłem, dziewczyna chowała coś do kieszeni szortów, a oczy Douga zaczęły się robić normalne. Sapnął głośno.

— Niech pan go jeszcze nie rusza — powiedziała dziewczyna, ciągle bez śladu uśmiechu. Nie wyglądała na taką, co się często uśmiecha. — Niech pan sprowadzi pomoc. On będzie tu bezpieczny, dopóki pan nie wróci.

— Kim pani jest? — zapytałem; wyszedł mi z gardła jakiś skrzek. — I co pani mu zrobiła?

— Dałam mu lekarstwo. Taki sam zastrzyk, jaki dałaby mu jednostka medyczna. Ale potrzeba noszy, żeby go zanieść do miasta. Niech pan sprowadzi pomoc, panie Washington.

Postąpiłem krok w jej kierunku. Wstała. Wcale nie wyglądała na przestraszoną. Po prostu patrzyła na mnie bez uśmiechu. Po tym jak zobaczyłem tego szopa, przyszło mi do głowy, że ona też ma wokół siebie jakąś skorupę. Nie taką twardą jak tamta przy szopie i może nie tak bardzo oddaloną od ciała. Może była tak dopasowana jak przejrzysta rękawiczka. Ale to właśnie dlatego była tu, w lesie, w szortach i frymuśnych sandałkach i to dlatego nie pogryzły jej gzy, i to dlatego wcale się mnie nie bała.

— Pani jest z Edenu, prawda? — zapytałem. — On naprawdę tutaj jest, gdzieś tutaj, w lesie, on naprawdę tu jest…

Miała dziwny wyraz twarzy. Nie wiedziałem, co to znaczy, i przyszło mi do głowy, że prędzej zgadnę, o czym myśli wściekły szop, niż kim jest ta dziewczyna.

— Niech pan idzie po pomoc, panie Washington. Pana przyjaciel bardzo jej potrzebuje. I proszę: niech pan powie ludziom z miasta tylko tyle, ile uzna pan za niezbędne.

— Ale, proszę pani…

— Ooooch — jęknął Doug, ale nie tak, jakby cierpiał, tylko tak, jakby coś mu się śniło.

Powlokłem się z powrotem do East Oleanty najszybciej, jak tylko mogłem, a sapałem przy tym tak, że już mi się zdawało, że jednostka medyczna będzie musiała załatwiać dwa ataki serca. Zaraz za torem wyścigowym spotkałem Jacka Sawickiego i Krystal Mandor, którzy zgrzani i spoceni ciągnęli z powrotem do miasta. Powiedziałem im, że stary Kane zasłabł. Kazali sobie wszystko powtarzać dwa razy. Jack zaraz wyruszył do Douga, kierując się według słońca — on chyba jest jedynym poza nami facetem w East Oleancie, który potrafi orientować się w lesie. Krystal pobiegła po jednostkę medyczną i pomoc z miasta, a ja usiadłem, żeby odzyskać oddech. Słońce świeciło oślepiającym blaskiem, niedaleko miasta połyskiwało jeziorko, a ja nie mogłem odnaleźć spokoju w żadnym zakątku mojej głowy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru»

Обсуждение, отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x