— Dlaczego? — przerwał mu ze złością Darell. — Myślałem, że ustaliliśmy, żeby nie robić nic w tej sprawie. Ryzykował pan swoim życiem i naszym.
— Dlatego — odparł również ze złością Anthor — że biorę udział w tej grze dłużej niż wy. Dlatego, że wiem o pewnych kontaktach na Kalganie, o których wy nic nie wiecie. Dlatego, że wiem więcej, zrozumiał pan?
— Pan chyba oszalał.
— Może najpierw da mi pan skończyć? Nastała chwila ciszy. Darell spuścił wzrok. Anthor skrzywił usta w lekkim uśmiechu.
— W porządku, doktorku. To zajmie tylko parę minut. Powiedz mu, Dirige.
— O ile wiem, doktorze Darell — zaczął swobodnym tonem Dirige — pańska córka jest na Trantorze. W każdym razie, kiedy ją widziałem na Kosmodromie Wschodnim, miała bilet na Trantora. Była z jakimś przedstawicielem handlowym z tej planety, który utrzymywał, że to jego siostrzenica. Pańska córka zdaje się mieć dziwną kolekcję krewnych. To był już drugi wujek w przeciągu dwóch tygodni, co? Ten Trantorczyk chciał mnie nawet przekupić… pewnie myśli, że dlatego ich puściłem — uśmiechnął się ponuro.
— W jakim była stanie?
— Cała i zdrowa, o ile się orientuję. Ale przestraszona. Nie dziwi mnie to. Szukał jej cały wydział. Dotąd nie wiem dlaczego.
Darell po raz pierwszy od wielu minut odetchnął głębiej. Zdawał sobie sprawę z tego, że drżą mu ręce. Z trudem udało mu się zapanować nad nimi.
— Wobec tego nic jej nie jest. A ten handlowiec — co to za jeden? Wróćmy do niego. Jaka jest jego rola w tym wszystkim?
— Nie wiem. Wie pan coś o Trantorze?
— Kiedyś tam mieszkałem.
— Teraz to świat rolniczy. Eksportują głównie pasze i zboże. Wysokiej jakości! Sprzedają to w całej Galaktyce. Jest tam tuzin czy dwa spółdzielni rolniczych i każda ma za granicą swych przedstawicieli. To bystre dranie… Przeglądałem kartotekę tego, który był z pana córką. Przylatywał już wcześniej na Kalgan, zwykle z żoną. Jest absolutnie uczciwy i zupełnie niegroźny.
— Hmm — rzekł Anthor. — Arkadia urodziła się na Trantorze, prawda?
Darell skinął głową, — No to wszystko pasuje. Chciała się stamtąd szybko wydostać i uciec jak najdalej. Od razu przyszedł jej do głowy Trantor. Nie uważa pan, że tak mogło być?
— A dlaczego nie Terminus? — rzekł Darell.
— Może była ścigana i uważała, że musi zmylić pogoń?
Doktor Darell nie miał odwagi pytać dalej. No cóż, niech siedzi bezpiecznie na Trantorze, jeśli w ogóle może być bezpiecznie w jakimkolwiek miejscu tej mrocznej i strasznej Galaktyki. Podszedł jak we śnie do drzwi. Poczuł na ramieniu lekki dotyk czyjejś ręki i zatrzymał się, ale nie odwrócił.
— Nie ma pan nic przeciwko temu, że odprowadzę pana do domu? — spytał Anthor.
— Proszę bardzo — odparł machinalnie Darell.
Kiedy nadszedł wieczór, doktor Darell zdołał już zapanować przynajmniej nad tą częścią swej osoby, która była wystawiona na kontakt z innymi ludźmi. Nie siadł do kolacji, lecz zamiast tego zabrał się na nowo do żmudnej analizy encefalograficznej. Wgryzał się z uporem w jej. zawiłości, tworząc skomplikowane konstrukcje matematyczne.
Była już niemal północ, gdy wszedł do salonu.
Siedział tam jeszcze Pelleas Anthor, manipulując pokrętłami aparatury video. Słysząc odgłos kroków, spojrzał przez ramię.
— Cześć! Nie jest pan jeszcze w łóżku? Siedzę już dobrych parę godzin przy video i próbuję złapać coś innego niż komunikaty. Zdaje się, że „F. S. Hober Mallow” nie wrócił z kursu i stracono z nim łączność.
— Naprawdę? Podejrzewają coś?
— A jak pan myśli? Podejrzewają, że to sprawka Kalgańczyków. Raporty donoszą, że widziano statki kalgańskie w sektorze przestrzeni, w którym był „Hober Mallow”, zanim urwała się z nim łączność.
Darell wzruszył ramionami, a Anthor potarł czoło i spojrzał na niego niepewnie.
— A może — powiedział — poleciałby pan jednak na Trantor?
— A dlaczego miałbym tam lecieć?
— Dlatego, że nie mamy tu z pana żadnego pożytku. Nie jest pan sobą. l nic w tym dziwnego. Zresztą przydałoby się, żeby pan tam poleciał. W starej Bibliotece Imperialnej są kompletne materiały Komisji Seldona…
— Nie! Biblioteka została dokładnie przeszukana i to, co tam znaleziono, nie pomogło nikomu.
— Pomogło Eblingowi Misowi.
— Skąd pan wie? Rzeczywiście, powiedział, że znalazł Drugą Fundację i pięć sekund później zabiła go moja matka, bo był to jedyny sposób, żeby uniemożliwić mu przekazanie tej informacji Mułowi. Ale chyba rozumie pan, że tym samym przekreśliła wszelką możliwość dowiedzenia się, czy Mis naprawdę odkrył położenie Drugiej Fundacji. W końcu nikomu więcej nie udało się wydedukować czegokolwiek na ten temat z materiałów, które się tam znajdują.
— Ebling Mis, jeśli pan pamięta, działał pod silną presją psychiczną Muła.
— Owszem, wiem o tym, ale z tego samego powodu jego umysł znajdował się w nienormalnym stanie. Czy pan albo ja wiemy cokolwiek o właściwościach mózgu znajdującego się we władzy emocjonalnej innej osoby, o jego możliwościach i ograniczeniach? W każdym razie nie polecę na Trantor.
Anthor zmarszczył czoło.
— W porządku, ale dlaczego zaraz tak się pan unosi? Po prostu chciałem panu zasugerować to jako… nie, na Przestrzeń, nie rozumiem pana. Wygląda pan, jakby mu przybyło dziesięć lat. Na pewno męczy to pana diabelnie. Nie robi pan znowu tutaj nic aż tak bardzo ważnego. Gdybym był na pana miejscu, to natychmiast bym tam poleciał i zabrał dziewczynę.
— Jasne! Niczego tak nie pragnę, jak lecieć tam. I właśnie dlatego nie polecę. Niech pan posłucha, Anthor, i spróbuje mnie zrozumieć. Prowadzi pan rozgrywkę — obaj ją prowadzimy — z kimś, kogo nie ma pan szans pokonać. Jeśli się pan nad tym zastanowi na zimno, to przyzna mi pan rację, bez względu na to, co pan wygaduje w chwilach zaślepienia.
Od pięćdziesięciu lat wiemy, że Druga Fundacja jest rzeczywistą spadkobierczynią i uczennicą Seldona. A znaczy to, jak sam pan dobrze wie, że nie ma takiego ważnego wydarzenia w Galaktyce, które nie byłoby uwzględnione w ich obliczeniach. Dla nas życie jest ciągiem przypadkowych zdarzeń, które zmuszają nas do improwizacji. Dla nich jest to proces celowy, który powinien być poprzedzony odpowiednimi wyliczeniami.
Ale mają też jeden słaby punkt. Opierają się na danych statystycznych, w związku z którymi można niezawodnie przewidzieć jedynie działanie dużych mas ludności. Otóż nie wiem, jaka jest moja rola, jako jednostki, w przewidywanym biegu wydarzeń. Może nie mam żadnej określonej roli, jako że Plan pozostawia jednostkom wolną wolę i swobodę działania. Jednak jestem dla nich ważny i mogli przynajmniej przewidzieć moją prawdopodobną reakcję. Dlatego właśnie nie zawierzam impulsom, które mną kierują, pragnieniom i prawdopodobnym reakcjom. Dlatego właśnie zareaguję w sposób nieprawdopodobny. Wbrew swoim gorącym pragnieniom, żeby lecieć na Trantor, zostanę tutaj. Nie, zostanę właśnie dlatego, że gorąco pragnę lecieć!
Anthor uśmiechnął się kwaśno.
— Nie zna pan swego własnego umysłu tak dobrze, jak oni mogą znać. Załóżmy, że — znając pana — liczą na tę, jak pan myśli, tylko myśli, nieprawdopodobną reakcję, wiedząc z góry, jaki będzie tok pańskiego rozumowania.
— W takim przypadku sytuacja jest bez wyjścia. Bo jeśli przyjmę linię rozumowania, którą tu z grubsza pan nakreślił, i polecę na Trantor, to może się okazać, że to również przewidzieli. A jeśli postąpię tak, to oni mogą tak, i tak można się zastanawiać bez końca. Ale bez względu na to, jak daleko posunąłbym się w tym tworzeniu hipotez, mogę zrobić tylko jedno z dwojga — lecieć albo zostać. Fakt, że jakimś dziwnym sposobem skłonili moją córkę, żeby leciała gdzieś przez pół Galaktyki, na pewno nie świadczy o tym, że chcieliby, żebym został tutaj, bo stałoby się tak, gdyby nic nie zrobili. To może mieć tylko jeden cel — żebym się stąd ruszył. I dlatego właśnie zostanę. » A poza tym, Anthor, nie we wszystkim Druga Fundacja macza palce, nie każde zdarzenie jest przez nich wyreżyserowane. Mogli nie mieć nic wspólnego z odlotem Arkadii i może jeszcze być tak, że ona będzie zupełnie bezpieczna na Trantorze, kiedy dawno już będzie po nas.
Читать дальше