— Nie jestem tu z rodzicami — rzekła ostrożnie Arkadia.
— Zupełnie sama? Taka dziewczynka i zupełnie sama? — w głosie „Matki” czuło się oburzenie zmieszane ze współczuciem. — Jak to się stało?
— Matka — „Ojciec” pociągnął ją za rękaw — poczekaj… Coś ci powiem. Coś tu jest nie tak. Zdaje mi się, że ona się boi — w swoim mniemaniu mówił pewnie szeptem, ale jego głos wyraźnie docierał do Arkadii.
— Ona biegła… przyglądałem się jej… i nie patrzyła gdzie biegnie. Wpadła na mnie, zanim zdążyłem zejść jej z drogi. Wiesz, co myślę? Zdaje mi się, że wpakowała się w jakieś tarapaty.
No to zamknij buzię, Ojciec. Na ciebie każdy by wpadł.
Usiadła na walizie, która zatrzeszczała pod jej ciężarem i otoczyła Arkadię ramieniem.
— Uciekasz przed kimś, kochanie? Powiedz mi, nie bój się. Pomogę ci.
Arkadia spojrzała w dobre, szare oczy kobiety i poczuła, że drżą jej usta. Jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że oto ma tu, obok siebie, ludzi z Trantora, z którymi może lecieć, którzy pomogą jej urządzić się na tej planecie, dopóki nie zdecyduje, co dalej robić, gdzie lecieć. Inny, wiele silniejszy głos mówił nieskładnie, że nie pamięta nawet swej matki, że śmiertelnie boi się walki z wszechświatem, że pragnie tylko wtulić się w silne, przyjazne ramiona, i że gdyby żyła. jej matka, to mogłaby… mogłaby…
I po raz pierwszy tego wieczoru rozpłakała się. Płakała jak małe dziecko i sprawiało jej to ulgę. Wtuliła twarz w staromodną sukienkę i zlewała ją obficie łzami, czując, jak obejmuje ją mocne ramię kobiety, a jej dłoń gładzi łagodnie jej włosy.
”Ojciec” stał bezradnie, przyglądając się siedzącej na walizie parze i bezskutecznie szukał chusteczki. Gdy ją wreszcie znalazł, „Matka” wyrwała ją z jego rąk. Wzrokiem nakazała mu milczenie. Przechodzący obok ludzie nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, zachowując doskonałą obojętność anonimowego tłumu. Choć znajdowali się w tłoku, byli naprawdę samotni.
W końcu szlochanie ustało i Arkadia uśmiechnęła się słabo, wycierając czerwone oczy pożyczoną chusteczką.
— O rany! — wyszeptała. — Ja…
— Ćśśś! Nic nie mów — rzekła szybko „Matka”. — Siedź i odpoczywaj. Jak dojdziesz do siebie, powiesz nam co się stało, zajmiemy się tym wszystko będzie dobrze.
Arkadia z trudem pozbierała to, co zostało z jej zmysłów. Nie mogła powiedzieć im prawdy. Nikomu nie mogła powiedzieć prawdy… Ale była w 211 zbyt wyczerpana, żeby zmyślić na poczekaniu wiarygodne kłamstwo.
— Czuję się już lepiej — rzekła cicho.
— Dobrze — odparła „Matka”. — A teraz powiedz mi, dlaczego masz kłopoty. Nie zrobiłaś chyba nic złego? Oczywiście pomożemy ci, choć byś nie wiem co zrobiła, ale powiedz nam prawdę.
— Dla przyjaciela z Trantora wszystko — dodał kordialnie „Ojciec” — co, Matka?
— Och, cicho bądź — rzekła ze złością „Matka”.
Arkadia szukała czegoś w torebce. Przynajmniej torebka była jej własna. Zachowała ją mimo pośpiesznej zmiany ubrania w apartamentach lady Callii. Wreszcie znalazła to, czego szukała i wręczyła „Matce”.
— To mój dowód — powiedziała nieśmiało. Był to duży, ozdobny dokument, wykonany ze sztucznego, lśniącego pergaminu. Wydał go jej w dniu przybycia ambasador Fundacji, a opatrzył wizą odpowiedni urzędnik kalgański. „Matka” popatrzyła na niego bezradnie, a potem podała „Ojcu”, który zapoznał się z jego treścią, robiąc przy tym ważną minę.
— Jesteś z Fundacji? — spytał.
— Tak. Ale urodziłam się na Trantorze. Jest tam napisane…
— Mhm. Wydaje mi się w porządku. Masz na imię Arkadia, tak? To stare trantorskie imię. Ale gdzie jest twój wuj? Tu pisze, że podróżujesz w towarzystwie Homira Munna, swego wuja.
— Został aresztowany — rzekła posępnie Arkadia.
— Aresztowany! — oboje krzyknęli jednocześnie. — Za co? — spytała „Matka”? — Zrobił coś?
Arkadia potrząsnęła głową.
— Nie wiem. Byliśmy tu z wizytą. Wuj Homir miał jakieś interesy ze Stettinem, ale… — nie potrzebowała udawać, wzdrygnęła się naprawdę.
”Ojciec” był pod wrażeniem tego, co powiedziała.
— Interesy ze Stettinem. No, no, twój wuj to musi być nie byle kto.
— Nie wiem o co tam chodziło, ale Stettin chciał, żebym została… — starała się przypomnieć sobie ostatnie słowa lady Callii, która odegrała dla niej tę scenę. Ponieważ Callia, jak dobrze wiedziała, była w tych sprawach ekspertem, jej opowieść może po raz drugi odnieść skutek.
Przerwała na chwilę i „Matka” zapytała z zaciekawieniem:
— A dlaczego chciał, żebyś została?
— Nie wiem. Chciał, żebym zjadła kolację tylko z nim, ale powiedziałam „nie”, bo chciałam, żeby był z nami wujek Homir. On wtedy spojrzał na mnie tak dziwnie i dalej trzymał mnie za rękę.
”Ojciec” otworzył usta, a „Matka” nagle zrobiła się ze złości czerwona na twarzy.
— Ile masz lat, Arkadio?
— Prawie czternaście, i pół.
”Matka” wzięła głęboki oddech i powiedziała:
— Że też tacy ludzie chodzą po świecie! Psy na ulicy są lepsze. To przed nim uciekasz, kochanie, tak?
Arkadia skinęła głową.
— „Ojciec”, pędź do Informacji i dowiedz się dokładnie, kiedy podstawią statek na Trantora. Szybko! — rzekła „Matka”.
”Ojciec” zrobił jeden krok i zatrzymał się. Nad głowami rozległy się ostre, metaliczne słowa i pięć tysięcy par oczu spojrzało w popłochu do góry.
— Pasażerowie! — grzmiał surowy głos. — Poszukuje się niebezpiecznego zbiega. Port jest otoczony przez policję. Nie można wchodzić ani wychodzić. Poszukiwania zostaną jednak szybko zakończone, a przez ten czas nie wyląduje ani nie odleci żaden statek, więc nikt się nie spóźni na swój lot. Zostanie opuszczona krata. Niech nikt nie wychodzi ze swego kwadratu przed podniesieniem kraty. W przeciwnym wypadku będziemy zmuszeni użyć elektronicznych bieży.
Przez ten krótki ułamek czasu, kiedy potężny głos rozlegał się pod sklepieniem wielkiej hali poczekalni, Arkadia nie mogła ruszyć ręką ni nogą. Nie poruszyłaby się nawet gdyby całe zło Galaktyki skoncentrowało się w jednym miejscu i niczym ogromna kuła runęło na nią.
Bez wątpienia chodziło im o nią. Nie musiała nawet jasno formułować tej myśli. Ale dlaczego…
Jej ucieczkę zaaranżowała Callia. A Callia była z Drugiej Fundacji. Jak więc wytłumaczyć te poszukiwania? Czyżby Callii się nie powiodło? Czy Callii w ogóle mogło się nie powieść? A może było to częścią planu, którego szczegółów nie potrafiła rozeznać?
Przez chwilę miała ochotę poderwać się i krzyknąć, że się poddaje, żeby ją wzięli, żeby… żeby…
W tym momencie poczuła na dłoni mocny uścisk ręki „Matki” — Szybko! Pójdziemy do toalety, zanim zaczną. Pośpiesz się!
Arkadia nie rozumiała o co jej chodzi, ale podniosła się i posłusznie poszła za nią. Szybko przeszły przez tłum, lawirując między znieruchomiałymi grupami ludzi. Pod sklepieniem rozbrzmiewały ostatnie słowa spikera.
Zaczęła się wolno opuszczać krata. „Ojciec” gapił się na to z otwartymi ustami. Słyszał o tym i czytał, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się doznać tego na własnej skórze. Była to po prostu siatka krzyżujących się promieni, w których ostrym, choć nieszkodliwym świetle jarzyło sit powietrze.
Przeprowadzano to zawsze w taki sposób, aby krata zsuwała się powoli, przypominając opadającą sieć, z wszystkimi psychologicznymi konsekwencjami tego widoku.
Читать дальше