— Ale jak możemy nimi być, dziadku? — spytała Wanda. — Jest nas tylko dwoje… no, troje, jeśli doliczyć Bora. By strzec całej Fundacji, potrzebne są…
— Setki? Tysiące? Znajdź, ilu trzeba, wnuczko. Potrafisz tego dokonać. I wiesz, jak to zrobić. Kiedy opowiadaliście mi, jak znaleźliście doktora Alurina, Stettin powiedział, że po prostu zatrzymałaś się i pomyślałaś intensywnie, a on odebrał ten komunikat i sam do was przyszedł. Nie rozumiecie? Cały czas nalegałem, byście wychodzili na zewnątrz i szukali ludzi podobnych do was. Ale to jest dla was trudne, niemal bolesne. Zrozumiałem teraz, że ty i Stettin musicie znaleźć odosobnione miejsce, by stworzyć zalążek Drugiej Fundacji. Stamtąd zarzucicie sieci w ocean ludzkości.
— Dziadku, co ty mówisz? — spytała szeptem Wanda. Opuściła swoje miejsce i uklękła obok fotela Seldona. — Chcesz, żebym wyjechała?
— Nie, Wando — odpowiedział Seldon głosem zdławionym przez emocje. — Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, ale to jedyny sposób. Ty i Stettin musicie odizolować się od surowych warunków fizycznych Trantora. Kiedy wasze zdolności umysłowe okrzepną, przyciągniecie do siebie innych. W ten sposób po cichu i w tajemnicy Fundacja się rozrośnie. Będziemy się kontaktować… oczywiście, od czasu do czasu. Poza tym każde z nas ma Pierwszy Radiant. Chyba teraz rozumiesz absolutną konieczność tego, o czym mówię, prawda?
— Rozumiem, dziadku — powiedziała Wanda. — Co więcej, czuję, że to wspaniały pomysł. Wszystko będzie w porządku; nie zawiedziemy cię.
— Wiem, kochanie, że mnie nie zawiedziecie — rzekł przejęty Seldon.
Jak mógł zrobić coś takiego — jak mógł odesłać ukochaną wnuczkę? Przecież była ostatnim pomostem łączącym go z najszczęśliwszymi latami: z Dors, z Yugo i z Raychem. Była drugim takim człowiekiem jak on w Galaktyce.
— Będę strasznie za tobą tęsknił, Wando — rzekł, a po jego pomarszczonym policzku spłynęła łza.
— Ale, dziadku — spytała Wanda, gdy stanęła obok Palvera i przygotowywała się do wyjścia — dokąd mamy się udać? Gdzie jest ta Druga Fundacja?
Seldon popatrzył na nią i odpowiedział:
— Wando, Pierwszy Radiant na pewno już ci to powiedział. Spojrzała na Seldona, usiłując sobie przypomnieć. Helikończyk wyciągnął rękę i uścisnął dłoń wnuczki.
— Dotknij mojego umysłu, Wando, a będziesz wiedziała, gdzie to jest.
Wanda zmrużyła oczy, zaglądając do umysłu Seldona.
— Widzę — szepnęła.
Sekcja 33A2D17: Gwiezdny Kraniec.
Nazywam się Hari Seldon. Jestem byłym Pierwszym Ministrem imperatora Cleona I. Emerytowanym profesorem psychohistorii na Uniwersytecie Streelinga na Trantorze. Dyrektorem Projektu Psychohistorii. Redaktorem Encyklopedii Galaktycznej. Założycielem obu Fundacji.
Wiem, że to wszystko brzmi dość imponująco. Dokonałem bardzo wiele w ciągu osiemdziesięciu jeden lat i jestem zmęczony. Gdy spoglądam wstecz, zastanawiam się, czy mogłem — czy powinienem — postąpić w pewnych sprawach inaczej. Na przykład: Czy tak bardzo zajęty byłem psychohistorią, że w porównaniu z nią wydarzenia i ludzie w moim życiu wydawali mi się bez znaczenia?
Być może zaniedbałem kilka małych posunięć, tu czy tam, które nie zmieniłyby przyszłości ludzkości, ale mogłyby niezwykle polepszyć życie drogich mi osób. Yugo, Raycha… Ciągle się zastanawiam… Czy mogłem coś zrobić, by uratować moją ukochaną Dors?
W zeszłym miesiącu ukończyłem zapisywanie hologramów dotyczących Kryzysów. Mój asystent Gaal Dornick zabrał je na Terminus, by dopilnować umieszczenia ich w Krypcie Seldona. Zadba, by ją szczelnie zapieczętowano i by pozostawiono odpowiednie instrukcje na wypadek ewentualnego otwarcia Krypty w czasie Kryzysów.
Ja, oczywiście, nie będę już wtedy żył.
Co sobie pomyślą przyszli członkowie Fundacji, kiedy zobaczą mnie (czy też, mówiąc dokładniej, mój hologram) w czasie Pierwszego Kryzysu, za prawie pięćdziesiąt lat? Czy będą komentowali to, że tak staro wyglądam, że mój głos jest taki słaby i że wciśnięty w fotel na kółkach, wydaję się mały? Czy zrozumieją i docenią przesłanie, które im zostawiam? Właściwie nie ma co spekulować. Jak mawiali starożytni: „Kości zostały rzucone”.
Wczoraj otrzymałem wiadomość od Gaala. Na Terminusie wszystko w porządku. Bór Alurin oraz członkowie Projektu kwitną na „wygnaniu”. Nie powinienem się radować, ale nie mogę się powstrzymać od śmiechu, gdy przypominam sobie zadowolony wyraz twarzy tego pompatycznego idioty Linge Chena, który dwa lata temu skazał na wygnanie na Terminus członków Projektu. Choć ostatecznie wygnanie określono słowami konstytucji („Państwowa instytucja naukowa oraz część domeny Jego Imperialnej Mości” — Naczelny Komisarz chciał się nas pozbyć z Trantora, mimo że nie mógł znieść myśli, że utraci nad nami wszelką władzę), to ja i Las Zenow wybraliśmy Terminus na siedzibę Fundacji i wciąż jest to dla mnie ukrytym źródłem radości.
Skoro już mówimy o Linge Chenie, żałuję jedynie, że nie udało się nam uratować Agisa. Był dobrym człowiekiem i szlachetnym przywódcą, choć tylko nominalnie imperatorem. Popełnił błąd, uwierzywszy w magię swojego tytułu, a Komisja Bezpieczeństwa Publicznego nie tolerowała wolnościowych zapędów w Imperium.
Często się zastanawiam, co zrobili Agisowi — czy został zesłany na jakiś odległy Świat Zewnętrzny, czy też zamordowany tak jak Cleon?
Chłopiec, który dziś zasiada na tronie, jest tylko marionetką przypominającą imperatora. Jest posłuszny każdemu słowu, które Linge Chen wyszepcze mu do ucha, i zabawia się w domorosłego polityka. Pałac i pułapki życia imperialnego są dla niego tylko zabawkami w jakiejś wielkiej grze fantastycznej.
A co ja zamierzam zrobić? Gaal wreszcie dołączył do grupy na Terminusie, zostałem więc zupełnie sam. Czasami otrzymuję wiadomości od Wandy. Praca w Gwiezdnym Krańcu postępuje zgodnie z planem; w ciągu ostatniej dekady ona i Stettin przyciągnęli do siebie dziesiątki mentalistów. Stają się coraz silniejsi. To właśnie mieszkańcy Gwiezdnego Krańca — moja sekretna Fundacja — zmusili Linge Chena, by wysłał Encyklopedystów na Terminus.
Bardzo brakuje mi Wandy. Upłynęło już wiele lat od chwili, kiedy widziałem ją po raz ostatni, kiedy siedziałem cicho obok niej, trzymając ją za rękę. Gdy Wanda wyjechała, mimo że sam ją o to prosiłem, o mało nie dostałem zawału serca. To była chyba najtrudniejsza decyzja, jaką musiałem kiedykolwiek podjąć, i choć nigdy jej tego nie powiedziałem, niewiele brakowało, bym zmienił zdanie. Żeby Fundacja osiągnęła sukces, Wanda i Stettin musieli wyjechać na Gwiezdny Kraniec. Tak wynikało z orzeczenia psychohistorii — więc być może to wcale nie była moja decyzja.
Wciąż codziennie tu przychodzę — do mojego biura w budynku Projektu Psychohistorii. Pamiętam, jak całymi dniami i nocami wypełniony był ludźmi. Czasami czuję się tak, jakby wypełniały go głosy mojej rodziny, której już od dawna nie ma, studentów, kolegów — ale naprawdę biura są puste i ciche. Po korytarzach niesie się tylko echo skrzypienia mojego wózka.
Pewnie powinienem opuścić ten budynek, zwrócić go uniwersytetowi i przenieść się na inny wydział. Ale jakoś trudno mi zostawić to miejsce. Tyle wspomnień mnie z nim wiąże…
Teraz pozostał mi jedynie Pierwszy Radiant. Jest to urządzenie, za pomocą którego można obliczać wykresy psychohistorii, analizować każde równanie mojego Planu — a wszystko to dzięki zdumiewającemu małemu sześcianowi. Kiedy tak tu siedzę, trzymając na dłoni to urządzenie o tak zwodniczo prostym wyglądzie, chciałbym mocje pokazać R. Daneelowi Olivawowi…
Читать дальше