— Poszukiwania okazały się bezowocne, Hari. Tak jak ci powiedziano, Arcadia VII opuściła Santanni. Niestety, wygląda na to, że gdzieś zniknęła. Być może została porwana przez rebeliantów albo zmieniła kurs z powodu grożącego jej niebezpieczeństwa. W tej chwili tego nie wiemy.
Seldon skinął głową.
— Dziękuję, Agisie. Choć przyniosłeś mi tragiczne wieści, przynajmniej wiem, co się stało. Najgorsza jest niepewność. Jesteś prawdziwym przyjacielem.
— Ty też, Hari — powiedział imperator. — Zostawiam cię teraz samego. Pewnie chcesz to wszystko przemyśleć. — Obraz imperatora zniknął z ekranu. Seldon skrzyżował ręce na biurku, położył na nich głowę i zapłakał.
Wanda Seldon ściągnęła nieco pasek swego kombinezonu. Chwyciła motykę i zaatakowała chwasty, którymi zarósł jej mały ogródek kwiatowy przed budynkiem Projektu Psychohistorii na Uniwersytecie Streelinga. Najczęściej spędzała większość czasu w swoim biurze, pracując nad Pierwszym Radiantem. Znajdowała pocieszenie w jego dokładnej statystycznej elegancji; nie zmieniające się równania były swoistym pewnikiem w zwariowanym Imperium. Kiedy jednak myśli o ukochanym ojcu, matce i maleńkiej siostrze stawały się nie do zniesienia, kiedy nawet badania naukowe nie potrafiły odciągnąć jej myśli od okropnej straty, którą ostatnio poniosła, niezmiennie przychodziła tutaj i pracowała w ziemi, jakby posadzenie i doglądanie tych kilku roślin mogło w jakiś sposób choć w niewielkim stopniu złagodzić jej ból. Od śmierci ojca miesiąc temu i zniknięcia Manelli oraz Bellis Wanda, która zawsze była szczupła, jeszcze straciła na wadze. Kilka miesięcy wcześniej Hari Seldon martwiłby się utratą apetytu ukochanej wnuczki, ale teraz, pogrążony w żalu, jakby tego nie zauważał.
Głęboka zmiana dotyczyła Hariego i Wandy Seldon, a także kilku pozostałych członków Projektu Psychohistorii. Wyglądało na to, że Hari się poddał. Większość czasu spędzał teraz w fotelu w solarium Uniwersytetu Streelinga, skąd spoglądał na tereny uniwersyteckie. Czasami członkowie Projektu mówili Wandzie, że ochroniarz Seldona, człowiek o nazwisku Stettin Palver, zmusza Hariego do spaceru pod kopułą albo stara się porozmawiać z nim o przyszłym kształcie Projektu.
Wanda zaszywała się jeszcze głębiej w badaniach fascynujących równań Pierwszego Radianta. Czuła, że przyszłość, nad którą jej dziadek pracował tak ciężko, wreszcie przybierała kształt. Seldon miał rację: trzeba przenieść Encyklopedystów na Terminus; to oni będą stanowili Fundację.
Jeśli chodzi o sekcję 33A2D17, to w niej Wanda widziała to, co Hari nazywał Drugą czy też ukrytą Fundacją. Ale jak to osiągnąć? Bez aktywnego udziału dziadka Wanda nie wiedziała, co powinna robić. Smutek, który ogarnął ją po stracie rodziny, był tak dotkliwy, że chyba nie miała siły zastanawiać się nad tym.
Członkowie Projektu — tych mniej więcej pięćdziesięciu twardych ludzi, którzy pozostali — kontynuowali pracę na miarę swoich możliwości. Większość z nich stanowili Encyklopedyści mający przeszukać materiały źródłowe, które chcieli skopiować i skatalogować, by ewentualnie przenieść je na Terminus — jeżeli w ogóle uzyskają pełny dostęp do Biblioteki Galaktycznej. W tej chwili pracowali, wierząc, że coś się zmieni. Profesor Seldon stracił prywatne biuro w bibliotece, tak więc nikła była nadzieja, że inny członek Projektu uzyska dostęp do danych.
Pozostali naukowcy (inni niż Encyklopedyści) byli analitykami historii i matematykami. Historycy interpretowali przeszłość oraz obecne zachowania i wydarzenia, po czym przekazywali swoje odkrycia matematykom, którzy starali się dopasować je do wielkiego równania psychohistorii. Pracowali długo i gorliwie.
Wielu członków Projektu odeszło, gdyż ich wynagrodzenie było żałosne: psychohistorycy stali się na Trantorze przedmiotem kpin i wielu żartów, a brak funduszy zmusił Seldona do wprowadzenia drastycznych cięć wydatków. Jednak stała, uspokajająca obecność Hariego Seldona sprawiała — aż do tej pory — że zapominali o ciężkiej sytuacji, w której znalazł się Projekt. Ludzie, którzy pozostali i pracowali na jego rzecz, robili to w gruncie rzeczy tylko z szacunku i oddania dla profesora Seldona.
A teraz, pomyślała gorzko Wanda, co mogłoby ich zatrzymać? Lekki podmuch rzucił kosmyk jej blond włosów na oczy; odgarnęła go, a choć myślami była gdzie indziej, kontynuowała pielenie.
— Panno Seldon, czy poświęci mi pani chwilę?
Wanda odwróciła się i spojrzała w górę. Jakiś młody człowiek — oceniła go na dwadzieścia kilka lat — stał tuż obok niej na żwirowej ścieżce. Natychmiast wyczuła, że jest silny i piekielnie inteligentny. Dziadek dobrze wybrał. Wstała, by z nim porozmawiać.
— Znam pana. Jest pan ochroniarzem mojego dziadka. Stettin Palver, jak sądzę?
— Nie myli się pani, panno Seldon — rzekł Palver, którego policzki nieco poczerwieniały, jakby ucieszył się, że tak ładna dziewczyna zwróciła na niego uwagę. — Panno Seldon, chciałem właśnie porozmawiać o pani dziadku. Bardzo się o niego martwię. Musimy coś zrobić.
— Co mamy zrobić, panie Palver? Zupełnie straciłam głowę. Odkąd mój ojciec — przełknęła ciężko ślinę, jakby mówienie sprawiało jej trudność — umarł, a matka i siostra zaginęły, udaje mi się jedynie zmusić go, by rano wstał z łóżka. A prawdę mówiąc, na mnie to również bardzo źle wpłynęło. Pan to rozumie, prawda? — Spojrzała Palverowi w oczy i wyczytała w nich, że rozumie wszystko.
— Panno Seldon — powiedział cicho Stettin — jest mi bardzo przykro z powodu pani straty. Ale pani i profesor Seldon żyjecie i musicie kontynuować pracę nad psychohistorią. Profesor chyba się poddał. Ufam jednak, że może pani… my… moglibyśmy coś zrobić, by przywrócić mu nadzieję. Rozumie pani, jemu potrzebny jest jakiś powód, by żyć.
Ach, panie Palver, pomyślała Wanda, może dziadek ma rację. Sama się zastanawiałam, czy mam po co żyć. Ale powiedziała:
— Przepraszam, panie Palver, ale nic nie przychodzi mi do głowy. — Wskazała ziemię i motykę. — A teraz, jak pan widzi, muszę wracać do tych okropnych chwastów.
— Nie sądzę, by pani dziadek postępował właściwie. Myślę, że naprawdę jest jakiś powód, by kontynuować badania. Musimy go tylko znaleźć.
Te słowa podziałały na Wandę jak uderzenie. Skąd on wiedział, o czym myślała? Chyba że…
— Potrafi pan czytać w myślach, prawda? — Zadała to pytanie, wstrzymując oddech, jakby bała się usłyszeć odpowiedź.
— Tak, potrafię — odparł Palver. — Myślę, że zawsze tak było. A przynajmniej, odkąd pamiętam. Często dzieje się to zupełnie nieświadomie. Po prostu wiem, o czym ludzie myślą albo o czym myśleli. Czasami — kontynuował zachęcony zrozumieniem, jakie czuł ze strony Wandy — odbieram sygnały pochodzące od kogoś innego. Niestety, to się zawsze zdarza w tłumie, a ja nie potrafię znaleźć tego kogoś. Wiem jednak, że są wśród nas ludzie tacy jak ja… jak my.
Podniecona Wanda złapała Palvera za rękę; motyka leżała na ziemi zapomniana.
— Wie pan, co to może znaczyć? Dla dziadka, dla psychohistorii? Każde z nas, w pojedynkę, może zrobić tylko tyle, ale razem… — Ruszyła w kierunku budynku Projektu Psychohistorii, zostawiwszy Palvera na ścieżce. Gdy dochodziła do wejścia, zatrzymała się i odwróciła. Chodźmy, panie Palver, musimy powiedzieć dziadkowi, rzekła, nie otwierając ust. Tak, myślę, że powinniśmy to zrobić — odpowiedział Palver, dołączając do niej.
Читать дальше