— Zdrajca!
— Nie ja, proszę pana — odparł cicho Rizzett. — Zdrajcą jest ten, kto posłał na śmierć lojalnego rządcę Widemos.
— Nie zrobiłem tego! Jeśli on tak twierdzi, to kłamie!
— Sam pan nam o tym opowiedział. Nie tylko opróżniłem pańską broń, ale też przełączyłem komunikator, tak że wszyscy słyszeliśmy każde pańskie słowo. Dzięki temu dowiedzieliśmy się wreszcie, kim pan jest naprawdę.
— Jestem waszym autarchą.
— Jak również największym z żyjących zdrajców. Autarcha milczał chwilę, spoglądając dziko na ich poważne, oskarżycielskie twarze. W końcu jednak wstał z trudem i najwyższym wysiłkiem woli odzyskał panowanie nad sobą. Gdy się odezwał, jego głos zabrzmiał niemal spokojnie.
— A jeśli nawet to prawda, co z tego? Nic nie możecie mi zrobić, nie macie wyboru. Pozostała nam jeszcze jedna gwiazda wewnątrz Mgławicy. Planeta rebelii musi znajdować się właśnie tam, a tylko ja znam jej koordynaty.
Dziwne, ale udało mu się zachować godność. Jedna ręka zwisała bezwładnie, złamana w przegubie, górna warga napuchła, nadając twarzy nieodparcie śmieszny wyraz, policzki pokrywała krew. Biła jednak od niego charyzma, wyniosłość urodzonego władcy.
— Powiesz nam — zapewnił go Biron.
— Nie łudź się. Nic mnie do tego nie zmusi. Jak już mówiłem, na każdą gwiazdę przypada średnio siedemdziesiąt lat świetlnych sześciennych. Beze mnie, metodą prób i błędów, wasze szansę dotarcia o miliard kilometrów od jakiejkolwiek gwiazdy są jak jeden do dwustu pięćdziesięciu kwadrylionów. Jakiejkolwiek gwiazdy!
Nagle w umyśle Birona coś zaskoczyło.
— Bierzemy go z powrotem na Bezlitosnego — powiedział.
— Pani Artemizja… — zaczął cicho Rizzett.
— A zatem to rzeczywiście była ona — przerwał mu Biron. — Co się z nią stało?
— Wszystko w porządku. Jest bezpieczna. Wybiegła bez pojemnika z dwutlenkiem węgla. Oczywiście kiedy jego stężenie we krwi opadło, układ oddechowy zaczai pracować wolniej. Próbowała biec, nie miała dość rozsądku, by oddychać głęboko, i zemdlała.
Biron zmarszczył brwi.
— Dlaczego próbowała ci przeszkodzić? Bała się, że zrobisz krzywdę jej przyjacielowi?
— Tak! Tylko że sądziła, iż jestem człowiekiem autarchy i mam zamiar strzelić do ciebie! Zabiorę teraz tego śmierdziela na statek i, Bironie…
— Tak?
— Wracaj najszybciej jak możesz. On nadal jest autarchą i pewnie trzeba będzie pomówić z załogą. Ciężko jest przełamać nawyki całego życia i wypowiedzieć posłuszeństwo władcy… Ona leży za tą skałą. Idź tam, zanim zamarznie na śmierć, dobrze? Sama nigdzie nie pójdzie.
Jej twarz niemal ginęła w obszernym kapturze osłaniającym głowę. Gruba podpinka skafandra zniekształcała jej figurę. Mimo to zbliżając się do dziewczyny Biron przyspieszył kroku.
— Jak się czujesz? — spytał.
— Dziękuję, już lepiej. Przepraszam, jeśli przysporzyłam ci kłopotu.
Stali tak naprzeciw siebie, niezdolni wykrztusić choćby słowo. Wreszcie przemówił Biron:
— Wiem, że nie możemy cofnąć czasu, nie da się unieważnić czynów ani wymazać słów. Chciałbym jednak, abyś mnie zrozumiała.
— Czemu tak podkreślasz potrzebę zrozumienia? — jej oczy błyszczały. — Od kilku tygodni robię wszystko, aby cię zrozumieć. Czy znów chcesz mówić o moim ojcu?
— Nie. Wiedziałem, że jest niewinny. Niemal od początku podejrzewałem autarchę, ale musiałem mieć pewność. A mogłem ją zyskać tylko wtedy, gdyby prawdziwy winowajca przyznał się do zbrodni. Sądziłem, że zmuszę go do tego, jeśli sprowokuję go, aby i mnie próbował zabić. Tego zaś mogłem dokonać tylko w jeden sposób.
Czuł się okropnie, ale odważnie brnął dalej.
— Postąpiłem karygodnie. Niemal tak jak Jonti z moim ojcem. Nie liczę, że mi wybaczysz.
— Nie rozumiem cię — stwierdziła Artemizja.
— Wiedziałem, że Jonti cię pragnie. Ze względów politycznych stanowiłaś dla niego idealną partię. Dla jego celów nazwisko Hinriadów było o wiele bardziej użyteczne niż rządca Widemos. Gdyby cię zatem zdobył, nie potrzebowałby już mnie. Z rozmysłem popychałem cię w jego stronę, Arto. Traktowałem cię obrzydliwie, w nadziei że zwrócisz się ku niemu. Kiedy to uczyniłaś, autarcha uznał, że może już się mnie pozbyć. Wtedy wraz z Rizzettem zastawiliśmy tę pułapkę.
— I cały czas mnie kochałeś?
— Nie możesz w to uwierzyć, Arto. Prawda?
— Ale gotów byłeś poświęcić tę miłość w imię pamięci twojego ojca i honoru rodziny? Jak idzie to stare powiedzenie? Kochasz mnie, miły, nad życie, lecz honor droższy ci jest!
— Proszę cię, Arto! — przerwał jej Biron znękany. — Nie jestem z siebie dumny, nie umiałem jednak wymyślić nic lepszego.
— Mogłeś zdradzić mi swój plan, uczynić ze mnie sojuszniczkę, a nie bezwolne narzędzie.
— Ta walka to była moja sprawa, nie twoja. Gdybym przegrał — a taka możliwość istniała — przynajmniej ty byś na tym nie ucierpiała. Gdyby autarchą zdołał mnie zabić, a ty byłabyś po jego stronie, nie odczułabyś bólu. Może wyszłabyś za niego za mąż i byłabyś szczęśliwa.
— Skoro jednak ty wygrałeś, może teraz będę cierpieć z powodu utraty Jontiego?
— Nie będziesz.
— Skąd wiesz?
— Spróbuj przynajmniej pojąć motywy mego postępowania — błagał Biron w rozpaczy. — Przyznaję, byłem głupcem, zbrodniczym głupcem, ale czy nie potrafisz mnie zrozumieć? Czy możesz spróbować przestać mnie nienawidzić? Artemizja odparła miękko:
— Próbowałam przestać cię kochać, ale jak widzisz, nie udało mi się.
— A zatem wybaczasz mi?
— Dlaczego? Dlatego, że cię rozumiem? Nie! Gdyby chodziło tylko o zrozumienie, o ocenę motywów twojego postępowania, nie wybaczyłabym ci do końca życia. Gdyby chodziło tylko o to! Ale ja ci wybaczam, Bironie, bo nie potrafię inaczej. Inaczej, jak mogłabym prosić cię, abyś do mnie wrócił?
I nagle znalazła się w jego ramionach, a jej lodowate wargi spoczęły na ustach Birona. Dzieliła ich jedynie podwójna warstwa grubych ubrań. Odziane w rękawice dłonie nie czuły pod sobą ciała, które pieściły, tylko usta mogły zetknąć się ze sobą bez przeszkód.
Wreszcie jednak Biron opamiętał się.
— Niedługo zachód słońca. Jest coraz zimniej.
— To dziwne — odparła łagodnie Artemizja — bo mnie jest jakby cieplej.
Ruszyli w kierunku statku.
Biron stanął przed nimi, udając pewność siebie, której w rzeczywistości bynajmniej nie odczuwał. Linganejski statek był wielki, jego załoga liczyła pięćdziesiąt osób. Teraz siedzieli naprzeciw niego. Pięćdziesiąt twarzy! Twarze Linganejczyków od urodzenia wychowanych w posłuchu dla swego autarchy.
Niektórych przekonał Rizzett, inni stanęli po jego stronie wysłuchawszy ostatniej rozmowy autarchy z Bironem. Ilu jednak nadal się waha, czy wręcz czuje do niego wrogość?
Jak na razie, słowa Birona zdziałały niewiele. Teraz właśnie pochylił się i nadając głosowi ciepły ton spytał:
— O co właściwie walczycie? Po co narażacie życie i zdrowie? Myślę, że chodzi wam o wolną Galaktykę. Taką, w której każdy będzie mógł decydować o sobie, własną pracą dochodzić do dobrobytu. Gdzie nie będzie już panów ani niewolników. Mam rację?
Odpowiedział mu cichy pomruk. Nawet jeśli miał on wyrażać zgodę, brakło mu entuzjazmu. Biron kontynuował:
— O co zaś walczył autarcha? O władzę. Na razie jest autarchą Lingane. Gdyby wygrał, zostałby autarchą Królestw Mgławicy. Zamienilibyście chana na autarchę. Jaki z tego zysk? Czy warto umierać za coś takiego?
Читать дальше