— Już wcześniej usiłowałeś mnie zabić.
— Tak. Twoje domysły są zupełnie słuszne. Ale czy to ci teraz coś pomoże? Cofnij się!
— Nie — odpowiedział Biron. Opuścił ręce i dodał: — Jeśli chcesz strzelać, to zrób to.
— Wydaje ci się, że się nie ośmielę?
— Mówiłem, strzelaj.
— Dobrze! — Autarcha wycelował dokładnie w głowę Birona i z odległości metra nacisnął spust.
Tedor Rizzett ostrożnie okrążył płaski kawałek terenu. Nie chciał się jeszcze pokazywać, lecz trudno było pozostawać w ukryciu wśród nagich skał tej planety. Poczuł się pewniej, gdy dotarł do skupiska ogromnych, poprzerastanych kryształami głazów. Ostrożnie zagłębił się między nie. Od czasu do czasu przystawał, aby otrzeć czoło wierzchem gąbczastej rękawicy. Mimo panującego chłodu pot zalewał mu oczy.
Wreszcie zobaczył ich zza dwóch wyniosłych granitowych monolitów w kształcie litery V. Oparł blaster o udo. Słońce świeciło mu prosto w plecy, czuł nikłe ciepło jego promieni przenikające kombinezon. Doskonale. Nawet gdyby spojrzeli w jego stronę, oślepiający blask słońca zasłoni go przed ich wzrokiem.
Ich głosy brzmiały wyraźnie w jego uszach. Komunikator radiowy działał świetnie. Rizzett uśmiechnął się. Jak dotąd, wszystko szło zgodnie z planem. Oczywiście jego obecność nie została wcześniej przewidziana, ale lepiej, żeby tu czuwał. Zaplanowali wszystko z nieco przesadną śmiałością, a przecież nie mieli do czynienia z głupcem. Być może, jego blaster przyda się jeszcze, by rozstrzygnąć całą sprawę.
Czekał. Ze stoickim spokojem patrzył, jak autarcha unosi broń, a Biron stoi bez ruchu w oczekiwaniu na strzał.
Artemizja nie widziała unoszącego się blastera. Nie dostrzegła też dwóch postaci aa skalistym wzniesieniu. Pięć minut wcześniej zauważyła na moment sylwetkę Rizzetta, rysującą się ostro na tle nieba, i od tego czasu podążała jego śladem.
Jakimś cudem poruszał się szybciej niż ona. Świat przed oczami mętniał jej i wirował, dwa razy ocknęła się rozciągnięta na ziemi. Nie przypominała sobie, by upadła. Za drugim razem, dźwignąwszy się na nogi, odkryła, że z przegubu ścieka jej krew — skaleczyła się ostrym odłamkiem skalnym.
Rizzett znów się oddalił i musiała przyspieszyć kroku. Kiedy zniknął pośród lasu błyszczących głazów, rozpłakała się z rozpaczy. Oparta o kamienny blok, szlochała cicho, kompletnie wyczerpana. Piękno skał, ich różowawy odcień, gładka, szklista powierzchnia, przypominająca pradawną epokę wulkanów — wszystko to dla niej nie istniało.
Z trudem zwalczyła dławiące uczucie, które ścisnęło jej gardło. I nagle ujrzała go, maleńką figurkę obok dwóch potężnych kamiennych słupów. Uniosła bicz neuronowy i zataczając się na twardym, nierównym gruncie ruszyła w jego stronę. Rizzett przykładał właśnie broń do oka i, pochłonięty, szykował się do strzału. Uświadomiła sobie, że nie zdąży na czas. Musi odwrócić jego uwagę. Krzyknęła: — Rizzett! — i jeszcze raz: — Rizzett! Nie strzelaj! Znów się potknęła. Świat ciemniał jej przed oczami. W ostatnim przebłysku świadomości poczuła silne uderzenie o grunt. Zdążyła jeszcze nacisnąć spust bicza, wiedząc, że to nic nie da, że gdyby nawet mogła bezbłędnie wycelować, to i tak Rizzett znajdował się daleko poza zasięgiem jej broni.
Poczuła, jak ktoś ją unosi. Próbowała otworzyć oczy, lecz powieki odmówiły jej posłuszeństwa. — Biron? — szepnęła ostatkiem sił.
Słowa odpowiedzi zlały się w jednolity bełkot, lecz niewątpliwie był to głos Rizzetta. Chciała jeszcze coś powiedzieć, nagle jednak poddała się. Zawiodła go! Wszystko zniknęło.
Autarcha zatrzymał się w bezruchu i trwał w nim tak długo, że można by powoli policzyć do dziesięciu. Biron stał naprzeciw niego i nie drgnąwszy nawet wpatrywał się w lufę blastera z którego przed chwilą miał paść śmiertelny strzał. Kiedy tak patrzył, lufa stopniowo opadała.
— Twój blaster chyba nie działa najlepiej — stwierdził wreszcie. — Powinieneś go obejrzeć.
Biała jak śnieg twarz autarchy na przemian spoglądała to na broń, to na Birona. Strzelił z odległości metra. To oznacza pewną śmierć. Nagle paraliżujące oszołomienie opuściło go. Gorączkowo rozłożył blaster.
Brakowało kapsuły energetycznej. W miejscu gdzie powinna być, znajdowała się jedynie pusta komora. Autarcha jęknął wściekle i cisnął bezużyteczny kawał metalu. Broń kilka razy obróciła się w powietrzu i z cichym, metalicznym łoskotem uderzyła o daleką skałę.
— Tylko ja i ty! — rzucił Biron. Jego głos zadrżał z emocji. Autarcha cofnął się o krok. Milczał.
Biron ruszył naprzód.
— Mógłbym cię zabić na wiele sposobów, ale nie każdy by mnie zadowolił. Gdybym cię zastrzelił, twoja agonia trwałaby zaledwie jedną milionową sekundy. W ogóle nie wiedziałbyś, że umierasz. To mi nie odpowiada. Wolę walkę wręcz. Przynajmniej potrwa dłużej.
Jego mięśnie napięły się, gotowe do skoku, ten jednak nigdy nie nastąpił. W tym momencie bowiem rozległ się wysoki, pełen trwogi okrzyk:
— Rizzett! Nie strzelaj!
Biron odwrócił się błyskawicznie. Zdążył jeszcze dostrzec poruszenie wśród skał o sto metrów dalej i błysk słonecznego promienia, który odbijał się od metalu. I nagle na jego plecy zwalił się ogromny ciężar. Nogi mu się ugięły i padł na kolana.
Autarcha wylądował bezbłędnie, ściskając kolanami talię przeciwnika. Jego pięści z całej siły uderzyły Birona w kark. Młody Widemos ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
Udało mu się pokonać ogarniającą go ciemność na tyle, by rzucić się w bok. Autarcha odskoczył, pewnie stojąc na nogach, podczas gdy Biron zwalił się na plecy.
Zaledwie zdążył zgiąć nogi, gdy autarcha znów skoczył. Tym razem został odepchnięty i obaj zerwali się z ziemi w tym samym momencie. Czoła pokrywał im lodowaty pot.
Powoli okrążali się wzajemnie. Biron odrzucił na bok pojemnik z dwutlenkiem węgla. Autarcha również odpiął swój, zważył go w dłoni i nagle zamachnął się z całą siłą. Biron zanurkował i usłyszał nad głową świst przecinającego powietrze ciężaru.
Skoczył naprzód, zanim autarcha zdołał odzyskać równowagę. Wielka pięść uderzyła Jontiego w twarz, druga o mało nie zmiażdżyła mu przegubu. Biron poczuł, jak przeciwnik pada, puścił go i odstąpił o krok.
— Wstawaj! — powiedział. — Jeszcze z tobą nie skończyłem. Nie ma pośpiechu.
Autarcha uniósł okrytą rękawicą dłoń ku twarzy i bliski omdlenia spojrzał na pokrywającą ją lepką krew. Jego usta wykrzywił nagły grymas, ręka sięgnęła po metalowy pojemnik, który przed chwilą upuścił. Stopa Birona opadła na nią gwałtownie i autarcha krzyknął z bólu.
— Jesteś zbyt blisko krawędzi urwiska, Jonti. Nie powinieneś zmierzać w tamtym kierunku. Wstań. Następny mój cios rzuci cię w przeciwną stronę.
Wtedy jednak rozległ się głos Rizzetta:
— Zaczekaj!
— Strzelaj, Rizzett! — wrzasnął autarcha. — Już! Najpierw ręce, potem nogi. I zostawimy go tutaj!
Rizzett wolno uniósł broń.
— Jak myślisz, Jonti — powiedział spokojnie Biron — kto dopilnował, by twój blaster nie był naładowany?
— Co? — Autarcha spojrzał na niego niczego nie rozumiejącym wzrokiem.
— To nie ja miałem dostęp do twojego blastera, Jonti. Kto zatem? Kto w tej chwili celuje do ciebie? Nie we mnie, Jonti, lecz w ciebie!
Autarcha odwrócił się w stronę Rizzetta i krzyknął:
Читать дальше