— Czy pan coś mówił, panie Farrill?
Biron, ponownie zaskoczony, spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Nie, nic ważnego.
— Przepraszam zatem. Musiałam się przesłyszeć.
Przeszła obok niego, tak blisko, że syntetyczna tkanina sukni musnęła kolano Birona i przez chwilę otoczył go obłok perfum. Jego mięśnie napięły się aż do bólu.
Rizzett nadal przebywał na pokładzie. Jedną z korzyści posiadania naczepy była możliwość przenocowania ewentualnego gościa.
— Zbierają teraz szczegółowe dane, dotyczące składu atmosfery. Mnóstwo tlenu, prawie trzydzieści procent, do tego azot i inne obojętne gazy. Wszystko w normie. Ani śladu chloru — nagle urwał i po chwili dodał: — Hmmm.
— O co chodzi? — chciał wiedzieć Gillbret.
— Brak dwutlenku węgla. Niedobrze.
— Dlaczego? — wtrąciła Artemizja ze swej strategicznej pozycji obok ekranu, nie odrywając przy tym wzroku od powierzchni planety, która przesuwała się pod nimi z prędkością ponad trzech tysięcy kilometrów na godzinę.
— Nieobecność dwutlenku węgla — wyjaśnił krótko Biron — oznacza brak roślinności.
— Ach, tak? — spojrzała na niego i uśmiechnęła się ciepło. Biron, wbrew swej woli, odwzajemnił jej uśmiech. Ona jednak — zauważył to dopiero po chwili — uśmiechała się nie do niego, lecz jakby w przestrzeń, wyraźnie nie dostrzegając jego istnienia. Szybko powściągnął swój niestosowny odruch.
Dobrze, że jej unikał. W jej obecności trudno mu było zachować spokój. Na widok Artemizji znikał znieczulający wpływ pracy. I znów odzywał się ból.
Gillbret był wyraźnie w ponurym nastroju. Właśnie lądowali. W dolnych, gęściejszych warstwach atmosfery, Bezlitosny , któremu niezgrabna naczepa odbierała wszelką aerodynamikę, zachowywał się bardzo kapryśnie. Biron zaciekle walczył z opornymi przyrządami.
— Rozchmurz się, Gil! — powiedział.
Sam jednak też nie czuł się szczególnie radośnie. Jak dotąd, wezwania radiowe nie spotkały się z żadną odpowiedzią, a jeśli nie była to planeta rebelii, dalsze oczekiwanie nie miało sensu.
Musiał działać!
— To nie wygląda na właściwe miejsce — stwierdził Gillbret. — Ten świat jest skalisty i martwy, nie ma też zbyt wiele wody — odwrócił się. — Czy próbowali znaleźć dwutlenek węgla, Rizzett?
— Tak — rumiana twarz Rizzetta była niezwykle poważna. — Śladowe ilości. Jedna tysięczna procenta czy coś koło tego.
— Trudno powiedzieć coś pewnego — stwierdził Biron. — Mogli specjalnie wybrać taką planetę, właśnie dlatego że pozornie jest zupełnie beznadziejna.
— Ale ja widziałem farmy — zaprotestował Gillbret.
— W porządku. Jak sądzisz, ile mogliśmy obejrzeć, przelatując nad planetą tych rozmiarów kilka razy? Doskonale wiesz, że kimkolwiek by byli, nie mają dość ludzi, aby zasiedlić cały glob. Mogli osiąść w jakiejś dolinie, gdzie w powietrzu znajduje się odpowiednia dawka’ dwutlenku węgla, na przykład pochodzenia wulkanicznego, i gdzie w pobliżu znajdują się źródła wody. Moglibyśmy przelecieć trzydzieści kilometrów od nich i nigdy ich nie dostrzec. Oczywiście póki nie sprawdzą, kim jesteśmy, nie odpowiedzą na nasze sygnały.
— Nie da się tak łatwo osiągnąć właściwego stężenia dwutlenku węgla — wymamrotał Gillbret, wpatrując się zafascynowanym wzrokiem w ekran.
Nagle Biron poczuł absurdalną nadzieję, że nie trafili na właściwą planetę. Zdecydował, iż nie może dłużej czekać. Trzeba to rozstrzygnąć, i to już!
To było dziwne uczucie.
Na całym statku wyłączono sztuczne oświetlenie i przez iluminatory wpadały do środka promienie słoneczne. I choć światło dzienne nie dorównywało jasnością tradycyjnemu systemowi oświetleniowemu, stanowiło miłą odmianę. Co więcej, iluminatory zostały nie tylko odsłonięte, lecz i otwarte, tak że można było bez przeszkód oddychać miejscową atmosferą.
Rizzett odradzał całkowite rozhermetyzowanie statku, twierdząc, iż brak dwutlenku węgla może zakłócić funkcjonowanie układów oddechowych załogi, Biron jednak uznał, że przez krótki czas da się to znieść.
Właśnie kiedy naradzali się z Rizzettem, do kabiny wszedł Gillbret. Obaj, Biron i Linganejczyk, pospiesznie odsunęli się od siebie i unieśli wzrok.
Gillbret roześmiał się. Wyjrzał przez otwarty iluminator i westchnął:
— Skały!
— Chcemy zainstalować nadajnik radiowy na jakimś wzniesieniu — stwierdził łagodnie Biron. — W ten sposób uzyskamy większy zasięg. W każdym razie nasze wezwania obejmą całą tę półkulę. Jeśli nie będzie odpowiedzi, spróbujemy po drugiej stronie planety.
— Czy o tym rozmawialiście z Rizzettem?
— Właśnie. Zrobimy to we dwóch z autarchą. On to zresztą zaproponował. I dobrze, bo w przeciwnym razie ja musiałbym wystąpić z podobną sugestią — rzucił przelotne spojrzenie na Rizzetta, lecz twarz linganejskiego pułkownika nie wyrażała niczego.
Biron wstał.
— Chyba najlepiej będzie, jeśli założę na siebie podpinkę kombinezonu. Zaraz ją odepnę.
Rizzett skinął głową. Na zewnątrz świeciło słońce, w powietrzu znajdowała się ledwie śladowa ilość pary wodnej, nie było chmur, lecz panowało przejmujące zimno.
Autarcha stał w głównej śluzie Bezlitosnego . Miał na sobie płaszcz z pianitu, który ważył zaledwie kilka gramów, stanowił jednak doskonałą izolację cieplną. Do piersi przypięto mu niewielki pojemnik z dwutlenkiem węgla. Dzięki niemu powietrze wokół osoby Jontiego zawierało odpowiednie stężenie CO 2.
— Czy chciałbyś mnie obszukać, Farrill? — spytał autarcha, unosząc ręce. Odczekał tak chwilę, a na jego pociągłej twarzy pojawił się drwiący uśmieszek.
— Nie — odparł Biron. — A ty? Chcesz sprawdzić, czy mam przy sobie broń?
— Nawet o tym nie myślałem.
Z pozoru uprzejme słowa były lodowate, jak temperatura na zewnątrz.
Biron wyszedł, zanurzył się w oślepiające światło słoneczne i złapał jeden z dwóch uchwytów walizki, w której mieścił się sprzęt radiowy. Autarchą ujął drugi.
— Nie jest zbyt ciężka — stwierdził Biron i odwrócił się. W otworze wejściowym stała Artemizja i przyglądała się im w milczeniu.
Jej gładka, biała suknia, upięta na ramionach, falowała w porywach wiatru. Półprzeźroczyste szerokie rękawy łopotały, osłonięte nimi ręce miały barwę jasnego srebra.
Biron poczuł, że mięknie. Przez chwilę pragnął wrócić, pobiec z powrotem do statku, chwycić ją w ramiona tak mocno, by jego palce zostawiły ślady na jej plecach, poczuć dotyk jej warg…
Pozdrowił ją skinieniem głowy. Ale jej uśmiech, lekki ruch ręki — wszystko to przeznaczone było dla autarchy.
Po pięciu minutach Biron odwrócił się i spojrzał w stronę statku. W otwartej śluzie nadal widać było białą postać. Po chwili jednak wzniesienie gruntu zasłoniło statek przed ich oczami. Wokół piętrzyły się jedynie nagie, poszarpane skały.
Biron pomyślał o tym, co go czeka i czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy Artemizję. I czy zmartwiłaby się, gdyby nigdy nie wrócił.
Artemizja obserwowała, jak ich sylwetki zmieniają się w maleńkie figurki, mozolnie wspinające się po nagim granicie, wreszcie niknące z zasięgu wzroku. Tuż przedtem nim zniknęli, jeden z nich obejrzał się. Nie była pewna który, ale jej serce przez moment zaczęło bić szybciej.
Nie powiedział ani słowa na pożegnanie. Ani słowa. Odwróciła się od słońca i skał w stronę ciasnego metalowego wnętrza statku. Czuła się samotna, przerażająco samotna, nigdy jeszcze przez całe życie nie była tak bardzo sama.
Читать дальше