Orry, dotychczas podniecony, znowu spochmurniał, zmieszany, i w końcu zapytał:
— Ale dlaczego…
— Tak? — powiedział Falk widząc, jak autorytet, który na tak krótko pozyskał u Orry’ego, ulatnia się. Wstrząsnął Orrym do tego stopnia, że chłopiec ośmielił się zadać pytanie „dlaczego” i jeśli kiedykolwiek miał do niego dotrzeć, musiał to uczynić zaraz.
— Dlaczego nie ufasz Władcom? Dlaczego sądzisz, że chcą zetrzeć twoją pamięć o Ziemi?
— Ponieważ Ramarren nie wie tego, co ja wiem. I ty też tego nie wiesz. A nasza niewiedza może zdradzić świat, z którego przybyliśmy.
— Ale… ale ty przecież wcale nie pamiętasz naszego świata…
— Nie. Lecz nie chcę służyć Kłamcom, którzy władają tym. Słuchaj. Myślę, że wiem, czego chcą. Chcą przywrócić moją poprzednią pamięć, żeby poznać prawdziwą nazwę a tym samym położenie naszego świata. Jeśli dowiedzą się tego podczas operacji na moim umyśle, wówczas, jak sądzę, zabiją mnie od razu, a tobie powiedzą, że operacja zakończyła się tragicznie, albo jeszcze raz wymażą moją pamięć, a tobie powiedzą, że operacja się nie powiodła. Jeśli zaś nie dowiedzą się, pozostawią mnie przy życiu, przynajmniej dopóki nie powiem im tego, co chcą wiedzieć. A ja, jako Ramarren, nie będę wiedział wystarczająco wiele, żeby im nie powiedzieć. Wówczas może wyślą nas z powrotem na Werel, jedynych pozostałych przy życiu członków wyprawy, powracających po stuleciach do domu, żeby opowiedzieć swym rodakom, jak na ciemnej, barbarzyńskiej Ziemi Shinga, nie zważając na żadne przeciwności, podtrzymują płomień cywilizacji. Shinga, którzy nie są wrogami ludzkości, tylko poświęcającymi się dla innych Władcami, mądrymi Władcami, prawdziwymi synami Ziemi, a nie jakimiś obcymi najeźdźcami. I opowiemy na Werel wszystko, co wiemy o przyjaznych Shinga. A oni uwierzą nam. Uwierzą w kłamstwa, w które my będziemy wierzyć. Więc nie będą obawiać się ataku ze strony Shinga ani też nie będą uważali za konieczne pomóc mieszkańcom Ziemi, prawdziwym ludziom, oczekującym wyzwolenia od kłamstwa.
— Ale, prech Ramarren, to nie są kłamstwa — powiedział Orry.
Falk przyglądał mu się przez chwilę wśród rozmazanych, jasnych, ruchomych świateł. Serce w nim zamarło, lecz w końcu zapytał:
— Czy zrobisz to, o co cię poproszę?
— Tak — wyszeptał chłopiec.
— I nie zdradzisz tego żadnej innej żywej istocie?
— Tak.
— To bardzo proste. Kiedy zobaczysz mnie pierwszy raz jako Ramarrena… jeśli kiedykolwiek tak się stanie… zwróć się do mnie tymi słowami: przeczytaj pierwszą stronę książki.
— Przeczytaj pierwszą stronę książki — powtórzył posłusznie Orry.
Przez chwilę milczeli. Falka wypełniało poczucie daremności wszelkich poczynań, czuł się jak mucha uwięziona w pajęczej sieci.
— To wszystko, prech Ramarren?
— Wszystko.
Chłopiec skłonił głowę i wyszeptał kilka słów w swym ojczystym języku, niewątpliwie jakąś Formułkę przyrzeczenia. Potem zapytał:
— Co mam powiedzieć o komunikatorze, prech Ramarren`?
— Prawdę. Nie ma znaczenia, co powiesz, jeśli zachowasz w tajemnicy to, o co cię prosiłem — odparł Falk. Wydawało się, że przynajmniej nie nauczyli chłopca kłamać. Ale też nie nauczyli go odróżniać prawdy od kłamstwa.
Orry przewiózł ich na swym śmigaczu przez most i Falk znowu znalazł się wśród lśniących, zamglonych ścian pałacu, tam gdzie na samym początku zaprowadziła go Estrel. Gdy tylko znalazł się sam w pokoju, opanowały go strach i wściekłość, wiedział bowiem, jak bardzo dał się oszukać i jak beznadziejne jest jego położenie. I kiedy w końcu opanował już swój gniew, wciąż chodził po pokoju jak niedźwiedź po klatce, walcząc ze strachem przed śmiercią.
Może zdołałby ich ubłagać, by pozwolili mu dalej żyć z pamięcią Falka, który był dla nich bezużyteczny, ale i nieszkodliwy.
Nie. Nie zdołałby. To było oczywiste i tylko tchórzostwo mogło spowodować, że przyszło mu to do głowy. Nie było żadnej nadziei.
Może udałoby mu się uciec?
Może. Pozorna pustka tego wielkiego budynku mogła być pułapką albo jak wiele innych rzeczy tutaj, złudzeniem. Czuł i domyślał się, że jest nieustannie śledzony, że niewidoczni szpiedzy lub urządzenia rejestrują każdy jego gest i słowo. Wszystkie drzwi strzeżone były przez wykonawców lub elektroniczne urządzenia kontrolne. Lecz gdyby nawet uciekł z Es Toch, to co dalej?
Czy zdołałby powrócić przez góry, równiny, las i dotrzeć w końcu do Polany, gdzie Parth… Nie, rzucił sam sobie w gniewie. Nie może wrócić. Tak daleko zaszedł podążając za swym przeznaczeniem, że musi podążyć za nim do końca: przez śmierć, jeśli tak już musi być, do odrodzenia — odrodzenia nieznanego człowieka, obcej duszy.
Nie było tu jednak nikogo, kto powiedziałby prawdę temu nieznanemu i obcemu człowiekowi. Nie było tu nikogo, z wyjątkiem jego samego, komu Falk mógłby zaufać, i dlatego Falk nie tylko musi umrzeć, lecz jeszcze jego śmierć posłuży woli Wroga. Z tym właśnie nie mógł się pogodzić, to było nie do zniesienia. Chodził tam i z powrotem wśród zielonkawego półmroku swego pokoju. Rozmazane, bezdźwięczne błyskawice łyskały nad sufitem. Nie będzie służył Kłamcom, nie powie im tego, co chcą wiedzieć. To nie o Werel się martwił — gdyż wszystko, co wiedział, wszystkie jego domysły były nic niewarte i sama Werel była kłamstwem, a Orry był bardziej niezgłębiony niż Estrel; nic nie było pewne. Lecz kochał Ziemię, chociaż był tu obcy. A Ziemia oznaczała dla niego ten dom w Lesie, słoneczne światło na Polanie, Parth. I tego nie zdradzi. Musi wierzyć, że jest jakiś sposób, by się powstrzymać — pomimo wszystkich złych mocy i oszustw — od zdradzenia tego, co pokochał.
Wciąż i wciąż usiłował wymyślić jakiś sposób, który pozwoliłby mu — Falkowi — pozostawić wiadomość sobie samemu, przyszłemu Ramarrenowi — zadanie samo w sobie tak groteskowe, że niemal niewyobrażalne, a poza tym nie do rozwiązania. Gdyby nawet Shinga nie zauważyli, że pisze wiadomość, z pewnością odnaleźliby ją, kiedy już zostałaby sporządzona. Początkowo zamierzał użyć Orry’ego jako pośrednika, polecając mu, by powiedział Ramarrenowi: „Nie odpowiadaj na pytania Shinga”, ale nie miał żadnej pewności, czy Orry go posłucha i czy utrzyma polecenie w tajemnicy. Shinga tak manipulowali umysłem chłopca, że był właściwie ich narzędziem; nawet ta bezsensowna wiadomość, którą mu niedawno przekazał, mogła już być znana jego Władcom.
Nie przychodził mu do głowy żaden pomysł, żaden podstęp, środek czy sposób, aby przerwać to błędne koło. Była tylko jedna szansa, a właściwie cień szansy, że pozostanie sobą, że pomimo tego wszystkiego, co będą z nim robili, pozostanie sobą i nie zapomni, nie umrze. Jedyną myślą, jaka dawała mu podstawę do nadziei, była ta, że możliwe jest to, o czym Shinga mówili, że jest niemożliwe.
Chcieli, by uwierzył, że jest to niemożliwe.
Zatem złudzenia, widziadła i halucynacje, jakich doświadczył w pierwszych godzinach czy dniach pobytu w Es Toch, miały na celu oszołomienie go i osłabienie jego wiary w siebie, tego właśnie chcieli. Chcieli, żeby stracił zaufanie do siebie, swych przekonań, wiedzy i siły. Wszystkie opowieści o wytarciu umysłu miały przestraszyć go i zarazem przekonać, że nie jest w stanie przeciwstawić się ich parahipnotycznym operacjom.
Ramarren nie zdołał się im oprzeć.
Lecz Ramarren w przeciwieństwie do Falka nie żywił żadnych podejrzeń ani też nikt go nie ostrzegł przed ich możliwościami czy przed tym, co będą usiłowali z nim zrobić. A to mogło mieć znaczenie. Poza tym pamięć Ramarrena nie mogła zostać nieodwracalnie zniszczona, choć twierdzili, że tak stanie się z pamięcią Falka, czego dowodem było to, że zamierzali ją odtworzyć.
Читать дальше