Ulisses kazał mu utrzymywać prędkość i spojrzał przez szparę. Zobaczył wiele jasnych postaci, zbliżających się szybko przez pola, najwidoczniej z zamiarem przecięcia im drogi. Włączył reflektory i postacie zrobiły się wyraźniejsze. W smugach światła oczy błyszczały im czerwonawo. Były to dwunożne postacie w leopardzie cętki, z długimi ogonami. Nieśli dzidy i okrągłe przedmioty, z pewnością bomby. Jak ludzie Drzewa zdobyli proch?
Przemówił do nadajnika:
— Wróg, po prawej, około trzydzieści jardów! Naprzód, z pełną prędkością! Jak wejdą na drogę, to przejedźcie po nich.
Pierwszy z biegnących ludzi-leopardów dostał się na drogę. Pojawił się nagle czerwony żar, a potem iskry. Otworzył skrzynkę z ogniem i przyłożył do bezpiecznika bomby. Ogień zatoczył krąg, lecąc w kierunku prowadzącego samochodu. Brzęknął łuk i z prawego przedniego otworu wyleciała strzała. Wróg krzyknął i upadł. Usłyszeli uderzenie o dach, a potem wybuch zakołysał wozem i ogłuszy} ich. Jednak bomba odbiła się i spadła na drogę. Samochód nadal jechał.
Podbiegli następni osobnicy, niektórzy z dzidami, inni z otwartymi skrzynkami ognia i z bombami. Oszczepnicy próbowali wcisnąć swoją broń poprzez szpary, a bombardierzy atakowali samochody z boku.
Ugodzeni strzałami włócznicy padali, a bomby odbiwszy się od dachu wybuchały na drodze, bardziej szkodząc atakującym niż wozom.
Pierwszy samochód minął napastników, którzy zaatakowali pozostałe wozy. Więcej niż połowa sił wroga została zabita lub ranna. Jeden z leopardów, zdesperowany podbiegł i wskoczył na poorany dach ostatniego samochodu. Położył bombę, zeskoczył i został trafiony w plecy. Bomba zniszczyła dwie warstwy i zarysowała trzecią. Pasażerowie stracili słuch na pewien czas, ale byli cali.
Gdy kawalkada wjeżdżała do miasta, płonęło kilka budynków i widać było zniszczenia. Samobójcza grupa ludzi-nietoperzy wleciała do pałacu przez okna na czwartym piętrze (nie były zakratowane, chociaż dwa tygodnie wcześniej wydano taki rozkaz). Zatrutymi strzałami zabili wielu ludzi, ale nie zdołali dotrzeć do władcy i Wielkiego Wezyra. Wszyscy nietoperze z tej grupy, z wyjątkiem dwóch, zginęli.
Ulisses dowiedział się o tym od Shegnifa. Poprosił go:
— Nie zabijaj tych dwóch więźniów. Najwspanialszy. Możemy na torturach wyciągnąć z nich tajemnicę położenia ich miasta-bazy.
— A potem? — spytał Shegnif.
— Potem użyjemy nowej floty powietrznej, znacznie lepszej od pierwszej, aby ich zaatakować i zniszczyć bazę Dhulhulikhów. Zaatakujemy potem samo Drzewo.
Shegnif zdziwił się.
— Nie jesteś wcale przybity tym, co się stało ostatniej nocy?
— Absolutnie — odpowiedział Ulisses. — Tak naprawdę, to wróg nie zdziałał wiele, poza tym przysłużyli się nam. Gdyby nie zniszczyli sterowców, ciężko byłoby otrzymać od ciebie zgodę na budowę lepszych maszyn. Myślę o wiele większych. Będę potrzebował znacznie więcej materiałów i czasu.
Myślał, że Shegnif rozeźli się, ale Wezyr był zadowolony. Przemówił:
— Ta inwazja przekonuje mnie o jednej rzeczy. Masz rację, trzeba uderzyć wroga prosto w serce. Stracimy nasze zasoby i ludzi, broniąc tylko granic. Chociaż nie mam pojęcia, jak możemy unieszkodliwić Drzewo, nawet jeżeli zabijemy jego oczy, Dhulhulikhów. Może ty masz sposób?
Ulisses streścił swoje plany. Shegnif słuchał, kiwając głową, głaszcząc kły, i stukając się w czoło koniuszkiem trąby. W końcu odezwał się:
— Zgadzam się na twój plan, bez zastrzeżeń. Odpieramy ataki Vignoomów i Glassimów, a wyślemy jeszcze więcej wojska. Pojmaliśmy dodatkowo dwudziestu rannych ludzi-nietoperzy.
I znowu Ulisses był bardzo zajęty od świtu do zmroku. Znalazł jednak czas, by zbadać powody kłótni między Thebi a Awiną. Nie widział tej kobiety od czasu wyjścia z biura do hangaru, pojawiła się kilka dni później. Jak opowiadała, wybiegła z hangaru zaraz za Ulissesem i przewróciła się. Obudziła się na polu wśród martwych ciał. Rana mocno krwawiła, ale nie była głęboka.
Obie kobiety przyznały, iż kłóciły się o to, którą darzył bardziej uczuciami, i która powinna być na stałe przy nim do posługiwania. Thebi zaatakowała Awinę paznokciami, a ta wyciągnęła nóż.
Ulisses postanowił nie stosować żadnych kar cielesnych, ani więzienia wobec obu kobiet. Określił ich obowiązki i miejsce oraz to, jak mają się zachować na przyszłość. Na to muszą się zgodzić, bo inaczej zostaną odesłane na długo.
Thebi płakała, Awina lamentowała, ale obie obiecały zachowywać się odpowiednio. Pierwszą rzeczą jaką uczynił, było zwołanie jak największej liczby treserów jastrzębi. Byli to wolni ludzie, których jedynym zajęciem była hodowla i szkolenie kilku gatunków ptaków drapieżnych dla ich panów, lubujących się w polowaniach. Zamiast tresować te dzikie ptaki, by polowały na kaczki albo gołębie, nauczą je atakować ludzi-nietoperzy. Więźniów Dhulhulikhów było dość, aby ich wykorzystać, gdy wyleczą się z ran.
Pięć miesięcy później Ulisses przybył na pierwszy pokaz wyników nowej tresury. Młody władca, Wielki Wezyr oraz oficerowie byli tam także obecni. Uwolniono nietoperza o ponurej twarzy; wiedział, co go czeka. Pobiegł w dół pochyłym polem, trzepocząc skrzydłami. Uniósł się powoli. Wzbił się na wysokość około czterdziestu stóp, lecąc pod wiatr. Zatoczył koło i wrócił nad pole. Miał przy sobie krótką włócznię z kamiennym ostrzem. Obiecano mu, że jeżeli zdoła obronić się przed dwoma jastrzębiami, to będzie mu wolno wrócić do domu.
Prawdopodobnie wcale w to nie wierzył. Było by to niemądre ze strony Neshgajów, gdyby pozwolili mu wrócić do swego plemiona z informacjami o nowej broni. Jeżeli zabije pierwsze dwa ptaki, to wypuszczą na niego inne. Nie miał szansy ucieczki.
Postępował jednak tak, jak mu kazano i wrócił nad pole na określonej wysokości tak, aby można było obserwować walkę. Kiedy szybował w dół, dwóm jastrzębiom zdjęto kapturki i treserzy wyrzucili je w powietrze. Krążyły przez chwilę, aż z ochrypłym krzykiem wspięły się ponad człowieka. Uciekał w panice. Oba ptaki runęły w dół jak pierzaste gromy. Uderzyły z hałasem, dobrze słyszanym przez obserwatorów. Zanim to zrobiły, człowiek-nietoperz złożył skrzydła i obrócił się twarzą do nich. Jeden uderzył go w głowę, lecz zginął od noża, jednak nie rozluźnił szponów. Drugi uderzył kilka sekund później, wbijając szpony w brzuch. Skrzydlaty człowiek runął z krzykiem; uderzył o ziemię tak silnie, że złamał nogę i kość jednego skrzydła. Jastrząb, który przeżył nadal targał go za brzuch.
— Oczywiście nie możemy zabrać tresera dla każdego ptaka — rozmawiał Ulisses. — Uczymy je, by przebywały w osobnych klatkach, otwieranych mechanicznie. Nie będą miały kapturów. Wylecą i zaatakują najbliższego człowieka-nietoperza, potem będą dalej atakować.
— Miejmy nadzieję — zadudnił Shegnif. — Nie wierzę za bardzo w skuteczność jastrzębi.
Mimo tego Wielki Wezyr wydawał się zadowolony. Shegnif ukłonił się i zasalutował trąbą kilka razy w kierunku władcy, którego odwieziono do pałacu misternie rzeźbionym pojazdem. Teraz Shegnif szedł przez chwilę obok Ulissesa, rozmawiając i raz czule dotknął go w nos końcem trąby.
— Naprawdę los się do nas uśmiechnął, kiedy błyskawica obudziła kamiennego boga — wyznał. — Chociaż, niewątpliwie, to Nesh posłał grom.
Uśmiechnął się. Ulisses nie wiedział jeszcze, czy częste odniesienia Wezyra do boga, są wynikiem pobożności czy ironii.
Читать дальше