— Postaraj się wytłumaczyć swoje bluźnierstwa. Harrey nic nie odpowiedział.
W chwili gdy Calapina miała go zmiażdżyć, Srengaard wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Dlaczego on, niewolnik z krwi i kości, został wybrany przez przeznaczenie by oglądać Glissona i Bonmura siedzących sztywno z tępymi minami, Nurse i Schruillę bełkoczących, innych Nadludzi, którzy znaleźli sobie nową zabawę polegającą na tłuczeniu głowami o ławki i ściany, Calapinę gotową zabić jeńców i zapomnieć o tym dziesięć sekund później. Histeryczne konwulsje wstrząsały chirurgiem, który bezskutecznie starał się zaczerpnąć tchu. Głos Calapiny pomógł mu odzyskać spokój.
— Imbecylu. Mów, o co chodzi.
Srengaard spojrzał na swoją rozmówczynię i śmiech ustąpił miejsca litości. Przypomniał sobie, gdzie są centra medyczne i zrozumiał dlaczego umieszczono je z daleka od morza. Nadludzie instynktownie unikali mórz i oceanów, bowiem te falowały w ciągłym rytmie przypływów i odpływów. Nie umieli zaakceptować owego ciągłego przypominania o powszechnym ruchu w te i z powrotem, który wykreślili ze swojego życia.
— Odpowiadaj! — Ręka Calapiny była przy jego guzikach. „Ich dusze otrzymały tylko jedną ranę” — myślał
Srengaard.
Dzień po dniu, tysiąclecie po tysiącleciu ta rana ciągle się pogłębiała. Czyż nieśmiertelność była tylko iluzją? A jeśli życie mimo wszystko miało koniec? Nigdy wcześniej Srengaard nie pomyślał, jaką cenę zapłacili Nadludzie za nieśmiertelność. Im bardziej ją posiadali, tym bardziej zyskiwała na znaczeniu, tym bardziej bali się, że ją utracą… strach rósł bez końca… bez końca…
Ale istniała pewna luka, którą Cyborgi wykorzystały. Jednak ze względu na brak uczuć, nie były w stanie przewidzieć konsekwencji szoku.
Nadludzie przez całe życie kryli się za eufemizmami. Tak więc używali nazwy „aptekarze”, a nie „lekarze”, bo słowo „lekarz” miało coś wspólnego z chorobą, czyli rzeczą niemożliwą do zaakceptowania. Nadludzie uznawali tylko aptekarzy i ich niezliczone apteki. Nigdy nie znajdowały się one daleko. Nigdy nie opuszczali Centrum. Wieczni na-stolatkowie uwięzieni w przychodni zdrowia.
— Więc nie chcesz mówić?
— Czekaj — rzekł Srengaard widząc, że Calapina już dotyka przycisku.
— Kiedy zabijecie wszystkich płodnych, wy — Nadludzie — zostaniecie sami. Gdy będziecie umierać jeden po drugim, co wtedy zrobicie?
— Jak śmiesz? Zadajesz mi pytanie, mimo iż moja wiedza i doświadczenie są nieskończenie większe od twojej.
Srengaard spojrzał na jej zakrwawiony nos.
— Nadczłowiek — powiedział powoli — to też jest Steryl, którego istnienie polega na ciągłych kroplówkach z enzymów przedłużających życie… aż do chwili wewnętrznej degeneracji. Myślę, że chcecie umrzeć.
Calapina spostrzegła, iż na sali zapanowała całkowita cisza. Zauważyła, że wszyscy patrzą na nią. Zrozumiała dlaczego: „Widzą krew na mojej twarzy”.
— Korzystacie z nieśmiertelności — ciągnął chirurg. — Ale czy dzięki temu jesteście inteligentniejsi, bardziej mądrzy? Nie, po prostu macie więcej czasu, aby się uczyć i zdobywać doświadczenie. Zresztą większość z was nie posiada za grosz inteligencji, w przeciwnym razie dawno zrozumielibyście, że równowaga uległa zniszczeniu i umieracie.
Calapina cofnęła się o krok. Te słowa dotarły do niej wreszcie i cięły jej nerwy jak skalpele.
— Spójrzcie na siebie — mówił dalej Srengaard. — Jesteście chorzy, wszyscy. A wasza komputerowa apteka, co ona teraz robi? Odpowiem na to pytanie: przepisuje wam coraz większe dawki. Stara się przywrócić równowagę. Do tego została zaprogramowana i tak będzie działać, aż do końca. Ale ona was nie uratuje.
— Uciszcie go! — krzyknął ktoś. Po chwili wszyscy zaczęli powtarzać to zdanie, tupiąc nogami i klaszcząc.
— Uciszcie go! U-cisz-cie! U-cisz-cie!
Calapina zatkała sobie uszy, ale nadal słyszała krzyk. Nagle zauważyła, że Nadludzie opuszczają ławki i ruszają w kierunku jeńców. Przemoc gotowa była wybuchnąć.
Zatrzymali się w ostatniej chwili.
W pierwszej chwili nie zrozumiała tego, opuściła ręce. Krzyki wibrowały w jej uszach. Wśród nich rozróżniała imiona zapomnianych bogów. Wszyscy patrzyli w głąb sali. Calapina poszła za ich przykładem. Tam Nurse tarzał się po podłodze z pianą na ustach i skórą pokrytą czerwonobrązowymi cętkami. Konwulsyjnie przykurczone ręce tłukły o podłoże.
— Zróbcie coś! — krzyknął Srengaard. — On umiera! — Sam ocenił dziwność swoich słów: „Zróbcie coś!”. W każdych warunkach lekarz pozostawał lekarzem.
Widząc co się dzieje z Nurse, Calapina cofała się, przyciskając ręce do piersi. Schruilla podskakiwał na tronie, dalej coś mamrocząc.
— Calapino — rzekł Srengaard. — Jeśli nie chcesz mu pomóc, zwolnij mnie, abym ja się nim zajął.
Pośpiesznie usłuchała go, szczęśliwa, że może pozbyć się jednego kłopotu.
Pasy osunęły się. Srengaard wstał i o mało nie upadł. Jego ręce i nogi były zesztywniałe. Kuśtykając, podszedł do Nurse. „Brązowe plamy” — myślał szybko — „reakcja na odrzucanie kwasu pantotheinowego i napływ adrenaliny”.
Złapał Nurse pod pachy i zaciągnął go do najbliższego trójkąta sygnalizującego aptekę. Nadczłowiek nie poruszał się, tylko jego pierś podnosiła się lekko.
Inni Nadludzie odsuwali się na bok, jakby Nurse był zadżumiony. Jeden z nich krzyknął:
— Chcę wyjść!
To był sygnał do ucieczki. Masa ciał runęła w kierunku wyjścia. Uciekający przeciskali się nad, pod i pomiędzy sobą, walcząc łokciami i kolanami, wśród krzyków strachu i bólu. Srengaard czuł się, jakby otoczyło go spłoszone stado dzikich zwierząt.
Odruchowo zarejestrował stan kobiety znajdującej się po jego prawej stronie. Rozłożona na ławce, z otwartymi ustami, wydawała się kontemplować krew, która płynęła jej po szyi. Jednak jej plecy były wygięte pod dziwnym kątem, a pierś nie poruszała się. Później przekroczył mężczyznę, który czołgał się ciągnąc za sobą bezwładne nogi. Nadczłowiek zaczął ciążyć chirurgowi i Srengaard o mało się nie wywrócił, kładąc ciało Nurse pod apteką. Z tyłu Durant i Bonmur krzyczeli, aby ich uwolniono.
„Później” — pomyślał Srengaard, pchając drzwi od apteki. Nie otworzyły się. „Oczywiście, przecież nie jestem Nadczłowiekiem”. Wziął rękę Nurse i położył ją na klamce. Drzwi się otworzyły i ukazały się rzędy preparatów: aneuryny, pirymidyny itp. Po chwili znalazł analizator z otworem na ramię. Wszystkie końcówki na wierzchu, strzykawki-wampiry czekały na swą ofiarę. Srengaard zerwał blokadę i otworzył aparat. Po znalezieniu przycisków dla aneuryny i inistolu oraz odcięciu innych przewodów włożył rękę Nurse do otworu. Igły wbiły się w ciało i znalazły żyły. Liczniki zaczęły działać. Po chwili Srengaard wyłączył maszynę i położył Nadczłowieka na ziemi. Skóra konającego była zimna, lepka i jednolicie blada, ale oddech Nurse zaczął się wyrównywać.
„Szok” — pomyślał lekarz zdejmując marynarkę i przykrywając nią Nadczłowieka. Później zaczął masować go, aby pobudzić krążenie.
Nadeszła Calapina i usiadła przy głowie Nurse. Ściskała pięści tak mocno, że palce jej były białe. Twarz miała bladą, wzrok błądzący. Wydawało się jej, iż pokonała olbrzymią drogę, kierowana wspomnieniami. Od obłędu przeszła do pewnego rodzaju spokojnego rozluźnienia. Kątem oka spojrzała na czerwoną kulę, centrum władzy, które dalej działało automatycznie. Pomyślała o Nurse, o swoich partnerach łóżkowych, kochankach i zabawkach.
Читать дальше