— Ty! — wrzasnęła Calapina wskazując go palcem. — Dlaczego się na mnie gapisz?! Co tam mamroczesz? Odpowiadaj!
Harrey poczuł się sparaliżowany, nie strachem ani groźbą zawartą w głosie Calapiny, ale z powodu swego odkrycia: Calapina była stara! Ile miała lat? Trzydzieści, czterdzieści tysięcy? Jeszcze więcej?
— Mów! Ja, Calapina ci rozkazuję. Jeśli postąpisz po naszej myśli, być może okażemy wyrozumiałość.
Harrey nadal ją obserwował nie mówiąc nic. Wydawało się, iż Calapina nie słyszy zgiełku wokół niej.
— Durant — powiedział Glisson. — Pamiętaj o instynktach, tych prądach, które kierują naszym życiem wedle swego uznania. Widzisz, ile się wokół nas zmienia? Zmiana jest jedynym uniwersalnym prawem.
— Ona umiera.
Calapina nadal nie rozumiała, ale dotknął ją ton współczucia, który wyczuła w głosie Harreya. Spojrzała na ekran kontrolny i zobaczyła, że to współczucie dotyczy jej, a nie Jego samego lub tej głupiej samicy, jego żony.
Nagle ogarnęła ją ciemność i zemdlała.
Glisson roześmiał się ponuro. — Trzeba im pomóc — powiedział Harrey. — Nie wiedzą, co robią.
Schruilla nagle ocknął się z otępienia. Nad sobą odkrył wiele czarnych punktów. Nadludzie wyłączali kamery! Dziwne ruchy tłumu też go niepokoiły; niektórzy wybiegali z sali z dzikim śmiechem.
„Przecież mieliśmy ich przesłuchiwać”.
Również jego opanowała histeria. Spojrzał na Nurse.
Tamten siedząc z zamkniętymi oczyma mamrotał:
— Wrzący olej. Nie, to zbyt brutalne. Trzeba czegoś bardziej subtelnego, powolniejszego.
— Chciałbym zadać jedno pytanie Durantowi — rzekł Schruilla, pochylając się do przodu.
— Co? — Nurse otworzył oczy.
— Co on chciał osiągnąć?
— Dobre pytanie. Odpowiadaj Durant!
Nurse dotknął pierścienia. Purpurowy promień przesunął się kilka centymetrów do przodu.
— Nie chcę patrzeć jak umieracie — odparł Harrey. — Chciałem…
— Chcieliśmy mieć rodzinę — odparła Lizabeth. — To wszystko. — Łzy ukazały się w jej oczach. Pewna, iż nie przeżyje tego bezsensownego dnia, zastanawiała się, jakie byłoby jej dziecko.
— Co? — zapytał Schruilla. — Co to za bzdury? Rodzinę?
— Skąd mieliście embrion, który nam podrzuciliście? — pytał Nurse, a promień zbliżał się ciągle do jeńców.
— Mamy embriony uodpornione na gaz antykoncepcyjny — rzekł Glisson. Bardzo wiele.
— A nie mówiłem — stwierdził Schruilla.
— Gdzie one są? — spytał Nurse, zauważając jednocześnie ze zdumieniem, że trzęsie mu się prawa ręka.
— Pod waszymi nosami — odparł Glisson. — Tu i tam, w społeczeństwie. Nie pytajcie mnie o ich tożsamość. Nie znam ich wszystkich. Nikt ich nie zna.
— Nie uciekną nam — stwierdził Schruilla.
— Żaden się nie wymknie — dodał Nurse.
— Jeśli będzie trzeba — ciągnął Schruilla — wysterylizujemy całą planetę oprócz Centrum i rozpoczniemy wszystko od nowa.
— Z czym? — spytał Glisson.
— Jak to?
— Gdzie znajdziecie odpowiednie pule genetyczne? Jesteście członkami bezpłodnej rasy na wymarciu.
— Jedna komórka wystarczy nam, by zrobić swoje kopie — odparł Nurse.
— Dlaczego więc tego nie zrobiliście?
— Śmiesz zadawać pytania?
— Odpowiem na to pytanie zamiast was. Nie zdecydowaliście się na kopiowanie, bo kopia jest strukturą niestabilną. Ten proces zbliżyłby was do końca.
Ciągle leżąc na podłodze, Calapina słyszała tylko oderwane słowa: „bezpłodny, wymarcie, koniec…”
— Nie potrzebujemy materiału genetycznego — stwierdził Schruilla.
Calapina usłyszała go i wreszcie zrozumiała, co miał na myśli. W końcu to dotarło do jej świadomości. Jest nas dużo. Ludzie z Masy są naszymi udomowionymi zwierzętami, których już nie potrzebujemy!
— Znalazłem karę dla tych kryminalistów! — zawołał radośnie Nurse. — Będziemy drażnić ich nerwy mikron po mikronie. Spowoduje to straszliwy ból, który będzie mógł trwać wieki.
— Przecież mówiłeś, że nie chcesz, aby cierpieli — zdziwił się Schruilla.
— Tak? — Nurse wyglądał na zażenowanego.
„Źle się czuję” — pomyślała Calapina. — „Potrzebny jest mi dłuższy pobyt w aptece”. Apteka. To słowo obudziło ją do końca. Leżała na podłodze i bolał ją nos. Był wilgotny.
— Mimo wszystko twoja propozycja jest ciekawa — stwierdził Schruilla. — Po każdym razie możemy naprawiać ich nerwy, aby cierpienie trwało bez końca. Straszliwe, wieczne cierpienie. Piekielne.
— Piekło — ucieszył się Nurse. — Wspaniale!
— Są wystarczająco stuknięci, aby to zrobić — warknął Srengaard. — Jak ich powstrzymać?
— Glisson, zrób coś — prosiła Lizabeth. Ale Cyborg milczał.
— Tego nie przewidzieliście — ciągnął Srengaard. — Odpowiadaj.
— Mieli umrzeć. Po prostu — spokojnie odparł Glisson.
— Tak, ale teraz mogą wszystko wysterylizować i oddać się swemu szaleństwu — dodał Srengaard. — Także torturować nas do końca świata.
— Nie do końca — poprawił go Glisson. — Oni umierają. Hałas rozległ się gdzieś w głębi sali, ale więźniowie, unieruchomieni, nie mogli zauważyć, co go spowodowało.
Panika wzrosła.
Calapina wstała. Bolały ją nos i usta. Spostrzegła dziwne zamieszanie. Nadludzie skakali po ławkach wrzeszcząc jak opętani i okładając się pięściami. Jakieś ciało wyleciało w powietrze i z łoskotem spadło ze schodów.
„Co oni robią?” — zastanowiła się Calapina — „Biją się między sobą?!”
Grzbietem dłoni przejechała po twarzy. Krew! Smakowity zapach dotarł do jej nozdrzy. Jej własna krew! Zafascynowana podsunęła rękę pod nos Harreyowi.
— Krew! — powiedziała chwytając się za bolący nos. — To boli! Dlaczego? DurantL. Wyjaśnij mi to! — Spojrzała mu prosto w oczy. Oczy mężczyzny przepełnione były współczuciem. Przynajmniej on był ludzki. Interesował się nią.
Dla Harreya Calapina przestała być Nadkobietą i stała się Lizabeth, kobietą, jedną z kobiet. Kiedy tak na niego patrzyła, zrozumiał, że potrzebuje ona współczucia i pocieszenia.
— Ja też cierpię, Calapino. Dlatego, że widzę jak umierasz.
Przez chwilę Calapina miała wrażenie, że znów jest cicho. Ale w rzeczywistości hałas trwał dalej. Nurse podśpiewywał „pięknie, pięknie”. Schruilla wtórował mu: „wspaniale, wspaniale!” Była więc jedyną, która usłyszała te straszne słowa, to bluźnierstwo. Od tysięcy lat słowo „śmierć” było dla niej pozbawione sensu. Straciło znaczenie do tego stopnia, że nawet nie było możliwe myślenie o nim. Ale teraz usłyszała je. Chciała uciec, zapomnieć, ale coś zatrzymywało ją przy Harreyu.
— Proszę cię — jęknęła Lizabeth. — Uwolnij nas. Jesteś kobietą, więc musisz być zdolna do współczucia. Nic ci nie zrobimy. Nie ma niczego złego w pragnieniu miłości i życia. Nie chcieliśmy was zranić.
Do Calapiny nie docierały te prośby. Słowa Harreya jeszcze dźwięczały w jej uszach: „umierasz, umierasz…” Przebiegł ją dreszcz. Słysząc nowy wrzask tłumu, zrozumiała, że jest chora, złapana w pułapkę. Dusząc się ze złości, nacisnęła jeden z przycisków na wózku. Plasmeldowe pasy, które trzymały Glissona, zaczęły się zaciskać. Charczący jęk wydobył się z gardła Cyborga. Calapina nacisnęła drugi guzik. Pasy powróciły do wyjściowej pozycji. Glisson rzęził. Następnie kobieta skierowała rękę ku przyciskowi znajdującemu się obok Harreya.
Читать дальше