Rozejrzał się. Massaraksz, znowu nie tak!… Trzy wejścia zamiast jednego. Trzy zupełnie jednakowe tunele… Aha, po prostu generatory czynne na przemian. Jeden pracuje, dwa w konserwacji. Który teraz działa? Tak. Chyba ten…
Rzucił się do środkowego tunelu. Za plecami ryknęła winda. Nie, nie, nie, już za późno… Nie zdążycie, nie ta szybkość… Chociaż tunel, prawdę mówiąc, długi, a noga boli… No, jest zakręt, teraz mi już nic nie możecie zrobić… Dobiegł do generatorów pomrukujących basowo na stalowej płycie, zatrzymał się i kilka sekund odpoczywał z opuszczonymi rękami. No tak, trzy czwarte roboty już zrobiłem. Nawet siedem ósmych. Pozostał drobiazg, połowa jednej trzydziestej czwartej… Teraz oni zjadą windą, wejdą do tunelu, nic pewnie nie wiedzą i promieniowanie depresyjne pogoni ich z powrotem. Co się jeszcze może stać? Rzucą do korytarza granat gazowy. Wątpliwe, skąd by go wzięli? Ale alarm pewnie już podnieśli. Płomienni mogliby oczywiście wyłączyć barierę depresyjną, ale nie, nie zdecydują się na to. Nie zdecydują się i nie zdążą. Muszą przecież zebrać się w piątkę, z pięcioma kluczami, naradzić się i zorientować, czy to przypadkiem nie jest sprawka któregoś z nich, czy to nie prowokacja. No bo rzeczywiście, kto mógłby przeniknąć tutaj, za barierę promienistą? Wędrowiec, jeżeli w tajemnicy wynalazł ochronę? Zatrzymałoby go tych sześciu z automatami. Nikt więc na całym świecie nie zdoła tu dotrzeć, a dopóki oni będą się kłócić, wyjaśniać i radzić, ja zakończę całą robotę.
W tunelu za rogiem załomotały w ciemności automaty. Bardzo proszę. Nie zabraniam. Pochylił się nad urządzeniem rozdzielczym, ostrożnie zdjął osłonę i rzucił do kąta. No tak… Skrajny prymityw. Całe szczęście, że domyśliłem się, aby poczytać trochę na temat tutejszej elektroniki. Wsunął palce między przewody. A gdybym się nie domyślił? Gdyby Wędrowiec przyjechał przedwczoraj? Tak jest, moi panowie. Massaraksz, ależ tu prąd kopie! Tak, moi panowie, znalazłbym się w sytuacji embriomechanika, który musi natychmiast zorientować się w konstrukcji… Nawet nie wiem czego. Maszyny parowej? Embriomechanik by się zorientował… No jak, embriomechaniku, zorientowałbyś się? Wątpię. Massaraksz, czemu tu oni niczego nie izolują?… Aha, tu jesteś… No, z Bogiem, jak mawia pan prokurator generalny!
Usiadł wprost na podłodze przed tablicą rozdzielczą i wytarł grzbietem dłoni pot z czoła. Robota została wykonana. Potężne uderzenie pola magnetycznego runęło na cały kraj, od Zarzecza aż do granicy chontyjskiej.
Automaty za węgłem przestały strzelać. Panowie oficerowie znajdowali się w depresji. Zaraz zobaczymy, jak wyglądają panowie oficerowie w depresji.
Pan prokurator generalny po raz pierwszy w życiu cieszył się z nawały promienistej. Nie chcę więcej tego typa oglądać!
Płomienni Chorążowie nie zdołali się zorientować ani naradzić i też zwijają się z bólu. Wyciągnęli kopyta, jak mawiał pan rotmistrz Czaczu. Pan rotmistrz Czaczu też jest w głębokiej depresji, co mnie w najwyższym stopniu zachwyca.
Zef z chłopcami też leży. Wybaczcie, chłopcy, ale tak trzeba.
Wędrowiec! Jak to cudownie: straszliwy Wędrowiec również wyciągnął kopyta i rozłożył na podłodze swoje ogromne uszy, największe uszy w kraju. Może go już zresztą trzepnęli. To byłoby jeszcze lepsze.
Rada, moja maleńka, biedna Rada leży w depresji. To nic, kochana, to pewnie nie boli i w ogóle niedługo się skończy.
Dzik.
Poderwał się. Ile czasu minęło? Pomknął tunelem do wyjścia. Dzik oczywiście także leży, ale jeżeli usłyszał strzelaninę, nerwy mogły mu odmówić posłuszeństwa. To wprawdzie w najwyższym stopniu wątpliwe, aby Dzik zaczął histeryzować, ale kto wie!…
Pobiegł do windy. Po drodze zatrzymał się na sekundę, aby przyjrzeć się panom oficerom w depresji. Widok był bardzo nieprzyjemny: wszyscy trzej porzucili automaty i łkali, nie mając siły wytrzeć łez i zasmarkanych nosów. Dobrze, dobrze, popłaczcie sobie. Popłaczcie nad moim Gajem, nad Kotką, nad Gelem, nad moim Leśnikiem… Pewnieście nie płakali od dzieciństwa, a już na pewno nie płakaliście nad tymi, których mordowaliście. Popłaczcie więc chociaż przed własną śmiercią…
Winda błyskawicznie wyniosła go na powierzchnię. Amfilada pokoi była zatłoczona: oficerowie, żołnierze, kaprale, legioniści, cywile… Wszyscy uzbrojeni, wszyscy siedzą lub leżą, wszyscy okropnie smutni; niektórzy głośno płaczą, jeden mamrocze coś, trzęsie głową, bije się pięściami w pierś, ten się zastrzelił… Massaraksz, straszna rzecz to Czarne Promieniowanie, nie na darmo Płomienni chowali je na czarny dzień.
Wybiegł do hallu przeskakując przez bezsilnie tarzających się ludzi, niemal stoczył się po schodach, stanął przy swoim samochodzie i odetchnął z ulgą. Dzikowi nerwy nie odmówiły posłuszeństwa. Stary konspirator leżał na przednim siedzeniu. Oczy miał zamknięte.
Maksym wydobył z bagażnika bombę, rozpakował ją z papieru, ostrożnie wsunął pod ramię i bez pośpiechu wrócił do windy. Pieczołowicie sprawdził zapalnik, włączył mechanizm zegarowy, umieścił bombę w kabinie i nacisnął guzik. Kabina pomknęła w dół, unosząc w podziemie ogniste jezioro, które wyrwie się na wolność za dziesięć minut. Ściślej mówiąc za dziesięć minut i kilkanaście sekund…
Pobiegł z powrotem.
W samochodzie posadził Dzika możliwie prosto, usiadł za kierownicą i wyjechał z parkingu. Szary budynek zwisał nad nim bezsensowną, ciężką skazaną na zagładę bryłą wypełnioną do granic możliwości skazanymi na zagładę ludźmi, niezdolnymi ani się poruszyć, ani zrozumieć, co się z nimi dzieje.
To było rojowisko, potworne wężowe gniazdo zatłoczone najokropniejszym paskudztwem. Te bydlęta zostały zebrane po to, aby zamienić w bydło wszystkich, których dosięgną obrzydliwe zaklęcia radia, trucizna telewizji i promieniowania wież. Wszyscy są tam wrogami i nikt z nich nawet na moment nie zawahałby się posiekać kulami, wydać, ukrzyżować mnie, Dzika, Zefa, Radę, wszystkich moich bliskich i kochanych… A jednak dobrze się stało, że dopiero teraz to sobie uświadomiłem. Przedtem taka myśl by mi przeszkodziła. Od razu przypomniałbym sobie Rybę… A cóż Ryba? — pomyślał. — Co o niej wiem? Że uczyła mnie języka i słała moje łóżko?… No, no, zostaw Rybę w spokoju, przecież doskonale wiesz, że nie chodzi wyłącznie o Rybę. Chodzi o to, że od dziś zaczynasz walczyć na serio, na śmierć i życie, tak samo jak tutaj walczą wszyscy; że będziesz musiał walczyć z tłuszczą, z zacietrzewioną tłuszczą ogłupioną promieniowaniem; ze sprytnymi, chytrymi, ciemnymi durniami, którzy tym promieniowaniem kierowali; z pełnymi dobrych chęci durniami, którzy przy pomocy tego promieniowania chcieliby zmienić złośliwe, rozwydrzone marionetki w marionetki rzewne, quasi dobre… Oni wszyscy będą starali się zabić ciebie, twoich przyjaciół i twoją sprawę, bo — zapamiętaj to dobrze, zapamiętaj na całe życie! — w tym świecie jest to jedyny sposób przekonywania oponentów…
Tak — pomyślał. — To, co teraz zrobiłem, nosi tutaj nazwę bohaterstwa. Dzik dożył do tego dnia. W ten dzień, jak w piękną bajkę wierzyli Leśnik, Kotka, Zielony, Gel Ketszef, mój Gaj i dziesiątki, setki, tysiące ludzi, których nigdy nie widziałem… A jednak jest mi źle i jeżeli chcę, aby mi nadal wierzyli i szli za mną, to nigdy i nikomu nie powinienem się przyznać, że najciężej mi było nie wtedy, kiedy biegłem pod kule, lecz teraz, kiedy jeszcze czas wrócić i rozbroić minę, a ja zamiast tego pędzę samochodem jak najdalej od przeklętego miejsca…
Читать дальше