Tego popołudnia Złociutka nie znalazła pracy. Nie wyglądała jednak na rozczarowaną.
— Nie toczy się teraz żadna wojna, to wszystko — stwierdziła po prostu. — Ale pokój nigdy nie trwa dłużej niż miesiąc, lub co najwyżej dwa. A potem znowu zaczną poszukiwać najemników. Wówczas moje nazwisko będzie jednym z pierwszych na listach ofert. Tymczasem podpiszę umowę z magistratem i podejmę jakieś tymczasowe zajęcie. Pielęgniarce głód nigdy nie zajrzy w oczy, Piętaszku. Już co najmniej od wieku brakuje chętnych do podawania basenu i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie sytuacja ta miała ulec zmianie.
Następne biuro, do którego zajrzałyśmy, było przedstawicielstwem Royer’s Rectifiers, Caesar’s Column i Grim Reapers — samych doborowych oddziałów o światowej reputacji.
— A ty? — zwrócił się do mnie agent werbunkowy, gdy Złociutka złożyła już swoją ofertę. — Też jesteś wykwalifikowaną pielęgniarką?
— Nie — odrzekłam. — Jestem kurierem.
— Nie jest to zbyt poszukiwana specjalność. Większość zespołów korzysta z poczty ekspresowej, jeśli nie działają terminale.
Poczułam się trochę dotknięta. A przecież Szef ostrzegał mnie przed tym.
— Należę do elity — odparowałam. — Potrafię dotrzeć wszędzie… a to, co przenoszę, dostarczam zawsze tam, gdzie trzeba. Szczególnie w takie miejsca, w których do listonoszy się strzela.
— To prawda — wtrąciła Złociutka. — Ona nie przesadza.
— A jednak twój telent nikomu nie jest potrzebny. Potrafisz coś jeszcze?
Nie powinnam się przechwalać.
— Wybierz broń, którą potrafisz się posługiwać najlepiej, i zadzwoń do wdowy po sobie, a pokażę ci, co jeszcze potrafię.
— Posłuchaj, cwaniaro: nie mogę się z tobą zabawić, bo nie wolno mi zamknąć tego biura. Albo więc rozmawiamy poważnie, albo ty wychodzisz. Chcesz, żeby wciągnąć cię na listę? To odpowiadaj na pytania, a nie pajacuj.
— Wybacz, szefie. Niepotrzebnie się uniosłam. W porządku, jestem elitarnym kurierem. Jeśli coś przenoszę, zawsze dociera to do miejsca przeznaczenia. Ale nie jestem tania. Co do innych umiejętności… to chyba jasne, że muszę być najlepsza; tak z bronią w ręku, jak i bez niej. Powtarzam raz jeszcze: zawsze wykonuję zadanie. Możesz też zapisać mnie jako zwykłego najemnika, lecz tego typu kontrakt podpiszę tylko wtedy, gdy stawka będzie odpowiednio wysoka. Szczerze mówiąc wolałabym jednak nadal zostać kurierem.
Wystukał coś na klawiaturze terminalu.
— W porządku. Nie miej jednak zbyt wielkich nadziei. Ludzie, dla których pracuję, nie zwykli posługiwać się kurierami… chyba że na polu bitwy.
— To też potrafię. To, co mam dostarczyć, zawsze dociera na miejsce.
— O ile w międzyczasie nie zostaniesz zabita — wyszczerzył zęby. — O wiele bardziej prawdopodobne, że użyją psaartefakta. Słuchaj, złotko, cywilne korporacje bardziej potrzebują ludzi takich jak ty. Dlaczego nie spróbujesz w którejś z nich? Wszystkie większe mają tu swoje przedstawicielstwa. I znacznie więcej pieniędzy.
Podziękowałam mu za radę i wyszłyśmy. Złociutka namówiła mnie, bym zaszła do lokalnego urzędu pocztowego i wydrukowała kopie swoich referencji oraz ofertę. Zamierzałam opuścić nieco żądaną stawkę, będąc pewna, iż Szef faworyzował mnie, lecz Złociutka nie pozwoliła mi tego zrobić.
— Podnieś ją. To twoja najlepsza szansa. Oddział, który będzie cię potrzebował, zapłaci bez zmrużenia powiek lub w najgorszym przypadku będzie próbował się targować. Ale obniżać cenę samemu? Posłuchaj, moja droga: na tym rynku nikt nie kupuje, jeśli nie stać go na towar najlepszej jakości.
Wysłałam też po jednej ofercie do każdego z ponadnarodowych koncernów. Prawdę mówiąc nie oczekiwałam żadnych odpowiedzi, lecz jeśli ktoś tam potrzebował najlepszego kuriera na świecie, powinien uważnie przyjrzeć się moim referencjom.
Gdy zaczęto zamykać biura, wróciłyśmy szybko do hotelu, by nie spóźnić się na umówione spotkanie. Znaleźliśmy oboje — Annę i Burta — nieco wstawionych. Nie byli pijani, lecz w ich ruchach widać było spore podniecenie, choć starali się nad nim zapanować.
Burt wstał, przybrał sceniczną pozę i rzekł iście królewskim tonem: — Moje panie, patrzcie na mnie i podziwiajcie mnie. Jestem wielkim człowiekiem…
— Jesteś zalany.
— To też, Piętaszku, mój… oouupp… skarbie. Ale stoi przed tobą człowiek, który… oouupp… zozbankował bink w Monte Carlo. Jestem geniuszem. Fantastycznym, autentycznym, fiiinansowym geeeniuszem. Można mnie dotknąć.
Zamierzałam dotknąć go nieco później, ale jeszcze tej samej nocy.
— Anno, czy to prawda? Czy Burt naprawdę rozbił bank?
— Nie, lecz z pewnością niewiele mu brakowało. — Przerwała, by cichutko czknąć, zasłoniwszy usta. — Przepraszam. Zostawiliśmy tutaj parę groszy, po czym poszliśmy poszukać szczęścia do Flamingo. Weszliśmy tam parę minut po trzeciej. Przy samym wejściu jest jednoręki bandyta; jedno pociągnięcie i wyczyściliśmy kasę. Tuż obok była sala z ruletą, więc Burt postawił całą wygraną na podwójne zero…
— Był pijany — stwierdziła Złociutka.
— Wypraszam sobie. Jestem geeeniuszem!
— I jedno, i drugie — powiedziała Anna. — Wypadło podwójne zero. Wszystko, co wygrał — a była to już spora gromadka czarnych żetonów — postawił na czarne. Trafił. Ponowił i znowu trafił. Przesunął na czerwone i jeszcze raz trafił. Kiedy postawił wszystko na małe parzyste, krupier posłał po kierownika sali. Burt szedł już na złamanie, lecz ten gość zlimitował go do pięciu tysięcy bucków.
— Gestapowcy! Kmiecie! Prostaki! Lokaje! Nie ma prawdziwego sportowca w całym tym ich zasranym kasynie. Zabrałem więc pieniądze i poszliśmy wydawać je gdzie indziej.
— I straciłeś wszystko co do grosza.
— Złooociutka, moja staaara przyjaciółko… nie okazujesz szacunku należnego mej osooobie.
— Może i straciłby, lecz zadbałam o to, by zastosował się do rady dyrektora. W obstawie sześciu goryli poszliśmy prosto do biura Lucky Strike State Bank w ich kasynie i zdeponowaliśmy tam całą wygraną. W przeciwnym razie nie pozwoliłabym mu wyjść. Wyobraźcie sobie wstawionego faceta niosącego pół miliona bucków gotówką z Flamingo do Dunes. Nie doszedłby żywy nawet do najbliższego skrzyżowania.
— Absurd! Las Vegas jest najspokojniejszym miastem spośród wszystkich amerykańskich miast, a jego obywatele to najbardziej praworządni Amerykanie. Anno, moja jedyna prawdziwa miłości, jesteś… oouupp!… pardon, jesteś apodyktyczną i kapryśną kobietą. Taką, co wszystkich chce trzymać pod swoim pantoflem. Nie powinienem żenić się z tobą nawet wówczas, gdy będziesz mnie o to błagała na oouupp! pardon, kolanach. Powinienem natomiast najpierw zamknąć cię w komórce, bić i karmić skórkami od chleba, żebyś spokorniała.
— Oczywiście, oczywiście, mój drogi. Ale teraz nakarmisz nas wszystkie. Kawiorem i truflami.
— I napoję szampanem. Piętaszku, Złociutka, moje drogie panie. Czy zechcecie uczcić razem ze mną mój finansowy geniusz? Jeśli tak, zapraszam na libację z kawiorem, bażantem, truflami i szampanem oraz przepięknymi girlsami z pióropuszami ze strusich piór w tym, no…
— Tak — wyraziłam szybko zgodę.
— Tak — zawtórowała mi Złociutka — zanim nie zmienisz zdania. Anno, czy powiedziałaś „pół miliona bucków”?
— Burt, pokaż im.
Burt pokazał nam nową książeczkę czekową i pozwolił nawet zajrzeć do środka, sam drapiąc się po brzuchu i wyglądając na zadowolonego z siebie. Bk 504,000. Ponad pół miliona w najtwardszej walucie Ameryki Pomocnej. Sporo ponad trzydzieści jeden kilo czystego złota. Uff, ja też nie chciałabym przenosić takiej fury pieniędzy nawet na drugą stronę ulicy. Nie w gotówce, nawet przy pomocy taczek. Przecież to prawie połowa tego, co sama ważę. Książeczka czekowa była zdecydowanie poręczniejsza.
Читать дальше