Tak, zamierzałam napić się z Burtem szampana.
Zrobiliśmy to w kabarecie przy Stardust. Burt wiedział, jaki napiwek dać szefowi kelnerów, by dostać okrągłą lożę tuż przy scenie. Otworzyliśmy szampana i zjedliśmy świetny obiad, którego główne danie stanowiła kura figurująca w menu jako „bażant”. Girlsy były rzeczywiście młode, śliczne i wesołe; pachniało też od nich świeżą kąpielą. Swój występ miało też kilku półnagich młodzieńców z ogromnymi muskularni, byśmy także my — kobiety — mogły nasycić wzrok. Mnie jednak nie podobali się ani trochę. Przede wszystkim zalatywało od nich potem, a w dodatku najwyraźniej zainteresowani byli bardziej sobą nawzajem niż kobietami na sali. Oczywiście to ich sprawa, lecz wolałam zdecydowanie girlsy.
Mieli tam również pierwszorzędnego prestidigitatora, który wyczarowywał z powietrza gołębie w taki sam sposób, w jaki inni wyczarowywują czasem monety. Uwielbiam iluzjonistów, bo nie mam pojęcia, jak robią swoje sztuczki. Dlatego też zawsze gapię się na nich z otwartymi ustami.
Ten jednak zrobił coś takiego, co musiało wymagać paktu z samym Diabłem. W pewnym momencie poprosił, by jedna z girls zastąpiła jego asystentkę. Asystentka nie była rozebrana, za to ta dziewczyna miała na sobie tylko buty i kapelusz. Jedyną ozdobą pomiędzy nimi był gustowny makijaż i szeroki, szczery uśmiech.
Magik zaczął wyjmować z niej gołębie. Całe mnóstwo.
Nie wierzyłam własnym oczom. Do teraz nie wierzę w to, co widziałam. Ona nie miała nawet tyle miejsca wewnątrz własnego ciała, by je wszystkie pomieścić. Nie, to nie mogło się zdarzyć.
Zamierzam jednak wrócić tam kiedyś i przyjrzeć się pokazowi z innego miejsca. Jak on mógł to zrobić?!
Kiedy zlądowaliśmy z powrotem w Dunes, Złociutka zaproponowała, byśmy złapali jeszcze ostatnie przedstawienie w tutejszym klubie. Anna chciała jednak pójść już do łóżka. Postanowiłam posiedzieć jeszcze razem ze Złociutka. Burt powiedział, żebyśmy trzymały dla niego miejsce i że wróci natychmiast, gdy tylko odprowadzi Annę na górę.
Nie wrócił jednak. Gdy weszłyśmy do apartamentu, nie byłam specjalnie zdziwiona faktem, że drzwi do sypialni zastałyśmy zamknięte od wewnątrz. Jeszcze przed obiadem mój nos powiedział mi, iż mało prawdopodobne jest, by Burt zechciał koić moje stargane nerwy drugą noc z rzędu. Nie powiem jednak, żebym miała mu to za złe. Był ze mną wtedy, kiedy tego potrzebowałam najbardziej.
Przyszło mi na myśli, że nos Złociutkiej trochę ją zawiódł, choć prawdę mówiąc nie wydawała się rozczarowana. Po prostu położyłyśmy się razem na rozłożonej kanapie, poplotkowałyśmy jeszcze trochę na temat tego szarlatana i jego gołębi, po czym obie zasnęłyśmy. Złociutka zachrapała cichutko, gdy odwracałam się do niej plecami.
Następnego ranka ponownie obudziła mnie Anna, lecz tym razem nie udawała już opanowania; wręcz promieniowała szczęściem.
— Dzień dobry, moje drogie. Wstawajcie, idźcie się wysiusiać i umyć ząbki. Burt właśnie wychodzi z łazienki, więc nie guzdrajcie się. Zaraz będzie śniadanie.
Gdzieś tak pomiędzy drugą a trzecią filiżanką herbaty Burt chrząknął cichutko, patrząc na Annę.
— No, kochanie?
— Sądzisz, że powinnam?
— Nie ma na co czekać, skarbie.
— No dobrze. Piętaszku, Złociutka… mamy nadzieję, iż poświęcicie nam trochę czasu tego ranka. Kochamy was obie i chcielibyśmy prosić, byście były świadkami na naszym ślubie.
Najpierw obie zbaraniałyśmy, a potem rzuciłyśmy się im na szyje, ściskając i obcałowując oboje. W moim przypadku radość była szczera, zaskoczenie natomiast — udawane. Co do Złociutkiej obawiałam się, że mogło być odwrotnie, lecz zachowałam swoje domysły dla siebie.
Złociutka i ja wyszłyśmy kupić kwiaty, umawiając się na spotkanie z narzeczonymi w Kaplicy Ślubów Gretna Green. Muszę przyznać, iż kamień spadł mi z serca, gdy przekonałam się, że Złociutka była tak samo szczęśliwa z powodu ich decyzji, jak szczęśliwa byłam ja.
— Będą do siebie idealnie pasować — powiedziała do mnie. — Nigdy nie popierałam pomysłu Anny zostania babcią i niańczenia wnucząt. Dla niej byłby to rodzaj samobójstwa. — Po chwili dodała, patrząc na mnie ostrożnie: — Mam nadzieję, że nie krzywisz z tego powodu nosa?
— Co takiego? Ja?! — Tym razem moje zdumienie było najszczersze pod Słońcem. — Niby dlaczego miałabym go krzywić?
— No… przecież Burt spał z tobą zaledwie poprzedniej nocy. Tej nocy spał już z Anną, a dzisiaj się z nią żeni. Niektóre kobiety mogłyby poczuć się głęboko urażone.
— Wielkie nieba! A to niby dlaczego? Przecież nie jestem w Burcie zakochana. Owszem, kocham go za to, że jest jednym z was, którzyście uratowali mi życie pewnej burzliwej nocy. Poszłam z nim do łóżka, bo chciałam wyrazić mu swoją wdzięczność. Poza tym po prostu chciałam. Zresztą on również był dla mnie bardzo czuły, i to właśnie wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Lecz to jeszcze nie powód, by oczekiwać, że spędzi ze mną wszystkie pozostałe noce, albo choćby tylko następną.
— Masz w zupełności rację, Piętaszku, jednak niewiele kobiet w twoim wieku potrafi myśleć tak prostolinijnie.
— Chyba trochę przesadzasz. Przecież to takie normalne! Ty wszak również nie czujesz się urażona, choć układ był dokładnie taki sam.
— Nie bardzo rozumiem. Co masz na myśli?
— Dokładnie to samo, co powiedziałaś przed chwilą o mnie. Poprzedniej nocy Anna spała z tobą, dzisiejszej natomiast — z nim. Nie wydaje się jednak, byś czuła do niej o to żal.
— A powinnam?
— Nie. Ale dostrzegasz chyba analogię? — (Złociutka, proszę cię, nie bierz mnie za idiotkę! Nie tylko widziałam twoją twarz, ale czułam też twój zapach.) — Prawdę mówiąc zaskoczyłaś mnie nieco. Nie przypuszczałam, że masz tego typu skłonności. Naturalnie wiedziałam, iż ma je Anna. Ona też mnie zaskoczyła, idąc do łóżka z Burtem. Jeszcze tydzień temu do głowy by mi nie przyszło, że kiedykolwiek była mężatką i że ma nawet dzieci.
— No tak. Sądzę, iż rzeczywiście mogło to tak wyglądać. Ale to jedynie pozory. Anna i ja kochamy się od lat i niekiedy wyrażamy to w łóżku. Nie jesteśmy jednak w sobie „zakochane”. Każda z nas ma większe skłonności do mężczyzn; bez względu na to, jakie wrażenie odniosłaś wczoraj rano. Nie masz pojęcia, jak się cieszyłam, kiedy Anna praktycznie wyrwała Burta z twoich ramion. Fakt, trochę martwiłam się o ciebie, ale niezbyt mocno — wokół ciebie zawsze snuje się stado wygłodniałych samców, podczas gdy w przypadku Anny rzecz ma się zgoła odmiennie. Stąd moja radość. Nie marzyłam nawet, że to skończy się małżeństwem. Przecież to cudownie! Ale otóż i Złota Orchidea. Co kupujemy?
— Zaczekaj chwilę. — Zatrzymałam ją tuż przed wejściem. — Złociutka… Jest taki ktoś, kto narażając własne życie dotarł aż do mojego łóżka na farmie i wytargał mnie stamtąd na własnych plecach.
Złociutka wyglądała na zmieszaną.
— Ktoś o wiele za dużo gada.
— Powinnam była powiedzieć to o wiele wcześniej. Kocham cię. Bardziej niż Burta, bo dłużej. Nie chcę poślubić jego, nie potrafiłabym poślubić ciebie. Po prostu kocham cię. W porządku.
Kto wie? Może jednak w pewnym sensie poślubiłam Złociutka?
Gdy tylko Anna i Burt stali się formalnie małżeństwem, wszyscy wróciliśmy do hotelu. Burt kazał przenieść ich rzeczy do „apartamentu dla nowożeńców” (żadnych luster na suficie, biało-różowe obicia w tonacji pastelowej, reszta dokładnie taka sama, tylko dwa razy droższa), a Złociutka i ja wyprowadziłyśmy się z hotelu i wynajęłyśmy malutki domek w pobliżu miejsca, gdzie Charleston łączy się z Freemont. Dzięki temu miałyśmy niedaleko do deptaka prowadzącego z miasta na Giełdę Pracy, Złociutka bez trudu mogła dojeżdżać do każdego ze szpitali, a ja — robić zakupy. W przeciwnym razie musiałybyśmy wynająć albo nawet kupić powóz i konia lub rowery.
Читать дальше