Pozostałą część dnia spędziłam na wertowaniu francuskiej poezji lirycznej od roku 1450 w górę. Francuski jest wręcz stworzony dla poezji. Aby wyrazić piękno w języku angielskim, potrzeba kogoś takiego jak Edgar Allan Poe. Niemiecki w ogóle nie nadaje się do owego celu. Dobre przekłady niemieckiej poezji brzmią znacznie lepiej niż oryginały. Nie można za to obwiniać Goethego, Heinego czy też Schillera — to wina tego okropnego języka. Hiszpański natomiast jest tak melodyjny, że reklama pasty do zębów po hiszpańsku jest dla ucha przyjemniejsza niż najlepsze wersety z poezji angielskiej.
Nigdy nie dowiedziałam się, jaki wpływ na poezję wywarł Ludwik XI.
Któregoś ranka stwierdziłam, że moja konsola jest zajęta. Spojrzałam pytająco w stronę profesora. Wyglądał na pochłoniętego bez reszty pracą przy swojej klawiaturze.
— Tak, tak… no… strasznie tu dziś tłoczno — stwierdził, unosząc na moment głowę. — Hmm… Panno Piętaszek, dlaczego właściwie nie korzysta pani z terminalu we własnym pokoju? Przecież ma on taką samą, rozszerzoną klawiaturę, a gdyby potrzebowała pani skonsultować się ze mną, będzie to pani mogła zrobić nawet szybciej i łatwiej, niż siedząc tutaj. Wystarczy wezwać wewnętrzny siedem i podać swój kod. Wydam komputerowi dyspozycję, by miała pani zawsze pierwszeństwo. Czy tak będzie dobrze?
— Świetnie! — zgodziłam się. Lubiłam cichą atmosferę tej sali, lecz we własnym pokoju mogłam na przykład zrzucić z siebie ubranie, nie mając przy tym uczucia, że irytuję Papę Perry’ego. — Co powinnam przestudiować dzisiaj?
— A skąd ja mam wiedzieć?! Niech sobie pani sama znajdzie coś, co panią zainteresuje. Nie cierpię niepokoić Numeru Pierwszego.
Poszłam więc do swojego pokoju i zagłębiłam się w historię Francji po Ludwiku XI. Tematyka ta zaprowadziła mnie do problemu kolonii zamorskich i do ekonomii Adama Smitha. Trudno było nie zahaczyć przy okazji o pozostałe nauki społeczno-polityczne. Gdy doszłam do wniosku, że Arystoteles miał swój okres świetności, a Platon był jedynie pretensjonalnym szalbierzem, Złociutka dała mi po raz trzeci sygnał do zejścia na obiad. Tym jednak razem zaznaczyła, że jeśli nie pojawię się w jadalni natychmiast, będzie to oznaczało, iż nie chcę jeść niczego poza kanapkami. Zagroziła też, że jeśli ją do tego zmuszę, przyjdzie tu i zwlecze mnie na dół za włosy.
Zeszłam więc dobrowolnie — boso i ubrana w dresy. Anna spytała, cóż tak pilnego robiłam, że zapomniałam o jedzeniu.
— To bardzo niepiętaszkowskie — tak się wyraziła.
Ona, Złociutka i ja jadałyśmy zwykle razem. Czasem towarzyszyli nam jeszcze jacyś mężczyźni, lecz nie stanowiło to reguły.
— Udoskonalałam swój mózg — odpowiedziałam na pytanie Anny. — Macie przed sobą Największy Ziemski Autorytet. Alfę i Omegę.
— W jakiej dziedzinie? — zapytała Złociutka.
— We wszystkich dziedzinach — odrzekłam. — Pytajcie, o co chcecie. Na pytania łatwiejsze odpowiem od ręki. Najtrudniejsze będą musiały poczekać do jutra.
— Zaraz się przekonamy — stwierdziła Anna. — Powiedz mi, ilu aniołów może usiąść na czubku jednej igły?
— Och, to banalne. Wystarczy dokładnie zmierzyć powierzchnię tyłka przeciętnego anioła oraz powierzchnię czubka igły i podzielić jedno przez drugie. Takie zadania rozwiązują dzieci w przedszkolach. Coś jeszcze?
— Bardzo zgrabnie — powiedziała Złociutka. — A teraz podaj nam liczbę mieszkańców San Jose.
— Hmm… To już nieco trudniejsze. Policzę i powiem wam jutro.
Na takich i podobnych quizach upłynął mi miesiąc, nim zorientowałam się wreszcie, że ktoś (oczywiście Szef) starał się rzeczywiście zrobić ze mnie w ten sposób Największy Ziemski Autorytet.
Kiedyś naprawdę żył człowiek, do którego przylgnął ów tytuł. Wystarczy podać komputerowi następujące parametry: „kultura północnoamerykańska”, „przełom dwudziestego wieku”, „język angielski”, „komicy”, „Największy Ziemski Autorytet”, a następnie kazać sobie podać nazwisko. W odpowiedzi na ekranie z pewnością ukaże się hasło: „Profesor Irwin Corey”. Przekonacie się, iż człowiek ów miał zawsze gotową odpowiedź na najgłupsze nawet pytanie. Nawet dziś będziecie śmiać się z tych odpowiedzi. A jednak zmuszona byłam pakować sobie do głowy wiedzę z najprzeróżniejszych dziedzin niczym gęś ze Strasburga.
Tak czy owak, byłam wtedy naprawdę szczęśliwa. Od czasu do czasu któryś z moich przyjaciół zapraszał mnie, bym wpadła do niego wieczorem. Zazwyczaj nikt nie ukrywał, iż chce po prostu pójść ze mną do łóżka. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zdarzyło mi się odmówić.
Te idiotyczne pytania zadawano mi coraz częściej. Kiedyś, gdy zaznajamiałam się właśnie z detalami charakterystycznymi dla ceramiki chińskiej z okresu dynastii Ming, ktoś za pośrednictwem terminalu poprosił mnie, bym dowiedziała się wszystkiego na temat relacji pomiędzy długością męskich bród, kobiecych spódniczek i cenami złota. To chyba wtedy przestałam się dziwić zadawanym mi pytaniom lub uważać je za niedorzeczne. Wokół Szefa wszystko było możliwe. Fakt — to jedno wydało mi się wyjątkowo durne. Bo niby z jakiej racji miałyby istnieć jakiekolwiek związki pomiędzy tymi rzeczami? Nigdy nie interesowały mnie męskie brody. Kłują zawsze jednakowo, a często bywają też zaniedbane czy nawet brudne. Co do spódniczek, moje zainteresowanie nimi było nawet jeszcze mniejsze. Ta część garderoby może być ładna, owszem, ale nie jest praktyczna dla kogoś, kto często podróżuje. Ponadto dawno już straciłabym życie, gdybym miała na sobie coś takiego.
Nauczyłam się jednak nie ignorować zadawanych mi pytań tylko dlatego, że wydają się one w sposób oczywisty idiotyczne. Zabrałam się więc do roboty, wywołując z pamięci komputera wszystkie dane, jakie tylko potrafiłam skojarzyć z tym tematem. Gdy uznałam, że nic więcej nie uda mi się wycisnąć z ogłupiałej maszyny, kazałam jej poszeregować wszystkie otrzymane informacje według tych trzech kategorii.
Sama zdziwiłabym się, gdybym nie zaczęła pomiędzy nimi odnajdywać pewnych związków.
Zebrawszy dodatkowe dane, stwierdziłam, że jedynym rozsądnym sposobem, by móc je wszystkie porównać, jest polecenie komputerowi, aby sporządził i wyświetlił na ekranie trójwymiarowy wykres. Efekt wglądał tak obiecująco, że wydałam następne polecenie i maszyna przetworzyła wykres w kolorową holografię. Pięknie! Nie miałam pojęcia, jak to się działo, lecz te trzy kategorie zaczynały do siebie pasować. Resztę dnia spędziłam na skalowaniu, zamienianiu osi współrzędnych we wszystkich możliwych kombinacjach, powiększaniu, obracaniu, zmniejszaniu, porównywaniu, poszukiwaniu mniejszych cykloid wewnątrz większych… aż wreszcie dostrzegłam podwójnie spłaszczoną sinusoidę, nie znikającą nawet podczas obracania holografii — i nagle, z przyczyn, których nie potrafię wyjaśnić, postanowiłam odjąć równanie tej krzywej od równania krzywej opisującej wahania powierzchni plam słonecznych.
Eureka! Przed obiadem miałam już gotowe równanie — jedną linijkę zawierającą wszystkie te dane, nad którymi ślęczałam przez pięć dni, znęcając się nad klawiaturą. Wynik przesłałam do centralnego komputera sztabu Szefa, dołączając jedynie definicje zmiennych. Żadnego komentarza ani wniosków — chciałam zmusić bezimiennego dowcipnisia, by sam spytał o moją opinię.
Dostałam tę samą odpowiedź, co zwykle, czyli żadną.
Leniuchowałam więc całymi dniami, czekając i udowadniając samej sobie, iż na podstawie zdjęć sprzed wielu lat, porównując tylko długość spódniczek kobiet na tych zdjęciach z długością bród mężczyzn na zdjęciach z tego samego okresu, potrafię z dużą precyzją odgadnąć ówczesne ceny złota i ich wahania.
Читать дальше