Ian wyłączył obraz, przełączył na teletekst i wyciszył głos.
— Zobaczyłem wszystko, co chciałem zobaczyć — powiedział cicho. — Sądzę, że ktokolwiek sięgnął tam po władzę i zabił starego władcę Imperium, stara się teraz zlikwidować wszystkich, którzy mogą nie zechcieć mu sprzyjać. — Przygryzł wargę i zastanawiał się przez chwilę. — Marjorie, nadal nosisz się z tym niemądrym zamiarem natychmiastowego wyjazdu do domu?
— Ja nie jestem demokratą, lanie. W ogóle nie interesuję się polityką.
— A ten dzieciak? Myślisz, że on się nią interesował? Przecież ci kozacy zabiliby cię choćby po to, by nie wyjść z wprawy. Zresztą i tak nie możesz jechać. Granica z Imperium jest zamknięta.
Nie powiedziałam mu, że potajemne przekraczanie granic na całej Ziemi stanowi część mojego zawodu.
— Sądziłam, że to dotyczy jedynie ludzi próbujących przedostać się na pomoc. Czyżby rzeczywiście nie pozwalano obywatelom Imperium wracać do domu?
Ian westchnął.
— Marjie, czy ty jesteś choć trochę bardziej rozgarnięta od tego kociaka, którego trzymasz na kolanach? Nie rozumiesz, że śliczne małe dziewczynki nie powinny zadawać się z brzydkimi chłopcami, bo może im się stać krzywda? Jestem pewien, że gdybyś była teraz w domu, twój ojciec nie pozwoliłby ci ruszyć się z niego na krok. Ponieważ jednak jesteś tu, obaj z Georgesem mamy obowiązek zadbać o twoje bezpieczeństwo. Mam rację, Georges?
— Mais oui, mon vieux! Certainment!* [*Jasne, mój stary! Bez wątpienia!] — A ja dodatkowo będę cię bronił przed Georgesem. Janet, postaraj się przekonać to dziecko, że jest tu naprawdę mile widziana i może zostać tak długo, jak to będzie konieczne. Mam wrażenie, że nasz gość należy do tych apodyktycznych kobiet, które za otrzymaną gościnę zawsze chcą wystawiać czeki.
— Wcale nie! Tylko…
— Marjie — przerwała mi delikatnie Janet. — Betty poleciła mi, żebym się tobą naprawdę dobrze opiekowała. Jeśli uważasz, że się narzucasz, możesz wesprzeć Brytyjsko-Kanadyjski Czerwony Krzyż lub schronisko dla bezdomnych kotów. Tak się składa, iż wszyscy troje zarabiamy nieprzyzwoicie dużo pieniędzy i nie mamy dzieci. Stanowisz więc dla nas taki sam problem, jak jeszcze jeden kociak. A teraz powiedz mi: zostajesz z własnej woli? Czy mam przełożyć cię przez kolano i dać w pupę?
— Nie lubię dostawać w pupę.
— Wobec tego postanowione, panowie; ona zostaje. Marjie, prawdę mówiąc, troszkę cię oszukaliśmy. Georges chciał cię zatrzymać również po to, żebyś mu pozowała jeszcze kilka razy. A ponieważ jest wstrętnym skąpcem — nieprawdaż, Georges? — postanowił zdobyć modelkę jedynie za trochę jedzenia i kąt do spania, zamiast zapłacić stawkę obowiązującą w jego cechu. Sądzi, że zaoszczędzi w ten sposób.
— Ja nie sądzę; wiem, że zaoszczędzę. Marjorie jest warta znacznie więcej. Co najmniej dwa razy.
— Powiedzmy, że trzy razy. Bądź hojny przynajmniej w słowach, skoro i tak nie zamierzasz jej zapłacić. Pewnie chciałbyś widzieć ją w swoim laboratorium?
— Świetny pomysł! Właśnie coś takiego chodziło mi po głowie. Dzięki, nasz jedyny skarbie, że podjęłaś ten temat.
Georges ukłonił się Janet z gracją, po czym odwrócił się w moją stronę.
— Marjie, sprzedasz mi jedno jajo?
Była to dosyć szokująca propozycja. Starałam się wyglądać tak, jakbym nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
— Ja nie mam żadnych jajek.
— Ależ owszem, masz! I to kilka tuzinów, czyli o wiele więcej, niż będziesz kiedykolwiek potrzebować na własny użytek. Mam na myśli gametę, czyli żeńską komórkę płciową. Laboratorium płaci za nie kilka razy drożej, niż za plemniki. Rachunek jest prosty. Czy to cię szokuje?
— Nie aż tak bardzo, choć przyznam, iż jestem nieco zaskoczona. Myślałam, że jesteś artystą.
— Marjie, kochanie — wtrąciła Janet — mówiłam ci, że Georges jest artystą w kilku dziedzinach. I to jest prawda. Jedną z owych dziedzin jest teratologia*.[* Teratologia dział patologii, nauka o wadach rozwojowych (potwornościach i zniekształceniach organizmów)] Georges jest profesorem Instytutu Mendela na Uniwersytecie Manitoba. Jest także szefem sekcji technologicznej Połączonych Laboratoriów Produkcyjnych. Uwierz mi — nie tylko moim zdaniem jest to sztuka naprawdę wysokiego lotu. Ale maluje również po mistrzowsku; tak przy pomocy farb i pędzla, jak i na ekranie komputera.
— To prawda — odezwał się Ian. — Georges jest prawdziwym artystą praktycznie w każdej dziedzinie, którą się zajmuje. Sądzę jednak, iż jego propozycja akurat w tym przypadku była nie na miejscu; ostatecznie Marjie jest naszym gościem. Poza tym nie wszyscy ludzie są zwolennikami idei manipulowania genami, szczególnie jeśli chodzi o ich własne geny.
— Och, Marjie, wybacz mi! Nie chciałam cię urazić.
— Wcale nie czuję się urażona, Janet. Nie należę do tych, których wyprowadza z równowagi sama myśl o żywych artefaktach, sztucznych istotach ludzkich czy czymś w tym rodzaju. Mam nawet pośród SIL-ów kilkoro dobrych przyjaciół.
— Ejże, moja droga — wtrącił Georges z pobłażliwym uśmiechem na twarzy. — Chyba się trochę zagalopowałaś.
— Dlaczego tak sądzisz? — Starałam się nadać mojemu głosowi możliwie obojętny ton.
— Ja mogę sobie pozwolić na takie stwierdzenie, ale ja pracuję w tym już ładnych parę lat. Jestem dumny, mogąc pochwalić się, że niejedna i nie dwie sztuczne istoty ludzkie są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Ty jednak…
Nie dałam mu skończyć.
— Byłam święcie przekonana, iż żaden SIL nie zna nazwiska swojego twórcy.
— I nie myliłaś się. Nigdy nie złamałem tego kanonu. Miałem jednak mnóstwo okazji, by poznać zarówno artefakty, jak i sztuczne istoty ludzkie — bo to nie to samo — i zdobyć sobie ich zaufanie, a niejednokrotnie przyjaźń. Powiedz mi, Miss Marjorie, czyżbyśmy wykonywali podobny zawód?
— Nie, nie sądzę.
— No widzisz. Tylko inżynier-genetyk lub ktoś blisko związany z tą profesją mógłby pochwalić się posiadaniem przyjaciół pośród SIL-ów. Wiesz dlaczego, moja droga? Ponieważ, wbrew obiegowym opiniom, jest po prostu niemożliwe, by laik potrafił odróżnić sztuczną istotę ludzką od normalnego człowieka… a dzięki bezpodstawnym uprzedzeniom głupich ludzi, ktoś, kto został stworzony w laboratorium genetycznym prawie nigdy nie zdradzi dobrowolnie swego pochodzenia. Powiedziałbym nawet, że nie „prawie” nigdy, tylko po prostu nigdy. Dlatego właśnie, chociaż cieszy mnie, że nie masz nic przeciwko SIL-om, zmuszony jestem potraktować to, co powiedziałaś, jako wybieg mający pokazać nam, iż jesteś kobietą wolną od przesądów i uprzedzeń.
— W porządku. Możesz to interpretować jak chcesz. Jednak ja naprawdę nie widzę przyczyn, dla których sztuczne istoty ludzkie muszą być obywatelami drugiej kategorii.
— I masz rację. Tylko widzisz, niektórzy ludzie czują się przez nie zagrożeni. Spytaj lana. Właśnie wybiera się do Vancouver, by powstrzymać swoją kompanię przed zatrudnieniem SIL-ów w charakterze pilotów. On uważa…
— Przestań! Wiesz dobrze, że to nieprawda. Muszę przedstawić sprawę w taki sposób, ponieważ taki był wynik głosowania moich przyjaciół ze związku. Nie jestem jednak głupcem, Georges. Mieszkając z tobą pod jednym dachem i rozmawiając nie jeden raz na ten temat, uświadomiłem sobie, że musimy pójść na kompromis. Tak naprawdę, to nie my jesteśmy pilotami; od początku tego wieku są nimi komputery. W razie awarii stałbym się natychmiast dzielnym lotnikiem, który zajmie się bezpiecznym sprowadzeniem statku na ziemię… lecz na miejscu pasażerów nie zakładałbym się, że ta sztuka mi się powiedzie. Dawno już minęły czasy, kiedy statki powietrzne latały z taką prędkością, która w w wypadku awarii zostawiała pilotowi wystarczająco dużo czasu na reakcję. Och, naturalnie, próbowałbym! Wszyscy moi koledzy również, jak sądzę. Lecz jeśli potrafisz stworzyć sztuczną istotę ludzką, która byłaby w stanie myśleć i poruszać się na tyle szybko, by poradzić sobie z nagłym spadkiem mocy przy lądowaniu, jestem gotów przejść na emeryturę. Rozumiesz teraz, o co nam chodzi? Przecież bez względu na to, czy kompania wymieni nas na SIL-e, czy też nie, nadal będzie musiała wypłacać pełne pensje.
Читать дальше