— Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by Anita przywiązywała do tego wielką wagę. Tak czy owak, nie pojechała na ślub, ani nawet nie udzieliła swojego błogosławieństwa. Małżeństwa pomiędzy białymi a Maorysami zdarzały się już nie raz. Jedni potrafią się z tym pogodzić, inni nie. Jednak mieszania ras nigdy nie uważano za dobrą ideę.
„Vickie, Vickie! Czy masz może lepszy pomysł na uwolnienie tego świata od głupich przesądów i uprzedzeń?” — pomyślałam.
Głośno zaś zapytałam: — Tak sądzisz? No cóż, może masz rację…? Wiesz, skąd wziął się ciemniejszy odcień mojej skóry?
— Jasne! Mówiłaś nam przecież, że płynie w tobie krew północnoamerykańskich Indian. Irokezów — tak chyba… powiedziałaś… O Boże! Co ja nagadałam! Ja nie chciałam cię urazić, Marjie. To niezupełnie tak. Przecież wszyscy wiedzą, że Indianie są… no, że to tacy sami ludzie jak biali. W każdym calu.
„Oczywiście, naturalnie — pomyślałam. — Zaraz powiesz mi jeszcze, iż kilkoro z twoich najlepszych przyjaciół to Żydzi. Moja droga, mała Vickie. Ciekawe, jak zareagowałabyś, gdybym ci oznajmiła, że jestem SIL-em. Mam na to wielką ochotę… ale nie mogę przecież narażać cię na taki wstrząs”.
— Nic się nie stało — odrzekłam po chwili milczenia. — W końcu, cóż ty możesz wiedzieć? Przez całe swoje życie ani razu nie wystawiłaś nosa poza Nową Zelandię, a rasizm wyssałaś najprawdopodobniej razem z mlekiem matki.
Twarz Vickie oblała się rumieńcem.
— To, co mówisz, jest niesprawiedliwe. Wtedy, gdy ważyły się losy twojego przyjęcia do rodziny, stanęłam po twojej stronie. Głosowałam „za”.
— O ile mi wiadomo, wszyscy głosowali „za”; inaczej nie byłoby mnie tutaj. Czy bardzo się pomylę, jeśli stwierdzę, iż kwestią sporną była przede wszystkim moja irokeska krew?
— No… ktoś o tym wspomniał.
— Kto i z jakim efektem?
— Marjie, mówimy o posiedzeniu rady familijnej. Nie mogę opowiadać ci, co się na niej działo.
— Hmm… Rozumiem twoje opory. Czy w sprawie Ellen również odbyła się rada familijna? Jeśli tak, mam prawo znać jej przebieg. Zasiadam w niej tytularnie i mogę głosować.
— Owszem, była narada, choć Anita mówiła, że to nie jest konieczne. „Nie zamierzam zachęcać łowców posagów” — tak powiedziała. Zresztą już wcześniej oznajmiła Ellen, iż nie pozwoli jej sprowadzić Toma do domu. Sama więc widzisz, że i tak nic nie można było zrobić.
— I nikt z was nie stanął w obronie Ellen? Nawet ty?
Vickie zarumieniła się jeszcze bardziej niż przedtem.
— To jedynie rozwścieczyłoby Anitę.
— Sama powoli zaczynam być wściekła. W myśl kodeksu naszej rodziny Ellen jest tak samo córką Anity, jak twoją i moją. Zgodzisz się chyba, że Anita postąpiła źle, nie pozwalając Ellen na przyjazd z mężem do domu. Najpierw powinna była zapytać, co sądzą na ten temat pozostali członkowie rodziny.
— Marjie, to nie było zupełnie tak, jak myślisz. Ellen nie chciała zamieszkać tu z Tomem. Chciała go tylko przedstawić. Rozumiesz chyba, po co?
— Pewnie! Jakże mogłabym nie rozumieć, skoro sama kiedyś znalazłam się pod lupą.
— Anita próbowała powstrzymać ją przed tym małżeństwem. Gdy dowiedziała się, że jest już za późno, wpadła w szał. Najwidoczniej Ellen wzięła ślub natychmiast, gdy tylko doręczono jej list, w którym Anita powiedziała „nie”.
— Do diabła, a więc zasłony zaczynają opadać. Ellen zmusiła ją w ten sposób do wypłacenia bez zastrzeżeń i w gotówce równowartości swojego udziału w rodzinnym przedsiębiorstwie, nieprawdaż? A to mogło okazać się trudne. Taki udział to ładny kawał grosza. Wiem coś na ten temat, bo sama od wielu lat spłacam dług z tego tytułu.
— Nie masz racji. Anita jest zła po prostu dlatego, że jej córka — jej faworyta, o czym wszyscy wiedzieliśmy — wyszła za mąż za mężczyznę, którego ona nie zaaprobowała. Wcale nie musiała zabierać tych pieniędzy; to nie było konieczne. Kontrakt przewiduje pewne okoliczności, mogące wstrzymać lub nawet uniemożliwić wypłatę udziału. A Anita zwróciła uwagę na fakt, iż ma moralny obowiązek chronić rodziny majątek przed zakusami „jakiegoś awanturnika”, jak określiła męża Ellen.
Poczułam, że wzbiera we mnie szewska pasja.
— Vickie, zaczynam mieć kłopoty z uwierzeniem w to, co tu słyszę. Czy wy wszyscy oprócz Anity jesteście glistami bez kręgosłupów?! Jak mogliście dopuścić do potraktowania Ellen w taki sposób? — Odetchnęłam głęboko, starając się opanować ogarniającą mnie wściekłość. — Nie mam pojęcia, czego się obawiacie, zamierzam jednak dać dobry przykład. Gdy tylko wrócimy do domu, natychmiast zrobię dwie rzeczy. Najpierw, korzystając z domowego terminalu i w obecności całej rodziny, połączę się z Ellen i poproszę ją, by odwiedziła nas tu, w Christchurch, wraz z mężem. I to w ciągu najbliższego weekendu. Niedługo będę musiała wrócić do pracy, a nie mam zamiaru stracić okazji poznania mojego pierwszego zięcia.
— Anitę krew zaleje.
— Zobaczymy. Następnie postaram się o zwołanie rady familijnej, na której zażądam natychmiastowego wypłacenia Ellen w gotówce wszystkich jej aktywów. Przypuszczam, że to również nie wzbudzi zachwytu Anity.
— Prawdopodobnie. A osiągniesz jedynie tyle, że stracisz swój głos. Marjie, po co chcesz napytać sobie biedy? Sytuacja już teraz jest wystarczająco skomplikowana.
— Możliwe. Ale możliwe też, iż jest pośród was ktoś taki, kto boi się położyć tamę tyranii Anity, uważając — skądinąd słusznie — że sam nie da rady. W najgorszym wypadku przekonam się, jak będzie wyglądać głosowanie. Posłuchaj, Vickie: W myśl kontraktu, który podpisałam, zapłaciłam już ponad siedemdziesiąt tysięcy nowozelandzkich dolarów za wejście do rodziny. Powiedziano mi, że takie są reguły, gdyż w momencie opuszczania domu każdemu z naszych dzieci (a mamy ich przecież niemało) wypłacany jest w gotówce pełen udział. Nie protestowałam więc. Podpisałam. A teraz bez względu na to, co powie Anita, zamierzam wykorzystać moje prawa wynikające z tego faktu. Otóż jeśli Ellen nie otrzyma w ciągu tygodnia swojego posagu, spowoduję, by pieniądze, które dotychczas — zgodnie z kontraktem — wysyłam co miesiąc na konto rodziny, zaczęły trafiać na jej konto. I nie zmienię swojej decyzji, dopóki Anita nie wypłaci Ellen równowartości jednego udziału. W gotówce i co do grosza. Przyznasz chyba, że będzie to sprawiedliwe rozwiązanie?
Długo zwlekała z odpowiedzią.
— Nie wiem, Marjie. Nie miałam czasu, by się nad tym zastanowić.
— Lepiej znajdź czas, Vickie, bo najdalej w środę będziesz musiała podjąć decyzję. — Po chwili wzięłam ją pod ramię i dodałam: — A teraz rozchmurz się. Chodźmy na pocztę i nie straszmy Ellen ponurymi minami. I bez tego dość ma zmartwień.
Nie dotarłyśmy jednak do Głównego Urzędu Pocztowego. W ogóle nie zatelefonowałyśmy do Ellen. Poszłyśmy prosto na obiad, a potem na drinka. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie tematem rozmowy stały się sztuczne istoty ludzkie. Myślę, że stało się to w chwili, gdy zaczęłyśmy dyskutować o przesądach i uprzedzeniach rasowych. Vickie próbowała przekonać mnie o swych liberalnych poglądach w tej dziedzinę, podczas gdy niemal każde jej słowo świadczyło o czymś wręcz przeciwnym.
— Maorysi są przystojni, owszem. Potrafią też nieźle się ubrać. Podobnie Indianie. Wśród Hindusów i Chińczyków była nawet spora liczba geniuszy, ale to jeszcze o niczym nie świadczy — trajkotała bezmyślnie.
Читать дальше