Lecz w S-grupie od każdej współżony oczekiwano czegoś więcej niż zabaw na dywanie z gromadą dzieciaków. Oczekiwano od niej również powiększenia owej gromady.
Dlaczego nie?
Potrafiłabym wymienić wiele przyczyn, dla których nie mogłam sprostać tym oczekiwaniom. Chociażby mój zawód; byłam kurierem pracującym dla quasi-militarnej organizacji. Wyobraźcie sobie mnie w dziewiątym miesiącu ciąży, jak taszcząc przed sobą olbrzymi brzuch, próbuję bronić się przed atakiem.
Istniał też inny, równie ważny powód. My, SIL-e rodzaju żeńskiego, mamy trochę inne spojrzenie na problem macierzyństwa.
No bo po co rwać się do tego, by mieć dzieci? Żeby nosić je od chwili poczęcia aż do urodzenia we własnym ciele? Przecież to absurd! A nawet jeżeli, to czyż metoda in vitro nie jest bardziej rozsądna i o wiele prostsza, niż in vivo? Gdy po raz pierwszy zobaczyłam kobietę w zaawansowanej ciąży, byłam już zupełnie dużą dziewczynką. Z początku myślałam, że jest śmiertelnie chora. Kiedy wyjaśniono mi przyczynę owej „choroby”, dostałam torsji. Nawet dziś, choć upłynęło tak wiele lat, nadal mdli mnie, gdy o tym pomyślę, Rodzić dzieci w potwornych męczarniach, patrząc na ubabrane krwią ręce akuszerek? Po co?! Po co w ogóle rodzić dzieci? Wbrew zdrowemu rozsądkowi? Każdy przecież wie, iż ta nieszczęsna planeta i tak już cierpi z powodu przeludnienia. Po co pogarszać sytuację?
Im dłużej tu zostawałam, tym częściej myślałam, że gdy przyjdzie czas, by podjąć jakąś decyzję, będę zmuszona powiedzieć im, że nie mogę mieć potomstwa. Zresztą, niewiele mijało się to z prawdą. Nie zadawali mi jednak żadnych pytań; przynajmniej nie na temat dzieci.
W ciągu następnych kilku dni żyłam życiem rodziny. Zmywałam naczynia po podwieczorku, plotkując i chichocząc z innymi kobietami; wsłuchiwałam się w zgiełk, jaki robiły dzieci, dokazując na podwórku ze zwierzętami, a wieczorami przesiadywałam wraz z innymi w ogrodzie. Po prostu należałam.
Któregoś ranka Anita spytała mnie, czy nie przeszłabym się z nią po parku. Podziękowałam mówiąc, że obiecałam pomóc Vickie w kuchni. Po kilku minutach doszłam jednak do wniosku, iż nie ma sensu odwlekać tej rozmowy w nieskończoność. Odnalazłam Anitę w odległym zakątku pomiędzy drzewami; siedziała na ławeczce i zdawała się czekać na mnie. Gdy usiadłam obok niej, uśmiechnęła się i powiedziała: — Marjorie, moja droga. — Tak nazywałam się w Christchurch, gdyż takiego imienia używałam w Quito, gdy poznałam Douglasa. — Obie wiemy, dlaczego Douglas zaprosił cię tutaj. Czy jesteś z nami szczęśliwa?
— Bardzo szczęśliwa!
— Wystarczająco, by pragnąć pozostać wśród nas?
— Tak, tylko… — Nigdy nie dano mi szansy powiedzenia: „tak, tylko że ja nie mogę mieć dzieci”. Anita przerwała mi energicznie: — Może lepiej będzie, jeśli najpierw ja coś ci powiem, moja droga. Czas już, by porozmawiać o twoim wianie. Gdybym pozostawiła tę sprawę naszym mężczyznom, nikt by się nie odważył wspomnieć o pieniądzach. Albert i Brian dostali bzika na twoim punkcie, podobnie jak Douglas; doskonale ich zresztą rozumiem. Lecz ta S-grupa stanowi w takim samym stopniu rodzinę, jak i familijne przedsiębiorstwo; ktoś więc musi dbać o interesy, i tym kimś jestem ja. Będąc głównym księgowym i szefem rady nadzorczej w jednej osobie, nie mogę kierować się jedynie emocjami. — Uśmiechnęła się, odkładając na bok wełnę i druty. — Zapytaj Briana; on nazywa mnie Ebenezer Scrooge. Nigdy jednak nie zaproponował, że przejmie choć część moich obowiązków. Możesz zostać w tym domu tak długo, jak tylko zechcesz; cóż znaczy jedna buzia więcej przy stole tak długim jak nasz. Lecz jeśli pragniesz dołączyć do rodziny formalnie, trzeba będzie podpisać kontrakt. Każdy spośród nas musiał to swego czasu zrobić; inaczej nigdy nie wiedziałabym, jak wygląda stan naszego majątku. Obecnie trzy głosy i trzy udziały stanowią własność Briana. Ja i Albert posiadamy po dwa udziały i tyle samo głosów. Dalej Douglas, Lispetch i Victoria; każde z nich ma po jednym udziale i jednym głosie. Jak zapewne zauważyłaś, ja dysponuję zaledwie dwoma głosami spośród dziesięciu… ale gdybym w ciągu kilku najbliższych lat zagroziła rezygnacją, pewnie natychmiast otrzymałabym votum zaufania. Naturalnie, pewnego dnia będę musiała zrezygnować i zostać Anitą „nie ruszaj się z kuchni”. Mój pogrzeb odbędzie się jeszcze tego samego dnia wieczorem. Tymczasem jednak staram się jakoś wywiązywać ze swoich obowiązków. Nawet dzieci posiadają po jednym udziale; nie mają tylko prawa do głosu. Gdy któreś z nich opuszcza dom, otrzymuje cały swój udział w gotowce. Stanowi on wówczas albo wiano, albo kapitał początkowy… albo pieniądze wyrzucone w błoto, o czym nie chcę nawet myśleć. W każdym razie takie wypłaty kapitału nie mogą być dokonywane żywiołowo. Kiedy trzy z naszych dziewcząt wychodzą za mąż w ciągu jednego roku, sytuacja staje się skomplikowana, jeśli nie była wcześniej przewidziana. Powiedziałam jej, że wszystko to brzmi jak przemyślany i bardzo sensowny układ oraz że nigdy nie przyszło mi do głowy, iż można w tak doskonały sposób zabezpieczyć byt dzieciom (prawdę mówiąc nie miałam o tych rzeczach zielonego pojęcia).
— Wszystko, co robimy, robimy przede wszystkim dla ich dobra — mówiła dalej Anita. — W końcu to właśnie dzieci powinny być główną troską rodziny. Myślę, iż teraz rozumiesz, dlaczego każdy, kto chce się przyłączyć do naszej grupy, musi najpierw wykupić udział. Inaczej cały system nie ma sensu. Małżeństwa zawierane są przed Bogiem w niebiesiech, lecz rachunki trzeba płacić tu — na ziemi.
— Amen — odrzekłam.
A więc koniec z marzeniami; trzeba wrócić do rzeczywistości. Nie potrafiłam ocenić nawet w przybliżeniu wartości majątku Rodzinnej Grupy Davisona, lecz była to z pewnością bardzo bogata rodzina, nawet jeśli mieszkała bez służby w starym domu pozbawionym automatów. Tak czy owak, nie było mnie stać na kupno udziału.
— Douglas powiedział mi, że nie wie, czy masz jakieś pieniądze, czy też nie. Pieniądze w rozumieniu kapitału.
— Nie mam.
Nawet nie podniosła oczu znad swojej robótki.
— Ja również ich nie miałam, gdy byłam w twoim wieku. Ale masz przecież jakiś zawód, nieprawdaż? Może mogłabyś pracować w Christchurch i kupić udział za zarobione pieniądze? Zdaję sobie sprawę, że znalezienie pracy w obcym mieście nie jest łatwe; mam tu jednak pewne znajomości i układy. Czym się zajmujesz na codzień? Nigdy o tym nie opowiadałaś.
„I niech mnie Bóg broni” — pomyślałam. Odrzekłam jej — zgodnie z prawdą — iż moja praca ma charakter poufny, a pracodawcy nie upoważnili mnie do jakichkolwiek rozmów na temat prowadzonych przez nich interesów.
— Nie mogę tak po prostu porzucić obecnego zajęcia i szukać nowego w Christchurch — zakończyłam. — Wydaje się więc, że wyczerpałyśmy wszystkie możliwości. Naprawdę bardzo chciałabym zostać jedną z was, ale — jak widać — jest to niestety nierealne.
Ponownie przerwała mi: — Nie po to zaczęłam rozmawiać z tobą o kontrakcie, moja droga, aby opuszczać ręce przy pierwszej napotkanej trudności. Ja nie akceptuję słowa „nierealne”. Musimy po prostu ustalić, co zrobić, aby to stało się realne. Brian chce ci oddać jeden ze swoich udziałów, a Douglas i Albert gotowi są poprzeć go pro rata, aczkolwiek jeszcze mu nie zapłacili. Mając jednak na uwadze dobro wszystkich członków rodziny, postawiłam veto wobec tego projektu. Niepotrzebnie tylko wspomniałam coś o baranach na wiosnę w nawiązaniu do jego autorów. Zgadzam się natomiast, abyś przejęła jeden udział Briana jako swego rodzaju kredyt, którego gwarancję stanowiłby twój kontrakt pracy.
Читать дальше