— Powinien pan, powinien …
— W porządku. Jestem więc zaskoczony i zdumiony. Max spojrzał nań bez przekonania, po czym zrobił ponurą minę.
— Może pan chociaż wie, gdzie powinniśmy lecieć?
— Kapitan jeszcze nie zechciał zdradzić mi tej tajemnicy.
— Do diabła z tymi szaradami, przecież pan wie, o co mi chodzi! Celem naszej podróży jest Terra Nova, ale po drodze leży Halycon. Dokąd pan zamierzał lecieć, zanim jeszcze mianowano mnie kapitanem. O czym pan wtedy myślał?
— Wtedy myślałem tylko o jednym: w jaki sposób i skąd zdobyć dla „Asgarda” nowego dowódcę — odparł spokojnie Walther.
— To jeszcze nie odpowiedź. Czy pan nie rozumie, że w tej chwili toczy się gra o dobro pasażerów? Oczywiście, zgodziłem się ponieść ryzyko tranzycji, nie miałem żadnego wyboru. Ale w tej chwili mogę wybierać … Czy zatem nie powinniśmy poinformować ich o sytuacji i zdać się na ich wybór? Walther pokręcił głową.
— Nie ma zwyczaju, aby pytać pasażerów … w każdym razie nie praktykuje się tego na statku, który jest w podróży. To nie fair. Max zerwał się i zaczął przemierzać kabinę długimi, nerwowymi krokami.
— Fair, nie fair … ciągle ta sama śpiewka. Przecież jest pan pierwszym oficerem! Niech pan zadecyduje? Walther stał nieporuszony, choć Max krzyczał mu prosto w twarz.
— Decyzja nie należy do mnie, sir. Po to został pan kapitanem, aby decydować.
Max stał przez moment w milczeniu. Zamknął oczy.
Gdzieś z dna pamięci, z pokładów podświadomości, których sam nie mógł do końca przejrzeć, wypłynęły długie, równe kolumny cyfr … Podszedł do telefonu i połączył się ze sterownią.
— Mówi kapitan. Czy jest u was Kelly? Tak? …
Witam szefie. Bierzemy kurs na Nową Ziemię. Proszę wszystko przygotować. Za chwilę się zjawię.
O tej porze roku Max najbardziej lubił wczesny zmierzch. Leżał na niewielkim wzniesieniu, na zachód od stodoły. Głowę wsparł o rękę w ten sposób, aby móc spoglądać na północny zachód. Wpatrując się w pierścień tunelu z niecierpliwością oczekiwał chwili, gdy z ciemnego otworu wynurzy się „Tomahawk” i srebrzystą nitką przemknie przez dolinę.
Nie miał nic do roboty — ze spokojnym sumieniem wylegiwał się na świeżej trawie, kontemplując wspaniały zachód słońca.
Panowała głęboka cisza, przerywana niekiedy stukotem skrzydeł ptaków, Wtem z ciemnej otchłani wypadła srebrna strzała, przecięła dolinę i znikła po przeciwnej stronie.
— O, boy … — wyszeptał z podziwem — Wprost niewiarygodne … Nie musiał się spieszyć.
Wyciągnął z kieszeni list i po raz nie wiadomo który przeczytał ostatnie zdania:
„… Sądzę, że ojciec bardzo się ucieszył, widząc mnie znowu w domu. Choć z pozoru ma stalowy charakter, w istocie szybko się rozczula. Jestem taka szczęśliwa … wyszłam za mąż. Putzie jest świetnym mężem … taki troskliwy i wzruszająco miły … Oh, Max … Jeśli kiedyś wyląduje pan na Hesperze, musi nas pan koniecznie odwiedzić.
PS. Mr. Chips wspomina pana z tkliwością. Ja także …”
Czyż to nie miła dziewczyna z tej Ellie? … Nawet jeśli poszła swą własną drogą, była taka kochana. Ciekawe, co z Putzie’m? Gdyby zostali na Caritas …
Nieważne. Astronauci nie powinni się żenić.
Zaczął podrzucać złotą odznakę z wyobrażeniem wschodzącego Słońca. Co to za głupia decyzja … dlaczego nie mógł pozostać na „Asgardzie”? Oczywiście, w jakiś sposób można by ją uzasadnić: skoro już raz był tam kapitanem, nie powinien pracować jako zwykły astronauta.
Ostatecznie stanowisko pomocnika astronauty na „Elizabeth Regina” to też całkiem niezła posada.
Niewiele sobie robił z grzywny, którą obarczyła go Rada Gildii oraz z nagany, wpisanej w akta. W końcu miał przecież to, czego najbardziej chciał: mógł latać. Poza tym nikt nie mógł mu odebrać zasługi odkrycia Skupiska Hendrixa.
Choć nie przeczył słuszności kary — postąpił wbrew prawu i musiał ponieść konsekwencje — mimo to nie sądził, aby ostatnie słowo w tej sprawie należało do orzeczenia sądu; wszystkie przepisy powinny dawać bodaj cień szansy tym, którzy bez niej nie mogą sobie poradzić. Trochę później, gdy wzrośnie już w lata i doświadczenie, z pewnością uczyni coś w tej kwestii.
Jeśli nie chciał wydać fortuny na taksówkę musiał wracać. Podniósł się i ruszył w stronę domu.
Kierowca stał obok pojazdu — oglądał ogromny plac budowy, jaki wyrósł tuż przed gankiem.
Pola, które tak niedawno jeszcze uprawiał, znikły gdzieś w sieci wykopów. Tylko dom stał na swoim miejscu. Nad drzwiami wisiał drewniany anioł, lecz jakiś łobuz wybił wszystkie szyby.
Nie miał pojęcia, gdzie mogła się podziać Maw ze swym gachem. W archiwum powiedziano mu, że opuścili Clyde’e Corner, lecz dokąd poszli, nikt nie wiedział.
Kierowca zauważył swego pasażera. Sądził, że tak, jak on, Max również podziwia plac budowy.
— Imponujące, prawda? … A co z nami? Chce pan teraz jechać, sir?
Max rzucił ostatnie, pożegnalne spojrzenie.
— Tak. Tutaj już nikt nie mieszka. Wtłoczył się na ciasne siedzenie.
— Dokąd mam jechać?
Max dopiero teraz zaczął się zastanawiać. Pieniędzy miał niewiele, ale następny rejs powinien podreperować pustą sakiewkę.
— Proszę mnie zawieźć na stację kolejową. Chciałbym zdążyć na „Javelin”.
Gdyby dostał bilet na ten ekspres, jeszcze przed świtem zawinąłby do Portu Ziemia.
Koniec